Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie rozognione

Redakcja
Konrad Swinarski zginął w kilka lat po tej rozmowie - 19 sierpnia 1975 roku w samolocie, który rozbił się 16 kilometrów od Damaszku. Wiadomość o śmierci polskiego reżysera zelektryzowała wszystkich.

Pochowano go z salwą honorową na cmentarzu Powązkowskim. I trudno się dziwić, wszak uważany był - i nadal jest - za geniusza teatru.

- To latające trumny - powiedział kiedyś Konrad Swinarski, gdy staliśmy na lotnisku. Kiedy indziej zaś - gdy siedzieliśmy w tupolewie: - Ja zginę w samolocie. - Błagam cię, nie tym razem - powiedziałem, bo co miałem powiedzieć - wspomina Jan Paweł Gawlik, ówczesny dyrektor Starego Teatru.
 BRONISŁAWA KWIATEK, emerytowana garderobiana ze Starego Teatru: -Obłęd był w teatrze. Myślałam, że zwariuję. Dlaczego Kondzio tam pojechał? Palec go bolał, nie mógł buta włożyć. Oddawał bilet, a potem ponownie go brał. A jednak pojechał. Biedny, kochany Kondziunio. Zawsze przy modlitwie polecam go, aby był jak najbliżej Pana Boga - mówi ze łzami w oczach.
 Konrad Swinarski poleciał na Bliski Wschód do Sziraz na festiwal sztuki.
 ANNA POLONY: -
Ówczesna cesarzowa irańska Farah Diba, jak każda królowa, cesarzowa i prezydentowa, zajmowała się działalnością charytatywną i promocją kultury. Wymyśliła festiwal, na który sprowadzała znane zespoły teatralne, baletowe, operowe itp. Zapraszała także gości z całego świata. Konrad znalazł się na liście zaproszonych. Do dziś pamiętam awanturę przed wyjazdem, że Konrad nie podziękował tym, którzy mu załatwili to zaproszenie, że nie napisał listu. Potem się jednak okazało, iż napisał... Nie doleciał jednak.
 Nigdy w życiu nie mogłam tego przeboleć, że przyjął tę propozycję. Nie mogłam wybaczyć także tym, którzy mu to zaproszenie podsunęli. Konrad cieszył się z tego wyjazdu, gdyż dano mu do zrozumienia, że na następny rok na festiwal pojedzie jego sztuka. Mówiło się o "Dziadach".
\
 Pochowano go z salwą honorową na cmentarzu Powązkowskim. I trudno się dziwić, wszak uważany był - i nadal jest - za geniusza teatru. Jego reżyserie porażały widzów. Starsze pokolenie ludzi teatru doskonale pamięta te spektakle. Np. wystawiane w Teatrze Dramatycznym w Warszawie sztuki Dürrenmatta: "Anioł zstąpił do Babilonu" (1961) czy "Franka V" (1962) lub wiele innych prezentowanych w kraju i za granicą.
 Przez 10 ostatnich lat swojego życia Konrad Swinarski był reżyserem Starego Teatru. To tutaj powstały najbardziej znaczące inscenizacje: "Nie-Boska komedia" Krasińskiego (1965), "Sen nocy letniej" Szekspira (1970), "Dziady" Mickiewicza (1973), "Wyzwolenie" Wyspiańskiego (1974). Te ostatnie spektakle można było jeszcze oglądać w Starym blisko 10 lat po śmierci reżysera.
\

 Samolot "IŁ 62" odbywał rejs według rozkładu CSA - lot nr 542 z Pragi do Teheranu przez Damaszek i Bagdad. Wystartował z Pragi o godz. 18.36 ze 117 pasażerami i 11 osobami załogi na pokładzie. Lot przebiegał normalnie, samolot został przekazany przez Bejrut do Centrum Kontroli Lotów w Damaszku (...) i zlokalizowany przez radar lotniska w Damaszku VOR na wysokości 6000 stóp, gdy przelatywał nad latarnią bezkierunkową NDB w Mezzeh. Poinformowano go, że przeznaczono dla niego pas lądowania 23/R i nie przewiduje się żadnej zwłoki w wykonaniu manewru. Podano także komunikat o pogodzie: wiatr o kierunku 230 st., bezchmurnie, widoczność dobra (...) Samolot potwierdził odbiór przez powtórzenie informacji.
 O godzinie 22.06 samolot zgłosił swą pozycję po minięciu Mezzeh NDB i udał się w kierunki wieży radarowej lotniska w Damaszku VOR. Centrum kontroli ruchu potwierdziło otrzymanie informacji i zlokalizowało go na wysokości 5000 stóp nad VOR. O godz. 22.08 (...) zgłosił podchodzenie do lądowania z wysokości 5000 stóp (...). Rozmowa z wieżą kontrolną została przeprowadzona na fali o częstotliwości 118,5 MHz.
 Między godziną 22.09 a 22.10 samolot zgłosił wieży kontrolnej manewr lądowania automatycznego i uzyskał zgodę na kontynuowanie tego manewru oraz informację o pogodzie. Samolot potwierdził odbiór przez powtórzenie.(...) Był to ostatni kontakt. Samolot rozbił się około godz. 22.13, gdy wieża kontrolna przygotowywała zakończenie operacji lądowania. Pierwszą wiadomość o katastrofie otrzymano około 22.15 od naocznych świadków będących blisko miejsca wypadku.
\
 ANNA POLONY: - Nie ma takiego słowa, które oddałoby w pełni relację między mną a Konradem. Każde będzie fałszywe. Było to coś z relacji uczeń - mistrz, aktorka - reżyser, a może nawet Pigmalion i Galatea. To nie chodzi o to, że ja jestem taka piękna, tylko, że on tworzył mnie, ulepiał jak Pigmalion. Pod jego wpływem rozwinęłam się artystycznie i próbowałam zaznaczyć swoją indywidualność. Nie tylko z nim, ale wobec niego. Żywiłam do Konrada głębokie uczucie podziwu, zachwytu nawet, pewnego rodzaju zauroczenia. Ale też on był człowiekiem, który łatwo przyciągał ludzi do siebie. Łatwo mu było zauroczyć innych. Cały teatr był pod jego wpływem. Tylko jedni mieli szczęście, aby się zbliżyć do niego, a inni nie. Ja miałam sporo szczęścia.
 Wszystko zaczęło się od roli, której nie chciałam zagrać - bo mi się wydawała zbyt mała, jak na moje ambicje. Miałam zagrać służącą - nic nadzwyczajnego. W trakcie prób jednak nieważna postać nabrała rangi. Konrad przydał jej jakby funkcję narratora. To było w "Tragicznej historii pana Ardena". Śpiewając ogromnie długą balladę komentowałam akcję. Najpierw nie mogłam sobie dać rady, zupełnie nie rozumiałam, o co mu chodzi. Ballada miała 14 czy 16 zwrotek. Pracowałam z gitarzystą i z Konradem. Przedstawiałam mu swoją interpretację. On mnie poprawiał i podsuwał mi sposoby, dawał uwagi, kierował nastrojem. Dzięki tym próbom zaczęłam pojmować jego język reżyserski.
 Konrad miał dziwny sposób mówienia, określania tego, czego od nas żądał. To było coś w rodzaju szyfru. Na początku właściwie nie wiadomo było, o co mu chodzi. Dopiero po jakimś czasie obserwując jego zachowanie, jego reakcję na to, co robimy, aprobatę i dezaprobatę, zaczęliśmy ten szyfr łamać. Zawsze to daję za przykład: Konrad mówił - zagraj los. Jak można zagrać los? Ale swój los już można. To znaczy, że jeżeli jest on tragiczny, to należy mieć poczucie tragizmu. Mówił np. zagraj przeczucie. W takich stwierdzeniach chodziło mu o zrozumienie dramatu istnienia, własnych niemożności. Stąd w naszym graniu było tyle metafizyki.
 Od tej pierwszej roli wszystkie kolejne były dla mnie ważne. W ciągu 10 lat Konrad zrobił 10 przedstawień. Skończyło się na tym 11, nieszczęsnym "Hamlecie", który nie ujrzał światła dziennego. Grałam we wszystkich jego spektaklach.
 Każde spotkanie z Konradem miało cechę czegoś ogromnie istotnego i ważnego w życiu. Myślę, że wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, iż mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Wszystko, co on nam dawał, co przynosił do nas, co nam objaśniał, musiało zapaść w naszą duszę. Choć nie wiedzieliśmy, że tak się szybko wszystko skończy, mieliśmy poczucie, że trzeba chwytać każdą chwilę. Wszyscy się tak w teatrze zachowywali. Stąd pewnie dlatego tak wiele w nas zostało po jego odejściu.
\

 Miejsce wypadku jest terenem raczej płaskim, leży w rejonie jeziora UTAIBA, średnia wysokość 600 m n.p.m. (...) Lewe, a potem prawe podwozie uderzyło zostawiając na ziemi ślady ciągnące się przez 40 m, które wskazują, że samolot był bliski położenia horyzontalnego wzdłużnego. Szybkość, z jaką uderzył, jego późniejsze położenie i wznoszący się nierówno w lewo teren spowodowały, że lewe podwozie wygięło się do wewnątrz i złamało się. W konsekwencji wstrząsu oderwało się koło nosowe, a samolot nadal przesuwał się oparty całym ciężarem na lewym skrzydle i dziobie.(...)
 Dalej na przestrzeni około 350 metrów uległy całkowitemu rozbiciu kabina pilotów i przednia część kabiny pasażerskiej, nastąpiło również przełamanie samolotu. Od śladu tego momentu przez 150 metrów znajdowały się ciała załogi i pasażerów z przedniej części kabiny. (...) Główna część wraku składająca się z tylniej części kabiny, gdzie była większość pasażerów (...), znajduje się ok. 700 - 750 metrów od pierwszego uderzenia, a silniki wyrzucone o 20 i 50 m dalej.
\
 BRONISŁAWA KWIATEK: - Kondzio to człowiek, o którym nie można zapomnieć. Był przeuroczy, przekochany, przedobry. Zespół techniczny bardzo cenił go za szczerość, otwartość i bezpośredniość. Był kochany. Dla niego każdy człowiek miał znaczenie, nieważne, czy była to gwiazda czy garderobiany. Nie pozwolił mi mówić do siebie proszę pana. Jakie to było Kandziontko kochane! Dowcipny, wesoły, ale i potrafił sobie przykląć.
 Kiedyś wszedł do garderoby, a ja po prostu go zapytałam: - Kondziusiu kochany, a nie masz tam jakiejś roli dla mnie? - Nie martw się, Broneczko, coś dla ciebie znajdę - odpowiedział. Gdy próba trwała, nagle zawołali mnie na scenę. Chwyciłam nici i igły i pobiegłam na dół. Myślałam, że będę musiała podszyć jakiś kostium. Gdy wbiegłam na scenę, rozległ się śmiech. Oni już wiedzieli, co Kondzio dla mnie przygotował. - Broneczko, czy chcesz sypać kwiatki? Bardzo chciałam, tym bardziej że w dzieciństwie marzyłam o tym, aby brać udział w procesji. Niestety, nigdy tego nie zrobiłam, gdyż nie miałam odpowiedniej sukienki. Moja mama nie miała pieniędzy, a ja nie mogłam w byle czym iść na procesję.
 I tak zaczęłam statystować w "Wyzwoleniu". Trzy razy pojawiałam się na scenie: oprócz sypania kwiatów, stałam ze sztandarem oraz na scenie rozbierałam i ubierałam panią Hankę Polony. Oj, jak ona pięknie grała. Nie tylko w "Wyzwoleniu", ale we wszystkich sztukach Kondzia.
\

 Nie ma śladów wskazujących, że ogień wybuchł przed ostatnimi 250 metrami toru samolotu, co znaczy, że pożar intensywny wybuchł po złamaniu się prawego skrzydła i kapotażu; większa część głównego wraku paliła się dotąd ekstensywnie i ulegała zniszczeniu. Ofiary w tylniej części kabiny także paliły się, lecz zwęglone są inaczej niż w przedniej części. Straż pożarna i służba ratunkowa przybyły na miejsce 45 minut po wypadku. Opóźnienie to wynikło z braku dróg na tym terenie i ciemności, ale w 10 minut zjawił się personel wojskowy będący blisko miejsca wypadku. Było możliwe ocalenie dwojga dzieci spoza głównego pożaru. Jedno z nich zmarło.
\
 JERZY TRELA: - Konrad pracował 24 godziny na dobę, żył teatrem. Nawet po nocach teatr mu się śnił dość często. Czasem mu się zdarzało, że przychodził rano do teatru i opowiadał sen. Sen związany z przedstawieniem. Gdy spotykaliśmy się wieczorem towarzysko, to na ogół i tak schodziło na rozmowę o teatrze, o przedstawieniu. Kiedy zaczynał pracę nad spektaklem, to angażował się całym sobą.
 ANNA POLONY: - Konrad cierpiał na ciężką nerwicę. Dawała o sobie znać w czasie prób generalnych i premierowych przedstawień. Nie mógł uczestniczyć i kreować ostatniej próby generalnej "Dziadów", był w stanie rozdygotania. To był straszny dzień. Pamiętam, próba generalna z publicznością. Przyjechali z Warszawy. Napięcie wielkie. To były pierwsze "Dziady" po słynnej inscenizacji Dejmka, która została zdjęta przez ówczesną cenzurę i była początkiem wypadków marcowych w 1968 roku. Konrad był tego dnia ciężko chory. To świadczy o tym, że zapłacił za swój talent, za swoją twórczość wysoką cenę. Tworzył przedstawienia całym sobą, swoją psychiką, emocjami - po prostu duszą.
\

 Nie było żadnych szans dla tych, którzy byli w przedniej części kabiny, a możliwości ocalenia znajdujących się w tylniej części kabiny oceniane są za znikome, biorąc pod uwagę oświadczenie ocalonego oraz pierwszych przybyłych na miejsce wypadku. Obydwoje uratowani siedzieli po prawej stronie przy oknach w dwu ostatnich rzędach i uderzenie w ziemię odczuli raczej słabo, potem zostali wyrzuceni poza obszar pożaru.
\
 JERZY TRELA: - Konrad był cudownym człowiekiem, o wspaniałym poczuciu humoru. A to wpływało na jego sposób pracy. O tym, jaki był w pracy można by opowiadać różne historie, można by tworzyć mity. Ale Konradowi są mity niepotrzebne. Czas wznosi pomniki, a Konrad tego nie lubił. Brzydził się tym okropnie.
 Należał do ludzi, którzy nie musieli udawać. Był po prostu sobą. Fascynujące było w nim to, że nie wstydził się np. braku koncepcji rozwiązania konkretnych scen. On się przyznawał, że nie wie. Nie oszukiwał, nie blefował. Był zawsze otwarty, zachowywał świeżość.
 Konrad Swinarski kochał ludzi, teatr, aktorów. Jeżeli się denerwował, to w taki sposób, aby nas nie urazić. Oczywiście zdarzały się czasem spory przed premierą. Pamiętam raz zrobił taki numer: wszedł kiedyś przed pierwszym przedstawieniem do garderoby i zaczął krzyczeć. Byłem zaskoczony. Gdy się go później zapytałem, dlaczego był taki zdenerwowany, powiedział: zrobiłem awanturę, aby się premiera udała. Konrad z przymrużeniem oka traktował wszystkie przesądy w teatrze, ale ich jednocześnie przestrzegał. Awantura przed premierą była jednym z nich.
 Czasem, gdy robię coś w teatrze niedobrego, głupiego to słyszę chichot Konrada. Do dziś pamiętam, że kiedy w Kameralnym graliśmy jeden spektakl - no, nazwijmy go przedstawieniem klasy B. - Konrad bardzo często przychodził za kulisy, aby sobie pochichrać. Bawił go nonsens tego przedstawienia.
 Bardzo mnie zabolało, kiedy przeczytałem, że my aktorzy Starego, żyjemy legendą Konrada, żyjemy jego mitem. Przecież nas - jego aktorów, w teatrze została taka mała garstka, że trudno tym obarczać cały zespół. A jeżeli nawet trochę Swinarskiego we mnie zostało, to jestem bardzo wdzięczny losowi za to.
\

 Rzeczywistej przyczyny wypadku nie można określić, prawdopodobną przyczyną może być nieuwaga załogi, nie zdającej sobie sprawy z tego, że samolot znajduje się na wysokości niższej niż dopuszczalna w tej fazie lotu. Przyczyna nieuwagi załogi nie została określona.
\
 JAN PAWEŁ GAWLIK: - Ostatni raz rozmawiałem z nim 17 sierpnia - na dwa dni przed wylotem do Sziraz. W godzinnej rozmowie telefonicznej na linii Warszawa-Kraków opowiadał mi szczegółowo perypetie z przebitą w Rumunii nogą, mówił o związanych z tym kłopotach, Pszoniaku, Basi; a także o tym, jak gotowy jest Radziwiłowicz. Relacjonował, co się dzieje z "Pluskwą", kiedy wraca do Krakowa, aby kontynuować próby i na kiedy proponuje premierę. Mówił również o kłopotach, z jakimi związany jest wyjazd i chełpił się radośnie przejawami terroru, jaki zastosował wobec upartego i niechętnego urzędasa z ambasady. Chodziło też o wizę, chodziło o paszporty, o podpisy i chodziło, jak zawsze, o pieniądze, a ja - idiota - tłumaczyłem mu gdzie pójść i co załatwić, by wsiąść do samolotu.**(\
)**
 ANNA POLONY: - Jego gnało po świecie. Dużo jeździł. Nie umiał długo usiedzieć na jednym miejscu. Był niecierpliwym człowiekiem, pełnym niepokoju i twórczego, i życiowego. Tak jakby czuł, że młodo umrze i trzeba się tego świata nachapać, ile się da. Przyjmował propozycje z różnych stron świata, ale zawsze te najbardziej interesujące artystycznie: Ameryka, Włochy, Szwajcaria, Niemcy itd. Bez przerwy jeździł. Najchętniej w obszary języka angielskiego i niemieckiego - bo tymi językami znakomicie się porozumiewał. Rosyjskim także władał. Był zresztą w Związku Radzieckim, gdyż musiał sprawdzić, jak tam jest - po tamtej stronie. Robił przedstawienie w Moskwie.
 Prowadził życie rozognione. Zmieniał Warszawę na Kraków, Kraków na Warszawę. Wiedział, że umrze w samolocie. Opowiadał mi kiedyś o tym. Wróżka powiedziała jego matce: będzie wielka feta, wszyscy będą bili brawo, a potem widzę samolot i mnóstwo ludzi. Nic więcej nie chciała powiedzieć.

AGNIESZKA MALATYŃSKA-STANKIEWICZ

 
(\*) - wypowiedzi Jana Paweła Gawlika pochodzą z książki Józefa Opalskiego "Rozmowy o Konradzie Swinarskim i Hamlecie"
 W tekście wykorzystano także: raport komisji badającej wypadek samolotowy podpisany przez Nahed Al-Khani, przewodniczącego Komisji Powypadkowej, dyrektora naczelnego Lotnictwa Cywilnego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski