Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Kulig: Litości nie potrzebuję

Rozmawia Piotr Tymczak
Prezydent Jacek Majchrowski  pod koniec września powierzył Andrzejowi Kuligowi (stoi w środku) stanowisko wiceprezydenta Krakowa ds. kultury, polityki społecznej i promocji miasta. Zastąpił na tym stanowisku Magdalenę Srokę
Prezydent Jacek Majchrowski pod koniec września powierzył Andrzejowi Kuligowi (stoi w środku) stanowisko wiceprezydenta Krakowa ds. kultury, polityki społecznej i promocji miasta. Zastąpił na tym stanowisku Magdalenę Srokę Fot. Michał Gąciarz
Wierzył, że sam poradzi sobie z chorobą. Nawet najbliżsi współpracownicy nie wiedzieli, że cierpi na depresję. Próba samobójcza zmieniła jego podejście do życia. Dziś Andrzej Kulig, wiceprezydent Krakowa ds. kultury i promocji miasta, potrafi szczerze mówić o swoich słabościach.

- Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski nie zapomniał o Panu. Może dlatego, że był Pan osobą, która zapłaciła bardzo wysoką cenę za wspieranie prezydenta?

- Ma pan na myśli moją próbę samobójczą czy proces sądowy?

- A nie było to powiązane? Zamach na życie nie był konsekwencją procesu w sprawie nieprawidłowości dotyczących finansowania kampanii prezydenta Jacka Majchrowskiego w 2002 roku?

- Próba samobójcza była związana z tym, że od wielu lat cierpię na depresję. Leczę ją od 2007 roku, czyli od momentu, kiedy targnąłem się na życie. Wcześniej, przez wiele lat wychodziłem z założenia, że mężczyzna w takich sytuacjach nie powinien się poddawać leczeniu farmakologicznemu. Że powinien samodzielnie zwalczać depresję. Teraz, po tych latach, już wiem, że się tak nie da. Nie jest się w stanie.

Człowiek, który jest pogrążony w depresji, czuje się tak, jakby był zatrzaśnięty w kapsule; nie może jej ani opuścić, ani przebić

To trochę tak, jakby porządkować pokój, upychając po bokach problemy. W pewnym momencie ich ilość, nagromadzenie, osaczenie nimi sprawi, że wszystko się wali. Niestety, depresja wróciła mniej więcej w czasie procesu. Nałożyło się na to wiele innych problemów zawodowych związanych z kierowaniem szpitalem. Do tego doszła krzywdząca, moim zdaniem, decyzja pani prokurator, która postawiła mi zarzuty i nie przyjmowała do wiadomości żadnych wyjaśnień. Moich argumentów wysłuchała tylko po to, aby odhaczyć swoje obowiązki służbowe i skierowała akt oskarżenia do sądu. Uważam, że nie była to decyzja merytoryczna. Stało się jednak tak, jak się stało. Ostatecznie sprawę umorzono.

- To był impuls? Wyszedł Pan z przesłuchania i postanowił, że chce ze sobą skończyć?

- Chce pan wnikać w szczegóły? Mogę zatem powiedzieć, że była to decyzja, z którą nosiłem się od kilku dni. Mogłem to równie dobrze zrobić przed przesłuchaniem. Uznałem jednak, że powinienem przedstawić swoje racje w prokuraturze. Tak, by zamknąć wszystkie moje sprawy związane z kampanią wyborczą i dopiero po ich zamknięciu wykonać to, o czym zadecydowałem wcześniej.

- W jaki sposób chciał Pan to zrobić?

- Połknąłem 80 tabletek bardzo silnego środka. Tyle że popełniłem błąd: zadzwoniłem do żony, aby się pożegnać. Na podstawie logowania telefonu znaleziono mnie nieprzytomnego. Zostałem odratowany. Przeżyłem.

- Dziś, po latach, uważa Pan to za akt słabości czy odwagi?

- Depresja to taka choroba, która zmienia sposób postrzegania różnych decyzji. Ogląd świata i spraw, które dzieją się wokół. Sytuacja była dla mnie bardzo trudna, bo samobójstwo to była przede wszystkim decyzja o pożegnaniu się z moją rodziną; trzema moimi córkami, które bardzo kocham i żoną. Ale ja nosiłem się z tym przez kilka dni, a może, gdy tak teraz myślę, nawet tygodni. Niezwykle trudno to racjonalnie wytłumaczyć.

Są to bowiem dwie rzeczywistości. Ktoś, kto nie wie, co to depresja, nie ma szans tak do końca przeanalizować położenia osoby nią dotkniętą. Ten, który jest w niej pogrążony, czuje się tak, jakby był zatrzaśnięty w kapsule; nie może jej ani opuścić, ani przebić. Niektórzy mówią, że w momentach skrajnych mają wrażenie, jakby ktoś postawił ich pod ścianą. Dla mnie była to sytuacja, w której ta ściana dociskała mnie ze wszystkich stron. Nie widziałem żadnej drogi ucieczki, żadnego wyjścia.

- Trudno Panu o tym opowiadać?

- Nie. Mam do tego dystans.

- Dopytuję, bo prezydent powierzył Panu odpowiedzialne stanowisko, związane ze zwiększonym stresem, narażone na krytykę. Zastanawiał się Pan nad tym, czy lecząc się na depresję, jest przygotowany na takie wyzwania. Czy to nie odbije się na Pana zdrowiu psychicznym?

- Mam poczucie odpowiedzialności, zawsze je miałem, nawet w trudnych sytuacjach. Zdaję sobie sprawę, jakie wyzwania mogę podejmować. Współpracownicy mogą mieć na mój temat różne zdanie, ale chyba nikt z nich nie stwierdził nigdy, nie zarzucił mi, że choroba kiedykolwiek w jakikolwiek sposób odbiła się na pełnieniu przeze mnie różnych stanowisk.

Próba samobójcza była dla wszystkich ogromnym szokiem, bowiem nigdy nie dawałem zewnętrznych sygnałów, które mogły o niej świadczyć. I nie chodzi mi tylko o takie zachowania, jak bycie ponurym czy przygnębionym, ale o funkcjonowanie instytucji, którym szefowałem. To wymagało ode mnie ogromnego wysiłku, który całkowicie spalał się w pracy zawodowej. Niestety, w momentach, kiedy byłem sam na sam ze sobą czy rodziną, odczuwaliśmy wszyscy skutki depresji. Ja i moja rodzina płaciliśmy za to wysoką cenę.
Może to dla niektórych niezrozumiałe, ale leżąc w szpitalu po próbie samobójczej, w drugiej części leczenia konsultowałem różne decyzje dotyczące Szpitala Uniwersyteckiego, którego wtedy cały czas byłem dyrektorem. Po wyjściu od razu przystąpiłem do negocjacji z Narodowym Funduszem Zdrowia. Byłem do tego przygotowany. Czułem, że to mój obowiązek.

- Takie doświadczenia wzmacniały?

- Mawia się, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Cały czas jestem jednak czujny, obserwuję się. Bez wątpienia jedna rzecz się zmieniła w moim podejściu do depresji: zacząłem wierzyć lekarzom. Wcześniej ignorowałem to, co mówią o tej chorobie. Chciałem być twardzielem, który wierzy, że może zwalczyć ją siłą woli. Podczas pobytu w szpitalu, gdzie zostałem właściwie zmuszony do leczenia, zrozumiałem, że może mi pomóc wyłącznie terapia farmakologiczna, którą do dziś kontynuuję. Tak, jestem na lekach antydepresyjnych.

- Tak będzie przez całe życie?

- Mam nadzieję, że nie, bo to by mnie dobiło. Ale istotnie od 2007 roku leki zażywam regularnie.

- Może jest tak, że prezydent, znając Pana historię, stara się otaczać Pana opieką? Stąd, po zwolnieniu Pana z funkcji dyrektora Szpitala Uniwersyteckiego, nominacja najpierw na stanowisko pełnomocnika do spraw polityki społecznej, a później, od października tego roku, wiceprezydenta od spraw kultury, na której przecież słabo się Pan zna.

- Nie będę zdradzał kuchni decyzyjnej prezydenta. Mogę tylko zapewnić, a Pan może to przyjąć albo nie, że propozycja dotycząca mojego powrotu do magistratu nie wynikała z tego, że prezydent chciał mi pomóc. Nie zlitował się nade mną. Takiej litości nie potrzebuję. Jestem doktorem habilitowanym nauk prawnych i pracuję na uczelni (Wydział Prawa i Administracji, Uniwersytet Jagielloński) od czasów zakończenia studiów prawniczych.

Dostałem kilka propozycji z prywatnych szkół wyższych i firm, gdzie zarabiałbym więcej niż w magistracie. Decyzja o zatrudnieniu w urzędzie ani prezydentowi, ani mnie nie przyszła łatwo. Wierzę, że było zapotrzebowanie w magistracie na taką osobę jak ja. Proszę uwierzyć, nie ma we mnie żadnej miękkości, jeżeli chodzi o pracę i relacje służbowe. Nie ma obawy o to, że moja choroba wpłynie na działanie urzędu. Przez 12 godzin funkcjonuję zawodowo i w tym czasie eliminuję kwestie choroby. Jestem profesjonalistą.

- To nie problem, że wcześniej nie kierował Pan instytucjami kultury, nigdy nie zajmował się tą dziedziną zawodowo?

- Miałem pewne doświadczenie w zarządzaniu kulturą jako dyrektor magistratu. Jeżeli chodzi o mój kontakt z kulturą, to nie jestem takim całkowitym prostakiem i chamem jak niektórzy uważają.

- Częściej zaczął Pan nagle rezerwować wejściówki do teatrów?

- Jestem wychowany w kulturze uniwersyteckiej. Pracownikami Uniwersytetu Jagiellońskiego byli moi dziadkowie i rodzice. Etat nauczyciela akademickiego to nie tylko ograniczanie się do dziedziny, którą się zajmuję, ale łączność z całą kulturą, nie tylko krakowską ale też europejską. Taki związek jest dla mnie równie naturalny jak oddychanie. Nie jest więc tak, że teraz będę nadrabiał i co drugi dzień gonił na spektakle teatralne albo wystawy.

- Chce Pan zarządzać kulturą jak szpitalem? W zakresie medycyny też nie był Pan fachowcem, ale miał do pomocy wicedyrektora lekarza. Będzie Pan działał podobnie?

- Na kierowniczym stanowisku ważne jest to, aby rozpoznać ludzi wartościowych i odróżnić ich od tych, którzy są wtórni. Bardzo uważnie słucham i wyławiam to, co jest dla mnie racjonalne, zbiega się z moimi przemyśleniami. Często otrzymuję pytanie, jak można łączyć kulturę ze sprawami społecznymi. Przykładem jest Theatrum Musicum, gdzie przedstawiciele wysokiej kultury, muzycy, mogą spotykać się na szeroką skalę z odbiorcami sztuki. Są też pomysły na podjęcie różnych nowych działań związanych chociażby z tytułem Krakowa jako Miasta Literatury UNESCO.

- Rozmowy o kulturze, sama kultura może być lekarstwem? Poprawić samopoczucie osobom cierpiącym na depresję?

- To jest jedno z lekarstw. Na pewno wszystkim mającym problem z depresją radzę jednak wizytę u lekarza. Trzeba też pamiętać, że kultura ma różnorodne oddziaływanie, nie zawsze jest odskocznią od problemów dnia codziennego, często bywa przyczyną emocji, stresu. Ale taka jest też rola kultury, sztuki. Nie powinna wyłącznie głaskać nas po głowie, ale też wprowadzać w stan drżenia, gwałtowności, poszukiwań, a nawet do pewnego stopnia przedstawiać nam diagnozy, które mogą być przygnębiające, ale z punktu widzenia twórcy autentyczne.

- Może więc to być także niebezpieczne?

- Wiele razy obrywałem w życiu. Jestem mocno poobijany i, dzięki temu, bardziej uodporniony.

***

- Nie jest tak, że całe moje życie jest związane z prof. Jackiem Majchrowskim, ale rzeczywiście jest kilka punktów stycznych - mówi Andrzej Kulig. Kiedy zaczynał pracę na Wydziale Prawa i Administracji UJ, prof. Majchrowski został jego dziekanem. W 1996 roku, kiedy był wojewodą, zaproponował mu pracę w urzędzie. Kiedy postanowił kandydować w 2002 roku w wyborach na prezydenta Krakowa, Kulig wsparł go i aktywnie zaangażował się w kampanię. Później został dyrektorem magistratu. Stamtąd na 10 lat trafił na stanowisko dyrektora Szpitala Uniwersyteckiego, skąd został zwolniony pod koniec 2015 r. Wrócił do urzędu jako pełnomocnik prezydenta ds. polityki społecznej. Niedawno został wiceprezydentem ds. kultury.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski