Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bardzo tajna Polska zachęca do nadużyć

Zbigniew Bartuś
archiwum
Kontrowersje. Kto wydał publiczne pieniądze na ośmiorniczki, podarki z wiewiórką i inne bzdury? Na co poszły dotacje dla setek instytucji? Coraz trudniej się dowiedzieć.

Kto i ile zarabia na zleceniach ministerstw, urzędów, sądów i innych instytucji publicznych? Ostatnio nie da się tego dowiedzieć, bo władze wszystkich szczebli i pod byle pretekstem utajniają dane - alarmują działacze organizacji walczących o dostęp do informacji publicznej.

- Obowiązująca od czternastu lat Ustawa o dostępie do informacji publicznej (Uodip) jest bezkarnie łamana nawet przez... Sąd Najwyższy - mówi Szymon Osowski z Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. - Bez wiedzy o tym, jak władza gospodaruje naszymi pieniędzmi i czym się kieruje podejmując ważne decyzje, nie da się tej władzy kontrolować. Efektem są nadużycia, korupcja i afery...

Ludzie zwrócili się do Sądu Najwyższego o ujawnienie jego umów z prywatnymi wydawnictwami, które publikują wyroki i zarabiają na tym. Prezes SN odmówił, twierdząc, że „naruszyłoby to tajemnicę przedsiębiorcy”.

Zgodnie z Uodip, każdy obywatel może złożyć wniosek o udostępnienie informacji publicznej, a dana instytucja musi mu odpowiedzieć w ciągu 14 dni. Nie chcą tego jednak robić zarówno prowincjonalne urzędy, jak i władze centralne, a ostatnio nawet… sądy.

- Zły przykład idzie z góry - mówi Krzysztof Izdebski, prawnik Watchdoga.

Tajni winowajcy

W ostatnich latach obywatele nie mogli wydobyć prostych danych z Kancelarii Premiera i Kancelarii Prezydenta, a pytali m.in., kto tworzy kluczowe ekspertyzy, a także kto zarobił prawie 30 tys. zł na projekcie upominków prezydenckich „z motywem wiewiórki”.

W tym roku o informację jeszcze trudniej. Rząd przestał publikować wyniki kontroli ministerstw (m.in. Administracji i Cyfryzacji, Pracy i Polityki Społecznej oraz Środowiska) i podległych instytucji (Biura Praw Pacjenta, Urzędu Regulacji Energetyki, Krajowej Szkoły Administracji Publicznej). Utajnione zostały również raporty z kontroli organizacji, które otrzymały państwowe dotacje, jak ZHP (713 tys. zł na Światowe Jamboree Skautowe) i Caritas (na uchodźców z Donbasu).

Kancelaria Premiera tłumaczy, że wszystko to jest efektem skargi złożonej do generalnego inspektora ochrony danych osobowych przez związkowców z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Oburzają się oni, że w raportach figurują dane pracowników Agencji i ich rodzin, w kontekście zaniedbań lub nadużyć. Rząd utajnił więc raporty z uwagi na „ochronę prywatności”.

- To absurd. Przecież my nie chcemy nikogo stawiać pod ścianą. Jako obywatele powinniśmy natomiast znać wnioski i zalecenia pokontrolne. Bez tego nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy instytucja funkcjonuje prawidłowo i wywierać społecznej presji na poprawę - mówi Szymon Osowski. Przypomina, że upublicznienie raportów pozwoliło w przeszłości wytropić skandaliczny nepotyzm w ARiMR i machlojki przy pisaniu ustawy hazardowej.

Tajny NFZ i Sąd Najwyższy

Bastionem tajności jest od zarania NFZ. Gdy pacjenci zbulwersowani fatalnym poziomem usług jakiejś placówki chcą zobaczyć ofertę, dzięki której wygrała ona konkurs, Fundusz odmawia z uwagi na „tajemnicę przedsiębiorcy”. Tajne okazuje się nawet to, ilu placówka zatrudnia specjalistów - i jakich!

Do absolutnie kuriozalnej sytuacji doszło ostatnio w Sądzie Najwyższym. Trzy lata temu stanął on po stronie mieszkańców Warszawy, którzy chcieli się dowiedzieć, kto zarabia na zleceniach magistratu. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz odmówiła informacji i sprawa trafiła do sądu. W finale stanowisko musiał zająć SN. Stwierdził, że informacje o umowach zawartych przez urząd - m.in. który urzędnik ją zawarł, z kim konkretnie oraz na jaką kwotę i w jakim celu - są jawne i powinny być udostępnione każdemu.

Po tym wyroku ludzie w całym kraju zaczęli wnioskować do różnych instytucji o udostępnienie umów z zewnętrznymi podmiotami (osobami i firmami). Także „Dziennik Polski”, w ramach akcji „Komu płaci władza”, zaapelował do samorządów w Małopolsce o ujawnienie takich umów.

Grupa obywateli zwróciła się też do Sądu Najwyższego: zawnioskowała o ujawnienie umów SN z prywatnymi wydawnictwami, które publikują wyroki i zarabiają na tym grube pieniądze. Prezes SN odmówił! W dodatku podjął starania o ograniczenie dostępu do informacji publicznej.

- To przypadek druzgocący - uważa Szymon Osowski. - Smutne też jest, że żaden autorytet prawniczy, żadna uczelnia oraz żadna partia, z wyjątkiem Nowoczesnej, nie podnosi problemu jawności. Ta kwestia nie istnieje w kampanii wyborczej! A jest przecież kluczowa dla demokracji!

Jak na tym tle wypada Kraków? - Jest lepiej niż kilka lat temu, co nie znaczy, że dostęp do informacji jest dobry i kompletny - mówi Jan Niedośpiał z Fundacji Stańczyka. Dodaje, że poprawa nie jest zasługą otwartości magistratu, lecz oddolnej presji obywateli Krakowa na władzę.

Utajniają się urzędy, a nawet Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny

Najpierw Sąd Najwyższy wydał ważne orzeczenie sprzyjające dostępowi obywateli do publicznych informacji, a potem zaczął zabiegać o ograniczenie tegoż dostępu. Czy dlatego, że nie chce ujawnić własnych sekretów?

Trzy lata temu Sąd Najwyższy orzekł, że informacje o umowach zawartych przez urzędy i instytucje z osobami i firmami są jawne i powinny być udostępnione każdemu.

Powołując się na to orzeczenie działacze fundacji ePaństwo zapytali o umowy sam Sąd Najwyższy. Chodzi o kontrakty, jakie zawarł on z prywatnymi firmami publikującymi wyroki i uchwały SN i zarabiającymi na tym ciężkie pieniądze. Obywatele chcieli wiedzieć, na jakich to się dzieje zasadach, ile SN płaci za publikacje i kto na tym zarabia. Wniosek o udostępnienie informacji skierowali do I prezesa Sądu Najwyższego - był nim wtedy Stanisław Dąbrowski. Ten... odmówił. Powód? Ochrona dóbr prywatnych kontrahentów. - Sąd administracyjny nie podzielił argumentacji pana prezesa i kazał ujawnić umowy - mówi Szymon Osowski z sieci Watchdog Polska.

Wobec dalszego oporu SN, bloger Karol Breguła (znany jako Adam Dobrawy) zdobył i opublikował niedawno na swojej stronie kopie spornych umów. Zdaniem części prawników, z ich treści wynika, że dostęp obywateli do orzeczeń sądowych jest celowo utrudniany, by prywatne wydawnictwa mogły zarabiać na płatnym udostępnianiu tych danych. SN odpowiada, że jego orzeczenia były i są powszechnie dostępne - za darmo. - Skoro tak jest, to dlaczego sam SN w swoich orzeczeniach odwołuje się do wyroków umieszczonych na komercyjnych, płatnych portalach i odsyła do nich? - pyta Osowski.

Obrońców jawności najbardziej zbulwersował jednak wniosek prezesa Dąbrowskiego skierowany dwa lata temu do Trybunału Konstytucyjnego: SN poprosił o zbadanie zgodności z konstytucją wielu przepisów ustawy o dostępie do informacji publicznej. - Celem wniosku jest właśnie ograniczenie dostępu do informacji - uważa Osowski.

Ostro przeciwko poglądom I prezesa SN wypowiedział się m.in. Sejm i prokurator generalny. Pod wpływem tej krytyki następczyni Dąbrowskiego, Małgorzata Gersdorf, odchudziła i zmodyfikowała wniosek do TK.

Działacze ePaństwa zauważyli, że nowe stanowisko I prezesa SN powstało na papierze warszawskiej kancelarii prof. Marka Chmaja. Profesor został też wkrótce pełnomocnikiem SN w sporze przed Trybunałem. - Obywatele mają prawo wiedzieć, na jakich zasadach złożony z najwybitniejszych prawników SN zatrudnił zewnętrzną kancelarię. Nasze prawo wynika wprost z wyroku Sąd Najwyższego! - podkreśla Osowski.

SN odmówił udostępnienia takiej informacji - twierdząc, że ma ona ścisły związek z wnioskiem skierowanym do Trybunału Konstytucyjnego przez I prezesa SN. TK może przecież uznać krytykowane przez prezesa przepisy ustawy o dostępie do informacji za niekonstytucyjne, a wtedy nie będzie podstaw do ujawnienia umowy z prof. Chmajem. - Ale na razie TK niczego nie uchylił, więc przepisy obowiązują, a SN, który powinien stać na ich straży, po prostu je łamie - uważają aktywiści Watchdoga i ePaństwa.

Mimo odmowy SN, Karolowi Bregule udało się zdobyć kopię umowy tegoż sądu z prof. Chmajem. Udostępnił ją na swoim blogu. Wynika z niej, że SN płaci profesorowi za reprezentację przed TK 10 tys. zł netto.

Pod lupą Watchdoga znalazł się także Trybunał Konstytucyjny: chodzi o treść umów zawieranych przez TK z prywatnymi osobami i firmami, m.in. biurami tłumaczeń. TK udostępnił wprawdzie plik takich umów, ale z... zaczernionymi kwotami wynagrodzeń. Watchdog Polska domaga się ich ujawnienia.

Obywatele chcą też wiedzieć, kto przygotował ostatnią reformę kodeksu postępowania karnego. Formalnie projekt stworzyła komisja kodyfikacyjna przy ministrze sprawiedliwości. Jej trzyletnie prace, głównie wynagrodzenia zasiadających tam wybitnych prawników, kosztowały 3 mln zł. Okazuje się jednak, że zlecała ona opracowanie ekspertyz na zewnątrz. Kto na nich zarobił? Ministerstwo twierdzi, że to nie jest informacja publiczna.

Walczących o jawność szokuje też projekt nowego Prawa zamówień publicznych, opracowany przez Urząd Zamówień Publicznych. Zgodnie z nim postępowania przetargowe, które są dzisiaj co do zasady jawne, będą teraz co do zasady... tajne.

- To otwiera drogę do afer - uważają działacze Watchdoga.

[email protected]

Czy Kraków jest przejrzysty? - czytaj w poniedziałek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski