Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Dymna: Czasami zamykałam oczy i wydawało mi się, że cofnęłam się o pół wieku

OPRAC.:
Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Adam Ferency i Anna Dymna w filmie "Sami swoi. Początek"
Adam Ferency i Anna Dymna w filmie "Sami swoi. Początek" Jarosław Sosiński
Do kin trafił właśnie prequel pamiętnej trylogii opowiadającej o konflikcie między Kargulem a Pawlakiem - "Sami swoi. Początek". W jedną z bohaterek filmu wcieliła się krakowska aktorka Anna Dymna. Teraz opowiada jak za sprawą produkcji wyreżyserowanej przez Artura Żmijewskiego, wróciła pamięcią do swych pamiętnych występów w "Nie ma mocnych" i "Kochaj albo rzuć".

Sukces Neuralink - pacjent steruje komputerem siłą myśli!

emisja bez ograniczeń wiekowych

- Jest pani jedyną aktorką w obsadzie „Sami swoi. Początek”, która zagrała też w dwóch poprzednich filmach z tego cyklu – „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”. Jak się pani poczuła, kiedy trafiła na plan tego nowego filmu?
- Wróciły wspomnienia. Ciepło zrobiło się przy sercu. Ania Pawlaczka to była moja pierwsza rola po ukończeniu studiów – rok 1973. Minęło pół wieku. Nie żyją moi filmowi dziadkowie, babcie, rodzice, mój Zenek. Zostałam ja – Ania – łącznik z tamtym filmem. Przeczytałam scenariusz. Powstał na podstawie powieści Andrzeja Mularczyka, scenarzysty trylogii „Sami swoi”. Nie jest to więc żadna obca historia napisana przez kogoś, kto nie znał Kargulów i Pawlaków, ale sam ich stworzył. Zaproponowano mi epizodzik – wujenki Pecynichy. Pomyślałam: „Może ktoś nagle zauważy i powie: „Popatrz, ta Ania Pawlaczka sprzed lat bardzo przypomina starą Pecynichę”. Dla tego momentu choćby warto było zagrać.

- To była dla pani swego rodzaju podróż w czasie?
- Odbywam ją często. Czasem rozczula, momentami wprowadza w zakłopotanie. Wciąż powtarzane są moje filmy z młodości: „Znachor”, „Janosik”, „Nie ma mocnych”, „Kochaj albo rzuć”, „Trędowata”. Chodzą za mną jak takie wierne, ukochane pieski przez dziesiątki lat. Po reakcjach ludzi na ulicy wiem, kiedy były powtórki. Gdy słyszę: „Jezus Maria, pani Dymna, ale się z pani porobiło!”, to znaczy, że wczoraj wieczorem byłam kilkadziesiąt lat młodsza i biedny widz właśnie doznał szoku. Mam do tego dystans i odważnie chodzę wśród ludzi. Czasem jeszcze dostaję listy od młodzieńców: „Aniu, widziałem cię wczoraj w »Trędowatej«. Czy mogłabyś się ze mną umówić?”. Kiedyś odpisałam, że, niestety, trochę się spóźnił, bo mogłabym być jego babcią. Szybko odpowiedział: „Szkoda, ale może ma pani wnuczkę podobną do siebie?”.

- Kim jest pani postać z „Sami swoi. Początek”?
- Cofamy się o całe pokolenia. Pawlak i Kargul są dziećmi. Zbyszek Zamachowski gra ojca Kazimierza Pawlaka, czyli dziadka Ani. Tenże dziadek Ani ma brata Adasia Ferencego, a ja gram jego żonę, czyli wujnę Pecynichę, czyli prawujenkę Ani Pawlaczki. Na planie przewijały się dzieci w różnym wieku. Pytam małego chłopczyka, blondaska, który w pięknym ubranku gonił się na planie z dziewczynką wokół wozu z sianem: „A ty kim jesteś?”. Z dumą odpowiedział: „Ja jestem Witia, twój tata. Mama mi mówiła”. „A ja Jadźka, twoja mama” – dodała dziewczynka. Chwilami trudno to było pojąć.

- Dlaczego pani postaci nie było w pierwotnej trylogii?
- Moja wujna Pecynicha nie wyjeżdża z Krużewnik razem z Pawlakami na Ziemie Odzyskane. Umiera mój mąż i zostaję na Kresach. Mówię przy pożegnaniu do Kazimierza Pawlaka: „Ja tu będę grobów pilnować, a ty jedź tam, bo ważne rzeczy masz do zrobienia”. Znam bardzo wiele takich rodzin. Moja rodzina też jest ze Wschodu. Wielu Polaków zostało na Wschodzie, bo tam były groby ich bliskich. Różne były później ich losy. A inni pojechali do Polski, żeby zdobywać z powrotem Ziemie Odzyskane i je zaludniać. Czyli to jest taka symboliczna postać, reprezentująca tych Polaków, którzy zostali na swoich ziemiach, które już później nie były polskie.

- Czy ma pani jakieś szczególne wspomnienia związane z realizacją „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”?
- Przeżyłam tam bardzo różne, wspaniałe chwile. Hańcza i Kowalski byli jak ogień i woda, ale obu kochałam naprawdę. Kowalski był wszędzie, o wszystko walczył, o rekwizyty, o każde słowo, był w ciągłym ruchu nie tylko na planie. W domu robił wina, miód, sery. Miał pasiekę, kozy. A Hańcza był panisko. Uczył mnie życia, co trzeba wypracować w sobie, żeby móc być szczęśliwą aktorką filmową – przede wszystkim umieć czekać, być sympatyczną, nie wchodzić w konflikty. Hańcza w przerwach między ujęciami siedział sobie pod drzewem na fotelu z napisem „Hańcza”. Ja obok na jakimś pieńku czy zydelku. Mówił: „Ania, chcesz być aktorką filmową? Jak już będziesz dużą dziewczynką, to musisz mieć fotel z napisem »Dymna«. I wtedy żyjesz, wtedy możesz być aktorką filmową”.

- Traktowali panią trochę jak córkę?
- Raczej wnuczkę. Raz kupiłam w Krakowie dziadkowi Kowalskiemu alkoholomierz, bo nie miał. On się tak wzruszył, że mi batonika kupił we Wrocławiu w bufecie. I wszyscy mówili: „Jezus Maria, słuchajcie, coś się stało, Kowalski kupił Ani czekoladkę”. No to Hańcza na drugi dzień z Peweksu przyniósł mi największą czekoladę z orzechami. Jak zobaczył to Kowalski, to się wściekł, więc zaprosił mnie do bufetu i postawił mi kawę. W odpowiedzi Hańcza kupił mi duży słoik kawy rozpuszczalnej – mojej pierwszej w życiu! Miałam ją w domu kilkadziesiąt lat. Nie piłam, bo to był relikt. W 1973 roku mieć kawę rozpuszczalną to było coś! Ta rywalizacja była cudna. A praca u boku takich aktorów, pod ręką kochanego Sylwestra Chęcińskiego, dla początkującej aktorki, to było wyjątkowe szczęście. W dodatku to były czasy, w których ludzie umieli się cieszyć. Do tej pory mam to szczęście, że potrafię się zachwycać małymi rzeczami.

- A jak pani wspomina wyjazd do USA w „Kochaj albo rzuć”?
- Kiedy pojechaliśmy do Stanów, to zobaczyłam taki świat, jakiego nie znaliśmy. Mieliśmy 10 dolarów dziennie. Myśmy z Hańczą postanowili 5 odkładać, żeby przeżyć za nie następny rok, a za 5 szaleć. Kupowaliśmy wszystkie gatunki lodów, jedliśmy wszystkie owoce, nawet jak nie wiedzieliśmy, co to. Przepuszczaliśmy te pieniądze na filmy zakazane w Polsce. Cóż to była za przygoda, ten filmowy plan. Nie było łatwo. Ale z takimi ludźmi jak oni wchodzić w ten świat to było wielkie szczęście.

- Dziś to pani jest kimś, kim Hańcza i Kowalski wtedy byli dla pani.
- Do tej pory ta energia we mnie jest. To coś, co dostaje się od takich ludzi, zostaje na całe życie. To się nazywa miłość. Bo my się kochaliśmy naprawdę, to była prawdziwa rodzina. Na planie „Sami swoi. Początek” byłam tylko momencik. Ale ta serdeczna atmosfera na planie sprawiała, że czasami zamykałam oczy i wydawało mi się, że cofnęłam się o pół wieku, że nic się nie zmieniło. Po otwarciu oczu zawsze widziałam jakąś uśmiechniętą twarz.

- Jak przebiegała współpraca z reżyserem Arturem Żmijewskim? Czy jego aktorskie doświadczenie było pomocne na planie?
- Z Arturem spotkałam się już w pracy przy „Panu Jowialskim”. Na planie jest spokojny i delikatny. Daje bardzo dobre, celne i słuszne uwagi. Przyjmuje propozycje aktora. Świetnie się pracuje z Arturem. Zawsze był wspaniale przygotowany, precyzyjnie wszystkiego pilnował na planie. A przecież było wiele trudnych scen zbiorowych z setkami ludzi – statystów i aktorów. Artur skupia wokół siebie wspaniałą ekipę. Takie zdjęcia, choćby trwały godzinami, są dla mnie nagrodą za wszystkie trudy.

- Jak ocenia pani warstwę realizacyjną filmu: scenografię, kostiumy i charakteryzację?
- Wszyscy wiedzieli, co mają robić. Wykonywali swoje zadania tak, jakby to była dla nich sama przyjemność. A pracowali tu wspaniali artyści. Wszyscy robili to z radością. Rysiu Melliwa, wspaniały scenograf, mój wieloletni przyjaciel z Krakowa, ze swoimi kolegami wyszukali i wyczarowali piękne plany. Dbałość o rekwizyty, kostiumy, charakteryzację zachwycała. Wszystko było autentyczne – żadna Cepelia. Gdy ujrzałam Adasia Ferencego i Zbyszka Zamachowskiego w kostiumach i charakteryzacji, od razu ich pokochałam jak braci. Kiedy zobaczyłam siebie, też byłam pod wrażeniem. Zmieniona, a prawdziwa. I takie piękne, autentyczne czepce dziewczyny splatały mi na głowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Anna Dymna: Czasami zamykałam oczy i wydawało mi się, że cofnęłam się o pół wieku - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski