Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwierzęca rozpacz w gospodarstwie w Kłokoczynie. Żałosne skargi z obory

Barbara Ciryt
Barbara Ciryt
Na jednej z posesji w gminie Czernichów od wielu miesięcy cierpiały zwierzęta. Brudne, zaniedbane, wychudzone dwa konie stały w odchodach. Obok muczał żałośnie mały cielak brodzący w bagnie odchodów, a do tego był niedożywiony pies z zapadniętymi bokami.

Dramat psa, cielaka i dwóch koni nie dawał spokoju ludziom przechodzącym obok zaniedbanego podwórka w Kłokoczynie w gminie Czernichów. Wezwano na pomoc inspektorów z Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Na miejscu dowiedzieli się od sąsiadów, że będą mieli do czynienia ze starszym człowiekiem, osobą chorą. - Mężczyzna nie radził sobie z sobą, a tym bardziej ze zwierzętami - mówi Kinga Osuch, manager ds. public relations.

Okazało się, że na tej posesji były już wielokrotne interwencje z Urzędu Gminy Czernichów. Jednak nieskuteczne. Teraz inspektorzy od razu wezwali policję, by w jej asyście wejść na podwórko. Sprawą zainteresowali też pracownika gminy.

Sąsiedzi wskazali zwierzę stojące w opłakanych warunkach. - W rozwalającej się szopie, prawie bez dachu, gdyż właściciel powoli ją rozbiera, zobaczyliśmy konia. Był brudny, wychudzony i na pierwszy rzut oka widać duże problemy skórne. Pomieszczenie, w którym przebywa, nie spełnia żadnych wymogów, do tego podłoże, na którym stał było mieszanką jego odchodów, nie sprzątaną od bardzo dawna - opisują inspektorzy.

Przerażeni czekali na przyjazd policji i urzędników. Z nimi weszli do zagrody. Zobaczyli psa - owczarka niemieckiego. - Bez budy, bez wody i jedzenia, stał na krótkim łańcuchu, z zapadniętymi bokami, niedożywiony - stwierdzili. W tym czasie słyszeli już błagalne muczenie. Jakby skarga płynąca z obory. - Tak niemiłosiernie muczał mały cielak - wyglądał jak siedem nieszczęść. Chudy, brudny…, a jego cielęce oczy jakby pytały nas: „Dlaczego mnie to spotkało?” Brodził w kilkunastocentymetrowej warstwie odchodów - opisują sytuację w gospodarstwie.

Inspektorzy nie kryją, że przerażenie i żal mieszały się ze złością. A to nie był jeszcze koniec dramatu. Kolejną odsłoną okazał się drugi koń. - W życiu nie widzieliśmy tylu odchodów w jednym pomieszczeniu.

Złość i niedowierzanie potęgowały się, gdy na miejsce dotarli urzędnicy z Czernichowa. Okazało się, że rzeczywiście interweniowali kilka razy. Ale sytuacja nie zmieniła się. - Teraz stwierdzili, że zwierzęta nie wyglądają źle. Jedna pani z urzędu oświadcza, że nie zna się na zwierzętach i nie wie jak wygląda wychudzenie - przedstawiciele KTOZ nie mogą w to uwierzyć.

Inspektorzy postanowili, że nie zostawią zwierząt w tym gospodarstwie ani dnia dłużej. Miejsce powinna zapewnić gmina, ale urzędnicy uznali, że nie mają ich gdzie zabrać. - Urzędnicy podzielili się jeszcze informacją, że właściciel wcześniej odgrażał się podpaleniem gminy, więc się boją. Dawno nie słyszeliśmy tak bzdurnych tłumaczeń - skomentowała Kinga Osuch.

Towarzystwo zorganizowało miejsce dla zwierząt i transport, za który płaci gmina. Do zbadania zwierząt wezwano także lekarza weterynarii. - Gdy młody cielak wszedł do pojazdu transportowego i dostał tam jedzenie, to nie ruszył się z miejsca, dopóki nie zjadł wszystkiego - mówi managerka z KTOZ.

Właściciel także potrzebował pomocy. Zainteresowali się nim policjanci i wezwali karetkę.

Urzędniczki z Czernichowa Barbara Grzybek i Stanisława Malik napisały obszerne oświadczenie, jak zajmowały się tą sprawą. Zgłoszenia o problemowej sytuacji zwierząt miały 17 października ubiegłego roku. Wówczas oprócz psa były tam: trzy konie, krowa i cielę. Dokarmiała je osoba przychodząca, rodzina właściciela. Teraz inspektorzy zastali dwa konie i cielę. Nie wiadomo co się stało z krową i jednym koniem.

- Gdy byliśmy w październiku na wizji, to właściciel wyprowadził konie na pastwisko. Jednak warunki utrzymania ich były trudne, więc poinformowaliśmy o tym powiatowego lekarza weterynarii z prośbą o kontrolę- informuje Barbara Grzybek, urzędniczka z UG Czernichów.

Od powiadomienia lekarza do przeprowadzenia kontroli minął miesiąc. Odbyła się 19 listopada 2018 r. Sytuacja okazałą się tak niepokojąca, że powiatowy lekarz weterynarii zalecił natychmiastowe odebranie właścicielowi zwierząt. Urzędnicy zapewniają, że wszczęli postępowanie administracyjne. Wysłali nawet do Komisariatu Policji w Krzeszowicach zawiadomienie o podejrzeniu znęcania się nad zwierzętami. Jednak przez pięć miesięcy los zwierząt nie zmienił się. Urzędnicy nie odebrali ich właścicielowi, bo nie znaleźli miejsca, w którym mogliby je ulokować.

Z końcem ubiegłego roku były kolejne wizyty urzędników na posesji w Kłokoczynie. Z ich relacji wynika, że właściciel denerwował się i nie chciał wpuścić kontrolerów. W wyniku tego urzędnicy wystosowali pisma do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej z prośbą o leczenie właściciela i umieszczenie go w ośrodku zamkniętym.

Jednak do niczego takiego nie doszło. Urzędnicy oparli się na zapewnieniach osoby pomagającej właścicielowi, że jest on w kontakcie z lekarzem weterynarii, który oglądał zwierzęta i nie stwierdził zagrożenia dla zdrowia i życia koni. Potem gmina zleciła ponowną wizytę lekarza weterynarii, ale nie został wpuszczony na posesję.

Jak komentują mieszkańcy, urzędnicy nie poradzili sobie ze znalezieniem miejsca dla zwierząt przez pięć miesięcy, a inspektorzy KTOZ zorganizowali to w jeden dzień.

POLECAMY - KONIECZNIE SPRAWDŹ:

FLESZ: Rolnicy mają dość. “Stop syfowi z zagranicy”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski