Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A gołębie nie chorują

Redakcja
Dobrze, że w polityce ciągle coś się dzieje, że PIS się kłóci z PO (i odwrotnie), na posiedzeniach Sejmu szanowni posłowie nawzajem sobie ubliżają. Sprawy te stały się tematem czołówek, informacji i komentarzy większości gazet oraz wiadomości radiowych i telewizyjnych. W przeciwnym bowiem razie my wszyscy nie ustrzeglibyśmy się ptasiej grypy połączonej z kaszlem i katarem, a nierzadko prowadzącej do śmierci.

W okresie największej medialnej walki z tą chorobą usłyszałem w telewizji takie oto doniesienie: "... w Indiach zmarł na ptasią grypę czternastoletni chłopiec, który wpadł pod nadjeżdżający samochód...". Prawdopodobnie lektorka źle odczytała tekst, ale na wszelki wypadek zaczęliśmy unikać także samochodów, by nie zapaść na tę straszną chorobę. My, to znaczy ludzie, bo szlachetne ptaki takich obaw nie mają. Jak powszechnie wiadomo, do grona tych najszlachetniejszych ptaków należą gołębie; one nigdy w wielosetletniej historii na żadną grypę nie chorowały. Mówili mi o tym nowosądeccy gołębiarze, z którymi zawarłem dożywotnią przyjaźń. Chciałbym być konkretny - chodzi o nowosądeckich hodowców gołębi pocztowych w kolejarskich mundurach. A było to tak:
Na początku lat 70. ubiegłego stulecia w Nowym Sączu wybuchł spór między hodowcami gołębi pocztowych w cywilu i kolejarzy (wśród nich był mój szwagier Włodek Pieróg). O co, detalicznie rzecz biorąc, do dziś nie wiem, dość, że kolejarze nie chcieli należeć do oddziału miejskiego, tylko utworzyć swój własny Kolejarski Oddział (a może Koło) Hodowców Gołębi Pocztowych. Włodek nie uczestniczył w tym sporze, bo po prostu nie miał czasu: pracował czynnie na kolei, a każdą wolną chwilę poświęcał swoim podopiecznym, najwspanialszym na świecie ptakom. Cieszył się każdym nabytkiem, każdym pisklęciem, które się wykluło w gołębniku na strychu. To było w czasach jego szkolnych lat, a zarazem w czasach moich początków pobytu w Nowym Sączu. Pamiętam, kiedy całe godziny spędzałem z nim na strychu, słuchając niekończących się opowieści o tych gołębiach, które wywożone bardzo daleko potrafiły przelecieć tysiące kilometrów i trafić do swych gniazd jak najwierniejszy pies. I jakie to piękne stworzenia! Włodek miał ich około sześćdziesięciu i każdego znał po imieniu i one go znały! Kiedy ja wyciągałem w ich kierunku rękę, nie zdarzyło się, by na niej usiadły, natomiast o miejsce na ręku, głowie i ramionach szwagra toczyły między sobą nieustającą wojnę. Nie wiem, jak on je rozpoznawał i rozróżniał, ale było to piękne i wspaniałe! Do dziś we mnie pozostał ten szacunek (miłość?) do ptaków, które zimą podkarmiam na parapecie naszego warszawskiego mieszkania, mimo ostrzeżeń głoszonych przez media, że nie wolno karmić ptaków ze względu na ich grypę.
Ale wracając do tego sporu. Otóż kolejarze - hodowcy nie bardzo wiedzieli, co i jak należy zrobić, by "wydzielić się" z nowosądeckiego, miejskiego oddziału Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych. Podczas jednego z moich pobytów w Nowym Sączu usiedliśmy na ogrodowej ławce i sporządzili odpowiednie pismo adresowane do Zarządu Głównego Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych w Warszawie z prośbą o zgodę na utworzenie Kolejarskiego Koła Hodowców Gołębi Pocztowych. Pismo to, podpisane przez kilku (kilkunastu?) członków Związku sądeckich kolejarzy, podjąłem się osobiście przedłożyć w odpowiednim urzędzie stołecznym. Uczyniłem to kilka dni później, składając osobiście list na ręce prezesa ZG, który po sympatycznej rozmowie i przeczytaniu pisma złożył adnotację (chyba pozytywną), bo na pożegnanie poprosił, bym nowosądeckim hodowcom - kolejarzom życzył powodzenia i wielu, wielu sukcesów.
A kilka tygodni później, gdy znów przyjechałem do Nowego Sącza, do drzwi domu przy ulica Reja zapukało dwóch panów w kolejarskich mundurach. Radośnie się witając, po sądecku, wręczyli mi góralską ciupagę, którą własnoręcznie wykonał pan Kozera. Przepiękną: jasne drewno z wypalonymi ozdobami - szarotkami i kwiatami, wymalowanymi różnymi kolorami. Sama zaś metalowa rączka (siekierka) ma wytłoczoną szarotkę i postać górala z fajką.
Ciupaga ta do dziś zdobi nasze warszawskie mieszkanie, jest powodem mojej dumy i zazdrości przyjaciół. I utrwala moją sympatię do gołębi, których żadna grypa się nie ima...
JERZY WAGLEWSKI
g

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski