Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żyły dłużej tylko o jeden dzień...

Redakcja
To był dom zły. Tragiczny. I to od pokoleń. Fot. Piotr Subik
To był dom zły. Tragiczny. I to od pokoleń. Fot. Piotr Subik
To mogło wyglądać tak. Wieczór, noc, może rano; niedziela albo już poniedziałek. Bożena znowu kłóci się z córką Beatą. Może o to, że ta nie pozwala córce, a jej wnuczce, siedzieć przed komputerem; może o to, że wyjechała kiedyś do Niemiec i wróciła z dzieckiem. Potem chwyta za nogę od stołu, chyba miała ją przygotowaną, i wali na oślep.

To był dom zły. Tragiczny. I to od pokoleń. Fot. Piotr Subik

Emerytowana księgowa ze Słomnik córkę zabiła ze złości, wnuczkę - by chronić ją przed poprawczakiem

Małgosia śpi - przynajmniej przy pierwszym ciosie. Beata zapewne broni jej i siebie, bo Bożena ma potem podrapaną twarz. Giną obie - matka i córka, czyli córka i wnuczka - patrząc z perspektywy Bożeny. Kiedy przychodzi policja, ta tuli do siebie najukochańszą osobę, martwą Małgosię. Leżą obie w łóżku. Beata została na podłodze...

To mogło wyglądać tak, ale wcale nie musiało: śledztwo trwa, prokuratura skąpi szczegółów. Pewne są dwa martwe ciała i podejrzana w areszcie. Wnuczka, córka, babcia. Wszystkie o tym samym nazwisku T.

To był dom zły. Tragiczny. I to od pokoleń. Tak w Słomnikach mówią teraz ludzie. Dom przy Kolejowej. Różowy, przyklejony bokiem do sąsiedniego. Naprzeciw bloków mieszkalnych. Z bramą zamkniętą teraz łańcuchem i kłódką, i ze śladami psów na podjeździe. Tylko psów. Nie ludzi. Nie widać tu żywej duszy.

***

Rodzina znana w Słomnikach. To znaczy - nie że szczególna, ale nie anonimowa. Mieszkają tam od pokoleń. Bożena T., lat 60, od niedawna na emeryturze. Była księgową w GS "SCh" w Słomnikach, potem dojeżdżała do pracy w Krakowie. Nie miała szczęścia w życiu. Mąż zostawił ją, mieszkał w innej części miasteczka, choć rozwodu nie mieli. Od kilku lat wdowa. Znana wszystkim jako sympatyczna i miła. Ostatnio smutna. Przygnębiona, ale logiczna w mowie.

Beata, lat 36, panna; Małgosia była nieślubnym dzieckiem. W szkole, przed laty, grzeczna, cicha, spokojna, coś zaczęło się dziać w IV klasie liceum. Do Monachium jeździła pracować u adwokata. Tak mówiła ludziom Bożena. Potem, gdy miała dziecko, jadąc do Niemiec zostawiała je na wychowanie właśnie Bożenie. Ta mówiła wtedy: "Mam wreszcie coś swojego". Był 2010 r., gdy Beata, dokładnie na Boże Narodzenie, wróciła do Słomnik na stałe; z jedną walizką, choć wcześniej, w Niemczech, był nawet wyznaczony termin ślubu (ten pan wydzwaniał potem za nią). I odtąd zaczęła się między matką i córką rywalizacja o Małgosię.

I Bożena, i Beata próbowały już wcześniej przez to wszystko odebrać sobie życie. Obie miały depresję.

Mieszkała z nimi, ale na parterze tego domu przy Kolejowej, również Alina W., lat 83, matka Bożeny, babka Beaty, prababka Małgosi. To jej wydało się dziwne w ostatni poniedziałek, że do samego południa córka, wnuczka i prawnuczka nie dały znaku życia po nocnej awanturze. Poszła na komisariat.

Policjanci włamali się do mieszkania na piętrze. Ponoć było całe we krwi. Na ich widok Bożena zasłabła...

***

Najmłodsza z kobiet, Małgosia, lat 14, była nastolatką jak wszystkie inne. Miała jedynki, opuszczała lekcje, ale tragedii nie było. Nieobecności usprawiedliwiała zawsze Bożena.

Narkotyków, jak teraz mówią niektórzy, raczej nie brała; alkohol - może i był, ale nie na pewno. Na pewno późno wracała do domu: po dwunastej, nawet później. Przecież była na zakręcie. Teraz nie żyje... A we wrześniu, jako jedyna z pierwszej klasy gimnazjum, mówiła, że ma konkretne plany na przyszłość: chciała być stewardessą. Angażowała się w wolontariat dla hospicjum, potem się z tego wycofała. Nie wiadomo dlaczego. Niekoniecznie chciała się otworzyć przed pedagog szkolną.

Młodzież mówi teraz, że miała na rękach ślady po biciu kablem i że aby je osłonić, chodziła w spodniach i bluzkach z długimi rękawami. Ale dlaczego młodzież nie mówiła tego wtedy? Raz, gdy Małgosia rzeczywiście nie chciała ćwiczyć na wf, bo rzekomo spadła z sanek, dyrekcja szkoły ją oglądała: siniak był jeden. Mały.

Po rozpoczęciu roku szkolnego Alina W. przyszła do szkoły i powiedziała, że jest problem; że Beata w depresji, nie gotuje, nie sprząta. Nie było mowy o przemocy. Była mowa, że pieniądze w domu są. Bożena nawet płaciła Małgosi za posiłki w szkole. Ale od wizyty prababci dziecku zaczęto się przyglądać lepiej. Rodziną zajął się też GOPS - po informacji szkoły.

Pracownik socjalny, który "wszedł w teren", czyli poszedł do domu T. w październiku, zanotował: czyściutko, elegancko, spokój. A przecież patologię byłoby widać na pierwszy rzut oka, jak widać zwykle w takich przypadkach. Bożena nie chciała z nim rozmawiać. Porozmawiała za to z psychologiem i księdzem. Potem przyszedł do ośrodka pomocy Józef W., brat Bożeny, syn Aliny; powiedział, że między kobietami z Kolejowej dochodzi do sprzeczek. Bożena była u psychiatry - ale twierdziła, że nie przepisał jej żadnych lekarstw.

Ile razy ktoś przychodził na Kolejową, w domu była zawsze tylko ona. Mówiła, że córka na zakupach, a przecież socjalni nie mają prawa chodzić i sprawdzać po pokojach. Później, gdy dała się już namówić na ponowną wizytę u psychiatry, kilka razy ją odkładano. Dzwoniła Beata: mama chora na grypę. W międzyczasie na policję dzwoniła też jakaś "ciocia z Niemiec", by sprawdzono, czemu Małgosia opuszcza się w nauce. Sąd nie zdążył przydzielić rodzinie kuratora.

Matka Małgosi nie pojawiała się w szkole, przychodziła za to Bożena. Był czas, że Józef W. wziął na trochę dziecko do siebie. Starał się, choć bez skutku, zostać dla Małgorzaty rodziną zastępczą.

I jak miała się czuć nastolatka pozostawiona sama sobie, bez wsparcia? Czasem mówiła, że woli siedzieć na klatkach lub ulicy niż słuchać awantur w domu. Odskocznią był też komputer. Ostatnio dużo uwagi poświęcała chłopakowi, Darkowi, lat 17, z rodziny z dużymi problemami. Małgosia była jego światełkiem w tunelu, bo miała normalny dom. A właściwie dom, który - już wiadomo - tylko wyglądał na normalny. Darek miał go odwiedzić pierwszy raz właśnie w tamten poniedziałek. Babcia się na to zgodziła. Warunek był jeden - wnuczka musi posprzątać bałagan. Przez pół dnia nie udało mu się dodzwonić do ukochanej.

***

Słomnikami wstrząsnęło to podwójne zabójstwo nogą od stołu, o którym większość ludzi dowiedziała się z żółtego paska na telewizorze. Nie wierzyli, że to prawda - tak, mogło się to stać, ale nie u nich. Ale inni od razu się domyślili, że chodzi o T.

Teraz wszyscy zastanawiają się, w ilu jeszcze rodzinach są problemy, które wyjadą z czterech ścian w taki właśnie sposób.

A prokuratura mówi tak: Bożena T. miała to zaplanowane. Plan chciała wcielić w życie dzień wcześniej, ale wieczorem w sobotę za szybko zasnęła (ludzie mówią - to chyba też wtedy spała u Małgosi koleżanka). Beata i Małgosia zginęły od kilku ciosów w głowę. Bożena T. przyznała się do winy. Jako powód konfliktu z Beatą podała nadmierne ograniczanie przez matkę Małgosi, choćby zabranianie jej dostępu do internetu. Beatę zabiła ze złości, Małgosię - by chronić ją przed domem dziecka lub poprawczakiem. Rany były głębokie. Zeznała, że na koniec chciała zabić też samą siebie - zażywając proszki. Trafiła na oddział szpitalny aresztu śledczego na Montelupich. Grozi jej dożywocie. Co miała ubzdurane w głowie, trudno sobie nawet wyobrazić...

Podobno Alina W., która, tak jak początkowo Bożena, trafiła do szpitala w Proszowicach, mówiła do niej: "Córeńko, dlaczego to zrobiłaś!?". Podobno mówiła do niej czule pierwszy raz w życiu. Podobno mówiła też, że nie wróci już do domu przy Kolejowej. Ale kto to wie naprawdę...

Co było przyczyną tragedii? Dlaczego akurat w poniedziałek, trzynastego? Może to, że Beata miała powiedzieć, jak traktuje ją matka? Policja potwierdza: tak, rzeczywiście, spotkać się miała z policjantką, specjalistką od trudnej młodzieży. Ta dzwoniła do matki Małgosi i córki Bożeny jeszcze w piątek, kilka dni przed tragedią, by zajrzała na policję, a jeśli nie może - to ona z chęcią przyjdzie na Kolejową, przecież to dwa kroki. Ale nie, kontaktu w ten dzień być nie miało - Beata wymówiła się chorobą. Obiecała wyzdrowieć do poniedziałku, być w komisariacie na czternastą. Nie przyszła, bo nie żyła.

Ludzie mówią, jeśli mówią w ogóle - bo są temu niechętni, że Bożena T. to morderczyni. Że wszyscy wiedzieli o awanturach, krzykach, upokarzaniu i przemocy, do których miało dochodzić w różowym domu na Kolejowej. Ale milczeli, bo przecież kto się kłóci i o co, to nie jest ich sprawa.

Inni są zdania, że morderstwo, owszem, było, ale z wielkiej miłości. Przecież Bożena dawno mówiła, że gdyby dziecko miało jej być zabrane, wolałaby wszystkich pozabijać. Lecz kto wtedy mógł przypuszczać, że to sobie planowała... Może nawet od lat. Czekała na impuls.

Policjant mówić tego nie może służbowo, ale jako człowiek zastanawiać się przecież może, czy to, aby właśnie nie obawa przed spotkaniem Beaty T. z policją popchnęła Bożenę do działania... Ta historia ma dużo więcej znaków zapytania.

Piotr Subik

 

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski