MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Agencje ratingowe rządzą światem

Redakcja
Na świecie działają aż 74 agencje ratingowe, ale ze względu na ich wpływ na rynek liczy się tylko "wielka trójka": Standard & Poor's, Fitch Ratings i Moody's Investors Service. Mają jedną wspólną cechę - są z USA.

GOSPODARKA. Instytucje oceniające stan danego przedsiębiorstwa, a nawet kraju mogą doprowadzić je do bankructwa. Unia chce złamać ich potęgę.

- Europa, a szczególnie kraje należące do Unii Europejskiej, powinny zadbać, by powstała silna agencja ratingowa na Starym Kontynencie - mówi dr Mariusz Andrzejewski z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. - Jestem jednak za tym, by w Europie powstała nie kolejna agencja prywatna, ale wspierana przez rządy państw należących do wspólnoty, taka quasi-państwowa. Byłoby ciekawe móc porównać uzasadnienie ocen wystawionych przez agencje prywatne oraz "unijno-państwową". Uważam, że Polska powinna zaangażować się w powstanie takiej agencji - apeluje dr Andrzejewski.

Agencje ratingowe to gracze rynkowi, a nie niezależne i wiarygodne instytucje - narzekał kilka dni temu Portugalczyk Jose Manuel Barroso, szef Komisji Europejskiej, gdy agencja Moody's obniżyła rating Portugalii aż o 4 stopnie, do tzw. poziomu śmieciowego (Ba2) i zapowiedziała dalszą obniżkę tej oceny. W sukurs przyszedł mu niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble, zapowiadając, że złamie potęgę amerykańskich agencji. - Dosyć już tych samospełniających się proroctw, które tylko komplikują sytuację krajów starających się ratować gospodarkę - groził Schaeuble, który w tej krytyce ma poparcie kanclerz Angeli Merkel. Ją z kolei zdenerwowała opinia Standard & Poor's stwierdzająca, że jeśli banki niemieckie i francuskie zgodzą się na przedłużenie spłat greckiego długu, będzie to oznaczało niewypłacalność greckiego państwa.

Przypomnijmy, że w 2009 r. UE przyjęła rozporządzenie, na mocy którego agencje ratingowe od grudnia 2010 r. podlegają unijnej kontroli, ale tylko na jej obszarze. Za łamanie określonych w nowych przepisach reguł agencjom grozi utrata licencji w Unii. Jednak Michel Barnier, unijny komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług, przyznał, że to rozporządzenie nie jest wystarczające. Szerokim echem odbiło się stwierdzenie Barniera: - Mamy trzy potężne agencje, które swoimi ratingami powodują ogromne, poważne konsekwencje. Jego zdaniem na rynku mamy do czynienia z "niekorzystnym automatyzmem przekładania się ratingów na decyzje inwestorów".

Dr Andrzejewski radzi podchodzić do ocen wystawianych przez największe agencje ze spokojem. - Przecież nota agencji wystawiana Grecji czy Portugalii pokrywa się z sądami większości ekonomistów - podkreśla. Przyznaje przy tym, że najpotężniejsze z nich mają sporo na swoim sumieniu. - Bez dwóch zdań: przed i po ostatnim kryzysie wystawiły wiele rażąco błędnych not. Więcej - moim zdaniem - agencje powinny wziąć na siebie część odpowiedzialności za doprowadzenie do kryzysu - zaznacza dr Mariusz Andrzejewski. Ale i wcześniej, gdy kryzys dotknął tzw. azjatyckich tygrysów (1997-98), agencje nie dostrzegły grożących inwestorom niebezpieczeństw. Dopiero kiedy kryzys wybuchł, zaczęły gwałtownie obniżać ratingi, dodatkowo pogarszając sytuację. Prof. Elżbieta Mączyńska, szefowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, mówi bez ogródek: - Agencje wielokrotnie skompromitowały się, m.in. zachęcając badane przez siebie instytucje do podjęcia sztucznych działań, które miałyby na celu podniesienie ratingu. Prof. Mączyńska podkreśla, że jest to stanowisko nie tylko jej, ale też fachowców wynajętych do oceny agencji przez Senat USA. Ekonomistka zwraca uwagę, że agencje nie ujawniają swojej "kuchni", czyli nie pokazują w oparciu o jakie dane i kryteria wystawiają noty.
Dr Andrzejewski apeluje jednak, by nie wylewać "dziecko z kąpielą", bo - według niego - agencje ratingowe spełniają kilka pożytecznych zadań. Przede wszystkim gromadzą informacje na temat jakości kredytowej pożyczkobiorców, w tym instytucji państwowych, korporacji, instytucji finansowych oraz w sprawie oferowanych przez nie papierów dłużnych. To zaś pozwala kredytobiorcom na uzyskanie dostępu do globalnych i lokalnych rynków, przyciągnięcie funduszy inwestycyjnych. W konsekwencji agencje ratingowe wpływają na kształtowanie się cen, wywołując przy tym często znaczne zamieszanie na rynkach finansowych. Z raportu opublikowanego w zeszłym roku przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy wynika, że wszystkie bankructwa państw i instytucji państwowych od 1975 roku zostały poprzedzone degradacją ratingów na rok przed formalnym ogłoszeniem ich niewypłacalności.

Polska od dłuższego już czasu pnie się w notowaniach ratingowych w górę. Ma dzisiaj ocenę A, co w skali szkolnej przekładałoby się na mniej więcej silną czwórkę. Dr Mariusz Andrzejewski przypomina jednak, że agencje przestrzegają, iż jeżeli rządzący naszym krajem nie przeprowadzą niezbędnych reform, ocena wiarygodności kredytowej Polski zostanie obniżona. Podaje przykład agencji Standar & Poor's, która daje Polsce na uzdrowienie finansów dwa lata. Potem grozi obniżeniem ratingu. Czym grozi obsunięcie się na skali ratingowej, pokazali już światu Grecy, Hiszpanie, Irlandczycy, a przed nimi Argetyńczycy. We wszystkich tych krajach rządzący, aby powstrzymać panikę na rynkach, czyli gwałtowną ucieczkę inwestorów, zaczęli na oślep ciąć wydatki, nawet emerytury. Także Brytyjczycy, by nie utracić najwyższego ratingu AAA, zdecydowali się na radykalne cięcia wydatków publicznych. Ekonomiści narzekają na taki stan rzeczy, ale przyznają też, że inwestorzy wierzą w raporty najpotężniejszych agencji niemal bezkrytycznie.

Co mogłoby się stać, gdyby władze RP nie podjęły walki z długiem publicznym i w efekcie agencje obniżyłby nasz rating? Przede wszystkim mocno osłabłby złoty, co przyniosłoby fatalne skutki - około jednej trzeciej wszystkich kredytów w Polsce, w tym 65 procent kredytów hipotecznych, zaciągnięto w zagranicznych walutach, przede wszystkim frankach szwajcarskich. Ich obsługa stałaby się wówczas bardziej kosztowna. Przykładem może być Grecja - wielka obniżka jej ratingu (poniżej poziomu inwestycyjnego) spowodowała, że inwestorzy zaczęli się domagać nawet ponad 10-procentowego oprocentowania za ryzyko zakupu obligacji. Gdyby nie pomoc UE i MFW, koszty obsługi długu dla Aten w krótkim czasie mogłyby znacznie wzrosnąć i kraj nie byłby w stanie spłacać zobowiązań wynikających z zaciągania nowych kredytów. Jednym słowem - straciłby płynność.

Włodzimierz Knap

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski