Wacław Krupiński: KULTURAŁKI
I co? Jak taką opowieść podać do czytania, no dobrze - z kropkami, ale nazwisko tego aktora już wypada przemilczeć. A anegdota bez nazwiska, to jak wódka bez prądu. Albo kobieta bez sexapealu. O, ileż pikantnych anegdot się nasuwa! Na przykład... Nie, nie będę szarżował. A kropkami opowiadać nie potrafię. I tak już przekroczyłem granice. Zatem nie ma się co dziwić, że wylądowałem - fakt, nie sam, in gremio, na osiemnastym miejscu. Tuż przed policjantem, trzy miejsca przed sprzątaczką, która z kolei wyprzedziła o cztery miejsca księdza, 25. jest, o dwa miejsca wyżej od robotnika niewykwalifikowanego, a ten - o trzy od ministra, o pięć - od posła na Sejm. Zamyka listę działacz partii politycznej. Nawet się domyślam jakiej... Za to na pierwszym miejscu (cytuję dalej za "Polityką") profesor uniwersytetu i górnik. Zaiste, osobliwe to zestawienie prestiżu zawodów w Polsce wyszło CBOS-owi. Czyli nam. In gremio.
Wróćmy do anegdotki, bo urodziwa i niewinna. I z nazwiskami. A zatem: w Teatrze im. Juliusza Słowackiego odbywa się premiera "Draculi" w reżyserii Artura Tyszkiewicza. W jednej loży prof. Jerzy Jarocki, w drugiej prof. Jadwiga Romańska, za mną w rzędzie dyr. Groteski Adolf Weltschek, a jest i na sali sam dyr. "Starego"- Mikołaj Grabowski, koło mnie w rzędzie m.in. Paweł Głowacki, jak i... Długo mógłbym opisywać, kto gdzie siedział, bo oglądałem widownię naprawdę z zainteresowaniem. Wcale nie było nudne, to oglądanie. Sali. Z półtorej godziny niemal tak ją wzrokiem omiatałem, bo szybko się okazało, że to ciekawsze. No i była w tym logika, jakiś ład - że za pierwszym rzędem, z red. Cybulskim, jest rząd drugi, później trzeci, czwarty też w kolejności, po nim, jak Pan Bóg przykazał, piąty, za nim szósty, ten, w którym ja siedziałem. I całkiem logicznie za nim siódmy, z dyr. Weltschkiem z żoną Małgorzatą. Opisuję precyzyjnie, bo jak człowiek jest skazany na "Draculę" w wersji p. Tyszkiewicza, to łaknienie jakiegoś sensu w świecie dookolnym staje się czymś może nawet większym niż łaknienie następnego dnia po premierze aktorów, którym w tym "Draculi" grać, że tak to nazwę, przyszło. Bo przecież musieli czuć, co z tego wyszło. I nie dziwić się, że trochę ludzi wyszło. Jak inni - nie wiem; ja kulturalnie doczekałem, aż się przerwa skończy, żeby, Boże broń, nie ostentacyjnie, żeby prestiż mojego zawodu nie ucierpiał, wyszedłem. Nie sam. Na szczęście. Bo nic by z tej anegdoty nie było. Ani początku, ani puenty. A tak powrócił na część drugą (lepszą, bo krótką) Paweł Głowacki do owego szóstego rzędu, pustawego, jak nie przymierzając obietnice polityków, a tu zdziwiony dyr. Weltschek pytaniem weń wycelował: "Paweł, co Ty, wracasz?". "Powinieneś mi być wdzięczny, Dolku, że będę Ci zasłaniał" - padło wyjaśnienie.
I to powinien Paweł Głowacki opublikować jako recenzję z tego scenicznego okropieństwa. Jak ongiś Słonimski, który po sztuce "Ćwiartka papieru" napisał jedynie: "To nie była ćwiartka papieru, to była rolka!".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?