Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A skąd mam wiedzieć, że pan jesteś Murzyn? [FELIETON]

Leszek Mazan, dziennikarz, krakauerolog i szwejkolog
Kazimierz Wielki, zakładając krakowską Almae Matris, oczyma wyobraźni widział ławy pełne otroków, słuchających w nabożnym spokoju głosu magistra czy doktora, wprost z uczelni czy kościoła maszerujące… No, właśnie, dokąd?

Nawet mało jeszcze podkształcone beany dowiadywały się od starszych roczników, że uczciwiej i sensowniej jest siedzieć w gospodzie i myśleć o kościele, niż siedzieć w kościele i myśleć o gospodzie.

Zresztą nie mieli gdzie wracać: wynajęte mieszkania były nieprzytulne i chłodne (oszczędności), mądrych ksiąg do domów nie wypożyczano, a uroki wielkiego miasta (gospody, wino, kości, dziewki wszeteczne) okrutnie kusiły. Magistraccy pretorianie mieli pełne ręce roboty, ale studenci podlegali pod jurysdykcję króla i biskupa, ci zaś na prośbę rektora z reguły łagodzili karzącą rękę prawa.

Władze, co zrozumiałe, chciały żaków mieć na oku: po odnowie Akademii (1400) budowały im bursy (używając dzisiejszej nomenklatury - akademiki), aliści studentów zawsze zdyscyplinować było trudno. Stąd odwieczna, zrozumiała nieufność do nich administracji. Za moich wspaniałych czasów w II DS UJ „Żaczek” do kierownika domu pana Jana Buszka zgłosił się doktorant, Afroamerykanin Scott Edmonston, prosząc grzecznie o trzeci koc.

- A po co panu? - spytał podejrzliwie pan Buszek. - Wszyscy studenci mają po dwa koce i nie marzną.

- Ale moja marznąć - tłumaczył Scott. - Moja być Murzyn.

- A skąd ja ma wiedzieć, że pan jesteś Murzyn? Legitymację!

I za czasów króla Jagiełły, i za czasów ojca Rydzyka największy niepokój budziły białogłowy. Do najpilniej strzeżonych burs wciągano je przez okna, przemycano ubrane w męskie szaty, korzystano z nieuwagi straży. Mój „Żaczek”, idąc z duchem czasu, w późnych latach 50. ub. wieku zezwolił na odwiedziny pań najpierw tylko raz, a potem dwa razy w tygodniu, w godzinach 17-20. Mogły wejść za pozostawieniem na portierni legitymacji studenckiej.

Kto chciał mieć dziewczynę dłużej, musiał pędzić przed ósmą na dyżur Rady Samorządu. Przedkładał starannie umotywowaną prośbę „o zgodę na przedłużenie pobytu”. Z tą zgodą (pisemną) pędził na portiernię.

Główną postacią dziejącej się Krakowie operetki Karla Millöckera „Student żebrak” jest aresztowany za kłusownictwo student Szymon Rymanowicz. Tak hardy, że ośmiela się odpyskowywać samemu komendantowi miasta, pułkownikowi Ollendorfowi, który pyta: - A poza tym czym się pan trudni?

- Jestem studentem krakowskiej Almae Matris.

- Student żebrak!

- Tak mnie nazywają, jakkolwiek nie oddaje to rzeczywistego status quo. Owszem, studiuję nie płacąc za naukę ani utrzymanie. Ale nie żebrzę.

W ostatnim akcie okazuje się, że student Szymon jest w rzeczywistości księciem, tylko nie pozwolił się tak nazywać. No właśnie, jak nazywano studentów? Kiedyś, podobnie jak wszystkich uczących się - żakami, potem scholarami, jeszcze potem - studentami. Na tych ostatnich w starej, dobrej Galicji mówiono „akademicy”, „studentem” był uczeń gimnazjum (nigdy technikum).

Jak się zwał, tak się zwał - zawsze chłopcy reputację mieli nie najlepszą, o czym świadczy popularny jeszcze przed ostatnia wojną pensjonarski wierszyk: Trzy rzeczy na świecie to najgorsza nędza: /Kochać wojskowego, studenta i księdza /Ksiądz się nie ożeni, wojskowy odleci /Student zda maturę i w diabły poleci…

Kochani, dobrze, że wracacie. W Krakowie bez was było tak jakoś smutno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski