Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artysta

Redakcja
Akademia kocha stare kino. Chyba tylko tym można tłumaczyć fakt, że francuski „Artysta” Michela Hazanaviciusa otrzymał aż pięć Oscarów w najważniejszych kategoriach. Film przynosi bowiem więcej rozczarowań, niż satysfakcji.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Historia jest chwytliwa. Oglądamy czarno-białą, pozbawioną praktycznie słów (zastąpiła ją muzyka), stylizowaną na retro opowieść o wzlocie i upadku aktora filmowego z czasów kina niemego. W tle przewijają się lata prosperity, a następnie wielkiego kryzysu. Przy okazji oglądamy to, co Hollywood lubi najbardziej – dzieje rodzącego się wielkiego przemysłu filmowego w Ameryce.

Mamy zatem uniwersalną opowieść o sławie i jej przemijaniu, o blaskach i cieniach popularności. Historię o człowieku, który sięgnął Olimpu, by następnie zapaść się w zakątki Hadesu. O tym, że aby osiągnąć prawdziwą wielkość, często trzeba umrzeć (także metaforycznie), a dopiero odrodzenie z popiołów wynosi człowieka do stratosfery.

Historia to powszechnie znana, opisana i zekranizowana, by nie napisać wprost – sztampowa. Michel Hazanavicius nie usiłuje nas nawet zaskoczyć. Buduje opowieść z dobrze znanych motywów. Pojawia się więc i romans, który przeplata się przez cały film, od początku aż po finał. Pojawia się i śmierć, wszak Eros i Tanatos pozostają w nierozłącznej symbiozie.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że te film jest, jak stwierdziła Agnieszka Holland, wydmuszką. Przypomina nadmuchany balon, który wypełniono przejrzystą, wypraną z głębszych emocji i intelektualności treścią. Owszem, historia posiada walor uniwersalny, ale nie próbuje nawet uciec ze ścieżki pełnej najprostszych skojarzeń. Jeśli mamy gwiazdę, to znaczy, że niedługo z hukiem spadnie. Jeśli kobieta i mężczyzna obrzucają się spojrzeniem, wyniknie z tego na pewno wielka miłość. Jeśli ktoś jest producentem filmowym, to musi palić cygaro i okazać się bufonem. A lokaj będzie przyjacielem do grobowej deski.

„Artysta” przypomina zeszłorocznego triumfatora Oscarów – „Jak zostać królem”. Tam także przedstawiono historię dość błahą, którą można by streścić – bez specjalnej straty – w kilku zdaniach. Frapujące, że oba te filmy za oceanem lansował ten sam człowiek – słynny hollywoodzki producent Harvey Weinstein. Frapujące, że oba podbiły serca członków Akademii. Widać, kto jest dziś królem Hollywood.

Francuska produkcja ma jeszcze jeden ukryty sens. Dotyczy tego, co dla filmowca najważniejsze, czyli istoty kina. Przestrzega, jak łatwo przegapić rewolucję zmieniającą świat – w tym wypadku pojawienie się dźwięku. Opowiada o ludziach, którzy z uporem nie poddawali się współczesności, przez co zostali wyrzuceni poza nawias, stając się outsiderami. Co ciekawe, główny oscarowy rywal „Artysty” – „Hugo i jego wynalazek” Martina Scorsese – traktował o fakcie zupełnie przeciwnym. Scorsese skupił się na biografii reżysera Georgesa Meliesa. Pokazał, że to nie konserwatyści, a innowatorzy wspinali się po stromiźnie społecznej akceptacji.

Akademia doceniła „Artystę” – film zrealizowany w sposób wyjątkowo tradycyjny. „Hugo”, wykorzystujący nowatorską technikę 3D, musiał zadowolić się drugorzędnymi nagrodami. I kto miał rację?


Fot. Forum Film

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski