Kawaler Virtuti Militari płk Leonard Wyjadłowski "Ziemia" Fot. Paweł Stachnik
Urodził się 24 października 1916 r. w Janowiczkach koło Racławic Kościuszkowskich. - Ojciec miał spore gospodarstwo, nieźle się nam powodziło. Na przednówku to do nas sąsiedzi przychodzili pożyczać zboża - opowiada. Leonard chodził najpierw do szkoły powszechnej w Racławicach, a później do gimnazjum w Miechowie. Okazało się jednak, że nawet bogatego ojca nie bardzo stać na wykształcenie syna, wyposażenie dwóch córek wybierających się za mąż i utrzymanie w sumie siedmiorga dzieci. - W takiej sytuacji postanowiłem nie być ciężarem dla rodziny, zrezygnowałem z nauki, choć szła mi dobrze, i zaciągnąłem się do wojska. Najpierw służyłem w kieleckiej Bukówce, a następnie trafiłem do Osowca na kurs do Podoficerskiej Szkoły dla Małoletnich Korpusu Ochrony Pogranicza. Służba wojskowa mi się spodobała, postanowiłem zostać w wojsku - wspomina. Po ukończeniu kursu w stopniu kaprala przydzielono go do Batalionu KOP "Stołpce", gdzie służył najpierw jako dowódca drużyny. Wyróżniał się w służbie i szybko awansował. Niebawem został dowódcą strażnicy KOP-u w Łozowiczach na granicy wschodniej.
Kopista -spadochroniarz
W 1939 r. jako wyróżniającego się podoficera skierowano go do Bydgoszczy na pierwszy w Wojsku Polskim kurs spadochronowy. Przeszedł tam szkolenie fizyczne i teoretyczne, zdążył nawet oddać nawet dwa skoki z samolotu. 1 września wybuchła wojna i Niemcy zbombardowali bydgoskie lotnisko. Kursantów ewakuowano do Warszawy, a następnie rozesłano do ich jednostek. Pan Leonard dotarł do batalionu 12 września. W swojej strażnicy był 16 września. Następnego dnia nad ranem obudziły go gwałtowne strzały - to Sowieci nacierali od strony pobliskiej granicy. Strażnica pod dowództwem Wyjadłowskiego broniła się jakąś godzinę. Gdy sytuacja stała się beznadziejna, zgodnie z rozkazem przełożonych, wydał rozkaz jej podpalenia i wycofania się. Po oderwaniu się od przeciwnika okazało się, że przy Wyjadłowskim odnalazło się zaledwie dwóch żołnierzy. Razem przedostali się do Nieświeża, gdzie wieści o wkroczeniu sowietów już zrewolucjonizowały miejscowych Białorusinów. Wyszli więc z miasta, a do ich grupy przyłączali się kolejni zabłąkani żołnierze i oficerowie. - 20 września ogarnęli nas Sowieci. Oddaliśmy broń. Ich oficer pouczył swoich żołnierzy, że nie wolno nam niczego zabierać, a następnie powiedział do nas: - W dwudziestym roku ja wycofywałem się tak ja wy. Strzelano do mnie tak jak do was. Ale wam włos z głowy nie spadnie - opowiada pan Leonard. - Zaprowadzili nas do Nowogródka i umieścili w więzieniu. Tam na dziedzińcu dokonano selekcji oficerów. Pojawiło się podejrzenie, że ja też jestem oficerem, ale zaprzeczyłem, twierdząc że jestem kapralem rezerwy, co na szczęście potwierdził jeden z moich żołnierzy. W więzieniu dowiedziałem się, że Sowieci usilnie szukają dowódcy pewnej strażnicy, przy zdobywaniu której ponieśli duże straty... Z Nowogródka przeniesiono nas do Stołpiec, tam załadowano do wagonów i powieziono do Rosji. Pan Leonard trafił do słynnego obozu w Kozielsku, gdy trzymano w nim jeszcze nie tylko oficerów, ale też podoficerów i żołnierzy. Po krótkim pobycie w Rosji, listopadzie 1939 r., jako pochodzącego z terenów Polski zajętych przez III Rzeszę, przekazano go Niemcom i został wywieziony do obozu w Turyngii.
W konspiracji
Z obozu jenieckiego trafił do pracy w gospodarstwie, skąd w sierpniu 1941 r. szczęśliwie udało mu się uciec i po rozmaitych przygodach dotrzeć do Polski. Zamieszkał w Krakowie przy ul. Pańskiej. By zdobyć jakiś zawód zapisał się na wieczorowy kurs księgowości. U sąsiadek, sióstr Taszewskich, wysiedlonych z Poznańskiego, z których jedna była nauczycielką, pobierał prywatne lekcje. Za ich pośrednictwem poznał w 1942 r. pewnego człowieka, który zaproponował mu wejście do konspiracji. - Zostałem zaprzysiężony w jednym z krakowskich kościołów, przyjąłem pseudonim "Ziemia" i objąłem funkcję łącznika. Po pół roku awansowałem, bo zaproponowano mi prowadzenie dziennika łączności wewnętrznej miejscowej struktury AK. Przez moje ręce przechodziły odtąd wszystkie tajne pisma i przesyłki. Ja je rejestrowałem, a następnie za pośrednictwem łączniczek przesyłałem dalej. Poznawałem coraz więcej osób, a wśród nich oficera o pseudonimie "Tysiąc", który poinformował mnie, że prowadzi podziemny kurs podoficerski i podchorążych i poszukuje instruktorów. Tak zacząłem prowadzić część zajęć na kursie - wspomina pan Leonard.
W olkuskim Kedywie
W listopadzie 1943 r. skierowano go w teren na stanowisko szefa dywersji w powiecie olkuskim, w tworzonym właśnie przez "Tysiąca" Inspektoracie Miechów AK. - Organizowałem ludzi, patrole, skrzynki kontaktowe. Później doszły do tego akcje: pouczenia urzędników rolnych, by zachowywali się właściwie, likwidowanie konfidentów, zdobywanie żywności, współpraca z miejscowym oddziałem "Hardego" - mówi pan Leonard. Zajmował się też ubezpieczaniem odskoku uczestników słynnego zamachu na gen. Koppego w Krakowie. Zorganizował likwidację ważnych niemieckich dokumentów w Sułoszowej, m.in. ewidencji ludności gminy i spisów wyznaczonych przez okupanta kontyngentów.
Podczas akcji "Burza" zmobilizował miejscowe struktury konspiracyjne i z oddziałem noszącym nazwę “Warszawa" przeszedł w rejon Cisiej Woli, gdzie przez dwa tygodnie prowadził szkolenie i drobną działalność bojową. Następnie "Warszawa" weszła w skład samodzielnego batalionu partyzanckiego "Suszarnia" 106. dywizji piechoty Armii Krajowej. Plutonowy podchorąży Leonard Wyjadłowski został adiutantem dowódcy batalionu. Do końca działań wojennych awansował na porucznika.
W kazamatach
Po zakończeniu wojny pan Leonard chciał zapisać się na studia. Niestety, w wyniku zdrady w akowskich szeregach został aresztowany na ulicy w Krakowie przez NKWD i wywieziony do osławionego obozu w Krasnowodzku nad Morzem Kaspijskim. Stamtąd trafił na trzy lata do sowieckiej kopalni. Przetrwał i wrócił do kraju, ale tutaj z kolei aresztowało go UB i przez kolejne trzy lata więziło w Krakowie w piwnicach na placu Inwalidów. Przetrwał i to. Wyszedł na wolność i przeżył zarówno swoich oprawców, jak i opresyjny system, który go prześladował. Za wojenne dokonania został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.
Po wojnie prowadził prywatny zakład produkcyjny, był też prezesem spółdzielni inwalidów. Swoje wojenne wspomnienia spisał w 2006 r. w książce zatytułowanej "W służbie Najjaśniejszej". Dziś ma 95 lat i ciągle jest aktywny.
Paweł Stachnik
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?