MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Życie filmu warte

Redakcja
Kawaler Virtuti Militari płk Leonard Wyjadłowski "Ziemia" Fot. Paweł Stachnik
Kawaler Virtuti Militari płk Leonard Wyjadłowski "Ziemia" Fot. Paweł Stachnik
Pułkownik Leonard Wyjadłowski mógłby zostać opisany w podręczniku do historii. Obrońca strażnicy KOP-u przed Sowietami w 1939 r., więzień Kozielska, potem na robotach w Niemczech, żołnierz AK, oficer Kedywu, aresztowany po wojnie przez NKWD i zesłany do łagru. Nieczęsto zdarza się taki życiorys, życiorys wart fabularnego filmu.

Kawaler Virtuti Militari płk Leonard Wyjadłowski "Ziemia" Fot. Paweł Stachnik

Urodził się 24 października 1916 r. w Janowiczkach koło Racławic Kościuszkowskich. - Ojciec miał spore gospodarstwo, nieźle się nam powodziło. Na przednówku to do nas sąsiedzi przychodzili pożyczać zboża - opowiada. Leonard chodził najpierw do szkoły powszechnej w Racławicach, a później do gimnazjum w Miechowie. Okazało się jednak, że nawet bogatego ojca nie bardzo stać na wykształcenie syna, wyposażenie dwóch córek wybierających się za mąż i utrzymanie w sumie siedmiorga dzieci. - W takiej sytuacji postanowiłem nie być ciężarem dla rodziny, zrezygnowałem z nauki, choć szła mi dobrze, i zaciągnąłem się do wojska. Najpierw służyłem w kieleckiej Bukówce, a następnie trafiłem do Osowca na kurs do Podoficerskiej Szkoły dla Małoletnich Korpusu Ochrony Pogranicza. Służba wojskowa mi się spodobała, postanowiłem zostać w wojsku - wspomina. Po ukończeniu kursu w stopniu kaprala przydzielono go do Batalionu KOP "Stołpce", gdzie służył najpierw jako dowódca drużyny. Wyróżniał się w służbie i szybko awansował. Niebawem został dowódcą strażnicy KOP-u w Łozowiczach na granicy wschodniej.

Kopista -spadochroniarz

W 1939 r. jako wyróżniającego się podoficera skierowano go do Bydgoszczy na pierwszy w Wojsku Polskim kurs spadochronowy. Przeszedł tam szkolenie fizyczne i teoretyczne, zdążył nawet oddać nawet dwa skoki z samolotu. 1 września wybuchła wojna i Niemcy zbombardowali bydgoskie lotnisko. Kursantów ewakuowano do Warszawy, a następnie rozesłano do ich jednostek. Pan Leonard dotarł do batalionu 12 września. W swojej strażnicy był 16 września. Następnego dnia nad ranem obudziły go gwałtowne strzały - to Sowieci nacierali od strony pobliskiej granicy. Strażnica pod dowództwem Wyjadłowskiego broniła się jakąś godzinę. Gdy sytuacja stała się beznadziejna, zgodnie z rozkazem przełożonych, wydał rozkaz jej podpalenia i wycofania się. Po oderwaniu się od przeciwnika okazało się, że przy Wyjadłowskim odnalazło się zaledwie dwóch żołnierzy. Razem przedostali się do Nieświeża, gdzie wieści o wkroczeniu sowietów już zrewolucjonizowały miejscowych Białorusinów. Wyszli więc z miasta, a do ich grupy przyłączali się kolejni zabłąkani żołnierze i oficerowie. - 20 września ogarnęli nas Sowieci. Oddaliśmy broń. Ich oficer pouczył swoich żołnierzy, że nie wolno nam niczego zabierać, a następnie powiedział do nas: - W dwudziestym roku ja wycofywałem się tak ja wy. Strzelano do mnie tak jak do was. Ale wam włos z głowy nie spadnie - opowiada pan Leonard. - Zaprowadzili nas do Nowogródka i umieścili w więzieniu. Tam na dziedzińcu dokonano selekcji oficerów. Pojawiło się podejrzenie, że ja też jestem oficerem, ale zaprzeczyłem, twierdząc że jestem kapralem rezerwy, co na szczęście potwierdził jeden z moich żołnierzy. W więzieniu dowiedziałem się, że Sowieci usilnie szukają dowódcy pewnej strażnicy, przy zdobywaniu której ponieśli duże straty... Z Nowogródka przeniesiono nas do Stołpiec, tam załadowano do wagonów i powieziono do Rosji. Pan Leonard trafił do słynnego obozu w Kozielsku, gdy trzymano w nim jeszcze nie tylko oficerów, ale też podoficerów i żołnierzy. Po krótkim pobycie w Rosji, listopadzie 1939 r., jako pochodzącego z terenów Polski zajętych przez III Rzeszę, przekazano go Niemcom i został wywieziony do obozu w Turyngii.

W konspiracji

Z obozu jenieckiego trafił do pracy w gospodarstwie, skąd w sierpniu 1941 r. szczęśliwie udało mu się uciec i po rozmaitych przygodach dotrzeć do Polski. Zamieszkał w Krakowie przy ul. Pańskiej. By zdobyć jakiś zawód zapisał się na wieczorowy kurs księgowości. U sąsiadek, sióstr Taszewskich, wysiedlonych z Poznańskiego, z których jedna była nauczycielką, pobierał prywatne lekcje. Za ich pośrednictwem poznał w 1942 r. pewnego człowieka, który zaproponował mu wejście do konspiracji. - Zostałem zaprzysiężony w jednym z krakowskich kościołów, przyjąłem pseudonim "Ziemia" i objąłem funkcję łącznika. Po pół roku awansowałem, bo zaproponowano mi prowadzenie dziennika łączności wewnętrznej miejscowej struktury AK. Przez moje ręce przechodziły odtąd wszystkie tajne pisma i przesyłki. Ja je rejestrowałem, a następnie za pośrednictwem łączniczek przesyłałem dalej. Poznawałem coraz więcej osób, a wśród nich oficera o pseudonimie "Tysiąc", który poinformował mnie, że prowadzi podziemny kurs podoficerski i podchorążych i poszukuje instruktorów. Tak zacząłem prowadzić część zajęć na kursie - wspomina pan Leonard.

W olkuskim Kedywie

W listopadzie 1943 r. skierowano go w teren na stanowisko szefa dywersji w powiecie olkuskim, w tworzonym właśnie przez "Tysiąca" Inspektoracie Miechów AK. - Organizowałem ludzi, patrole, skrzynki kontaktowe. Później doszły do tego akcje: pouczenia urzędników rolnych, by zachowywali się właściwie, likwidowanie konfidentów, zdobywanie żywności, współpraca z miejscowym oddziałem "Hardego" - mówi pan Leonard. Zajmował się też ubezpieczaniem odskoku uczestników słynnego zamachu na gen. Koppego w Krakowie. Zorganizował likwidację ważnych niemieckich dokumentów w Sułoszowej, m.in. ewidencji ludności gminy i spisów wyznaczonych przez okupanta kontyngentów.

Podczas akcji "Burza" zmobilizował miejscowe struktury konspiracyjne i z oddziałem noszącym nazwę “Warszawa" przeszedł w rejon Cisiej Woli, gdzie przez dwa tygodnie prowadził szkolenie i drobną działalność bojową. Następnie "Warszawa" weszła w skład samodzielnego batalionu partyzanckiego "Suszarnia" 106. dywizji piechoty Armii Krajowej. Plutonowy podchorąży Leonard Wyjadłowski został adiutantem dowódcy batalionu. Do końca działań wojennych awansował na porucznika.

W kazamatach

Po zakończeniu wojny pan Leonard chciał zapisać się na studia. Niestety, w wyniku zdrady w akowskich szeregach został aresztowany na ulicy w Krakowie przez NKWD i wywieziony do osławionego obozu w Krasnowodzku nad Morzem Kaspijskim. Stamtąd trafił na trzy lata do sowieckiej kopalni. Przetrwał i wrócił do kraju, ale tutaj z kolei aresztowało go UB i przez kolejne trzy lata więziło w Krakowie w piwnicach na placu Inwalidów. Przetrwał i to. Wyszedł na wolność i przeżył zarówno swoich oprawców, jak i opresyjny system, który go prześladował. Za wojenne dokonania został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.

Po wojnie prowadził prywatny zakład produkcyjny, był też prezesem spółdzielni inwalidów. Swoje wojenne wspomnienia spisał w 2006 r. w książce zatytułowanej "W służbie Najjaśniejszej". Dziś ma 95 lat i ciągle jest aktywny.

Paweł Stachnik

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski