Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwycięstwo w Chorzowie, "cud na Wembley" i inne mecze z Anglikami

Redakcja
HISTORIA. Polacy tylko raz potrafili pokonać rywali z ojczyzny futbolu, choć nauczyli się walczyć i toczyli z nimi zacięte boje

Marcin Wasilewski (z prawej) i Robert Lewandowski pod angielską bramką w meczu w 2012 roku w Warszawie FOT. AP PHOTO/CZAREK SOKOŁOWSKI

Jutro polscy piłkarze już po raz 19. zagrają międzypaństwowy mecz z Anglią. To jeden z ich najczęstszych rywali. I zarazem najtrudniejszych, bo udało się go pokonać tylko raz. Ale jednocześnie to przeciwnik, z którym rywalizacja tworzyła historię polskiego futbolu, wywoływała ogromne emocje, dostarczała niezapomnianych wrażeń.

Czekając na wtorkowy mecz na Wembley, przypominamy, jak "biało-czerwoni" grali z dumnymi synami Albionu. Zdradzamy także mniej znane fakty dotyczące tych konfrontacji.

W fotelu premiera

Polskim bohaterem gier na Wembley na zawsze pozostanie Jan Tomaszewski - "człowiek, który zatrzymał Anglię". W czwartek minie 40 lat od dnia, w którym zyskał to miano. Swoimi fantastycznymi interwencjami uchronił nasz zespół od porażki, broniąc wiele strzałów gospodarzy (remis 1:1 zapewnił nam awans na MŚ w RFN). Gdy nie mógł już sięgnąć piłki, wyręczali go koledzy, m.in. wiślak Antoni Szymanowski i Mirosław Bulazacki. Do dziś podkreśla, że "cud na Wembley" to nie jego zasługa, ale jedenastu zawodników i trenera Kazimierza Górskiego. Wyzywany przed meczem od "klaunów", kontuzjowany na początku gry, bezpardonowo atakowany przez rywali, dał się pokonać tylko z rzutu karnego (podyktowanego za faul innego wiślaka Adama Musiała), którego wykonał Allan Clarke.

Kiedy cztery dni później Polacy grali towarzysko w Dublinie z Irlandią, przyjął ich premier tego kraju, gratulując remisu na Wembley i zapraszając "Tomka" do zajęcia miejsca w fotelu, w którym urzęduje (jak wiadomo, mieszkańcy "Zielonej Wyspy" nie przepadają za Anglikami). Nasz bramkarz wziął też udział w programie telewizyjnym, a gdy wyznał w nim, że lubi piwo, na drugi dzień w hotelu otrzymał sześć skrzynek z tym trunkiem.

Jan Domarski nie zaznał tylu objawów uwielbienia, choć to on strzelił "złotego" gola, dającego naszej drużynie prowadzenie. Ba, padały nawet twierdzenia, że pokonał Petera Shiltona, bo mu piłka "przyszła, naszła, zeszła, weszła". Sam nie przejął się tymi opiniami. Ma satysfakcję, że na zawsze zapisał się w annałach naszego futbolu. Jest jednym z jedenastu Polaków, którzy strzelili gola Anglikom. Ale to jego strzał okazał się najcenniejszy.

Sadek był pierwszy

"Zwycięski remis" przyćmił wszystkie inne mecze z Anglią. I wszystkich - prawie - bohaterów innych spotkań. Wśród tych ostatnich byli Włodzimierz Lubański i Marek Citko. Obaj strzelili po bramce (pierwszy w 1973 roku po ograniu słynnego Bobby Moore'a, drugi w 1996 roku, pokonując Davida Seamana) i obu mecz ten zmienił piłkarską karierę. Lubańskiemu - na zawsze złamał, bo doznał on kontuzji, po której wprawdzie wrócił do gry i po ponad 40 miesiącach do reprezentacji, ale już nigdy nie grał tak znakomicie jak wcześniej. Citce - na chwilę przyspieszył, bo po udanych meczach w Widzewie Łódź w Lidze Mistrzów, zdobył jeszcze większą, wręcz nieprawdopodobną sławę, wygrywając nawet plebiscyt na najpopularniejszego polskiego sportowca w 1996 (olimpijskim!) roku i otrzymując ofertę z Blackburn.
Citko to jeden z pięciu Polaków, którzy pokonali angielskich bramkarzy na ich terenie. Pierwszym był Jerzy Sadek, który w 1966 roku wpakował piłkę do siatki jednego z najlepszych golkiperów wszech czasów Gordona Banksa (do remisu doprowadził głową wspomniany już Moore). Po meczu, który odbył się na stadionie Evertonu, przedstawiciele tego klubu zaproponowali mu transfer do "The Toffies", oferując ponoć za gracza ŁKS Łódź astronomiczną wówczas kwotę 100 tys. funtów. W rewanżu w Chorzowie Polacy przegrali 0:1. W obu meczach bardzo dobrze w bramce spisywał się Marian Szeja. W tym samym roku Anglicy zostali - na własnym terenie - mistrzami świata.

A pozostali Polacy, którzy zdobyli gole w Anglii, to wspomniany Domarski oraz Jerzy Brzęczek (1999) i Tomasz Frankowski (2005).

Łagodny "kat" Lineker

Z 28 goli, które Anglicy strzelili naszej reprezentacji, aż 6 było dziełem Gary'ego Linekera. Świetny napastnik - autor słynnego powiedzenia, że "piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy" - i piłkarz, który nigdy nie został ukarany żółtą czy czerwoną kartką, był bezlitosny dla Polaków. Józefa Młynarczyka pokonał aż trzykrotnie (w 1986 roku), Jarosława Bako dwa razy (w 1989 roku i 2 lata później), a Józefa Wandzika raz (w 1990 roku). Bako miał wątpliwą przyjemność bronienia jego strzałów również w spotkaniu rewanżowym w 1989 roku, ale wówczas zachował czyste konto.

Lineker bezbłędnie wykorzystywał błędy naszych obrońców, ich nieporozumienia z bramkarzem, momenty zagapienia się. Tak właśnie strzelił większość goli (tylko Wandzika pokonał z rzutu karnego, a Bakę za drugim razem z woleja po rzucie rożnym). To m.in. jego trafienie na Wembley w 1989 roku przesądziło o końcu selekcjonerskiej kadencji Wojciecha Łazarka. Okazał się "katem" nie tylko naszej drużyny. Sześć bramek wpakował też Turkom, a po cztery Hiszpanom, Malezyjczykom oraz Kameruńczykom.

Hat trick w meczu z Polską, w 1999 roku, zaliczył także rudowłosy pomocnik Paul Scholes. Adama Matyska pokonał nogą, głową (choć mierzył tylko 166 cm) i... ręką (czego nie zauważył sędzia). Trzy gole, jednak tylko w dwóch spotkaniach, zdobył także Alan Shearer. Mógł strzelić i czwartego, ale z rzutu karnego trafił w słupek.

Już się ich nie bali

Mecze z Anglikami były zwykle zacięte, emocjonujące. Gdy w 1966 roku doszło do pierwszych z nich, nasi zawodnicy byli zaskoczeni agresywną postawą rywali. - Chwilami grali brutalnie. Nie byliśmy na to przygotowani. Dopiero pucharowe gry Górnika Zabrze i Legii Warszawa nauczyły nas walki. W 1973 roku nie przestraszyliśmy się już Anglików. Bo chcąc z nimi wygrać, nie można się ich bać - mówi Włodzimierz Lubański.

Przed "zwycięskim remisem" na Wembley jego koledzy stoczyli futbolową bitwę z Walijczykami, gromiąc ich w Chorzowie 3:0. Kolejna "wojna" czekała Polaków w Londynie. Ją też wygrali, bo punkt dawał im awans na MŚ 1974.
- To nie był przypadkowy remis. Dla niektórych była to "obrona Częstochowy". Ale spójrzmy na to z perspektywy dzisiejszego futbolu, gdy drużyny nastawiają się na uważną grę z tyłu. Wpuszczają rywali na swoją połowę boiska i czekają na dogodną okazję do kontrataku. Tak się dziś gra - i myśmy też tak grali. Strzeliliśmy bramkę z kontry, a mogliśmy zdobyć jeszcze jedną, ale Roy McFarland złapał Grzegorza Latę. Dziś za takie przewinienie wyleciałby z boiska, lecz wtedy były inne przepisy - opowiada Antoni Szymanowski.

- Od tego meczu zaczęły się wielkie sukcesy polskiego futbolu. Udowodniliśmy wtedy, że Polacy potrafią grać w piłkę. Mieliśmy wspaniałą drużynę i wspaniałego trenera. Dlatego ten mecz stał się legendą - podkreśla Adam Musiał.

Miał obrażać żonę

W 1999 roku na Wembley zwykle bardzo ofensywnie usposobiony trener Janusz Wójcik zastosował ultradefensywną taktykę. W wyjściowej jedenastce wystawił aż sześciu nominalnych obrońców. Blok defensywny tworzyli: Tomasz Hajto, Tomasz Łapiński, Jacek Zieliński i Krzysztof Ratajczyk, a w pomocy zagrali m.in. Jacek Bąk i Rafał Siadaczka. Jakby tego było mało, w przerwie, choć Polacy przegrywali 1:2, na boisko wszedł kolejny obrońca Tomasz Kłos (za pomocnika Piotra Świer-czewskiego). Dobrze, że Wójcik nie zdecydował się na ósmego defensora, rezerwowego Tomasza Wałdocha... Żeby było jeszcze śmieszniej - w ataku grał m.in. pomocnik Tomasz Iwan. Efekt? Polacy przegrali 1:3.

Co ciekawe, w rewanżu w Warszawie, w sytuacji, w której Polakom zwycięstwo zapewniało baraż o Euro 2000, Wójcik wystawił... sześciu defensorów (Kłosa, Bąka, Zielińskiego, Wałdocha, Siadaczkę i Hajtę)! Specjalne "zadanie" otrzymał Tomasz Iwan. Miał biegać za Davidem Beckhamem i... obrażać jego żonę Victorię. - W końcu Beckham przestał biegać za piłką, tylko za nim - chwalił się "trener tysiąclecia", którego książka o szkoleniowych dokonaniach ukazała się w tamtych dniach na wydawniczym rynku (na okładce konfrontację z Anglią określił jako "mecz stulecia!"). Skończyło się wynikiem 0:0. By zagrać w barażu, Polacy musieli przynajmniej zremisować w Szwecji, ale przegrali 0:2 i Wójcik stracił posadę.

Pietra przed Anglikami miał nie tylko buńczuczny Wójcik, ale i mistrz piłkarskich powiedzonek (np. "Nie warto się kopać z koniem") Wojciech Łazarek, który w 1989 roku tuż przed meczem na Wembley wyglądał na mocno przestraszonego. Ktoś ujawnił, że gdy rozrysowywał na tablicy taktykę gry swych podopiecznych, ze strachu łamał sobie kredę. Po latach tłumaczył, że był zmęczony, bo nie spał w nocy, rozmyślając właśnie o taktyce. Gdy jego drużyna poległa na Wembley 0:3, dymisję zapowiedział w swoim stylu: "Życie trenera jest jak tramwaj: jeden wsiada, drugi wysiada. Ja właśnie wysiadam".

Nożem i mikrofonem

Mecze Polski i Anglii zawsze cieszyły się wielkim zainteresowaniem kibiców. W czerwcu 1973 roku na Stadionie Śląskim zjawiło się ponad 90 tys. fanów, tworząc tak niesamowitą atmosferę, że angielskie media określiły go jako "kocioł czarownic". Kilka miesięcy później rewanżowe spotkanie na Wembley oglądało około 100 tys. osób. W 1999 roku na londyńskim obiekcie zasiadło "tylko" 74 tys. kibiców, ale było wśród nich aż 7 tys. naszych rodaków. To rekord polskiej frekwencji na meczach wyjazdowych.
Niestety, jedno ze spotkań w Chorzowie, w 1993 roku, poprzedziła tragedia. Pseudokibice Cracovii zabili nożem w tramwaju 18-letniego fana Pogoni Szczecin Andrzeja Kujawę (znanego jako "Faraon"). Potem na stadionie wywiesili transparent z napisem "Cracovia 1 Pogoń 0". W trakcie samego meczu doszło do ekscesów, bójek chuliganów z nieudolnie interweniującą, wypieraną z sektorów policją. Rannych zostało wielu kibiców i policjantów. Do akcji wkroczyła brygada antyterrorystyczna. Kara za ekscesy była surowa. UEFA zamknęła stadion na prawie 4 lata.

W 1999 roku mecz z Anglikami też był zaplanowany w Chorzowie, ale został przełożony do Warszawy, bo selekcjoner Janusz Wójcik był przekonany, że na stadionie Wojska Polskiego 15 tys. fanów stworzy fantastyczną atmosferę, która pomoże jego podopiecznym. I tak rzeczywiście było. Przynajmniej przez pewien czas.

Świetnie kibiców do dopingu zagrzewał stadionowy spiker Wojciech Hadaj. To tak rozsierdziło trenera gości Kevina Keegana, że krzyknął do Hadaja "Shut up!" ("Zamknij się!") i... wyrwał mu mikrofon z ręki, podając go sędziemu technicznemu. A na trybunach było coraz goręcej. Nasi kibice zaczęli rzucać w stronę przyjezdnych racami. Ci ostatni dążyli do bezpośredniego starcia z Polakami, interweniowała policja.

FATALNY BILANS

Mecze Polska - Anglia

1966 Liverpool towarz. 1:1

1966 Chorzów towarz. 0:1

1973 Chorzów el. MŚ 2:0

1973 Londyn el. MŚ 1:1

1986 Monterrey mundial 0:3

1989 Londyn el. MŚ 0:3

1989 Chorzów el. MŚ 0:0

1990 Londyn el. ME 0:2

1991 Poznań el. ME 1:1

1993 Chorzów el. MŚ 1:1

1993 Londyn el. MŚ 0:3

1996 Londyn el. MŚ 1:2

1997 Chorzów el. MŚ 0:2

1999 Londyn el. ME 1:3

1999 Warszawa el. ME 0:0

2004   Chorzów el. MŚ 1:2

2005 Manchester el. MŚ 1:2

2012 Warszawa el. MŚ 1:1

Łącznie: 1 zwycięstwo, 7 remisów, 10 porażek; bramki 11-28.

JERZY FILIPIUK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski