Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Baw się razem z nimi

Redakcja
Czerwone Gitary w klasycznym składzie (od lewej): Krzysztof Klenczon, Bernard Dornowski, Jerzy Skrzypczyk, Jerzy Kossela, Seweryn Krajewski Fot. Marek Karewicz/Forum
Czerwone Gitary w klasycznym składzie (od lewej): Krzysztof Klenczon, Bernard Dornowski, Jerzy Skrzypczyk, Jerzy Kossela, Seweryn Krajewski Fot. Marek Karewicz/Forum
"...i dziś brzmią one zadziwiająco współcześnie, prezentując jasną, promienną muzykę wschodnioeuropejskiego rocka, za którą sprawiedliwie nazwano ich polskimi Beatlesami" - pisał dziennikarz "Izwiestii" po koncercie Czerwonych Gitar w 2003 roku, gdy po raz pierwszy zespół wystąpił w Pałacu Kremlowskim w Moskwie. N

Czerwone Gitary w klasycznym składzie (od lewej): Krzysztof Klenczon, Bernard Dornowski, Jerzy Skrzypczyk, Jerzy Kossela, Seweryn Krajewski Fot. Marek Karewicz/Forum

Czerwone Gitary: Grają i śpiewają najdłużej w Polsce

ie pierwsze to skojarzenie ze słynnym brytyjskim kwartetem; już przed laty porównania takiego użył "New Musical Express", zestawiając swobodę zachowania na estradzie, stroje, ale i tworzący tzw. Liveropool sound zestaw instrumentów (gitary, i to bez prymatu gitary solowej, plus perkusja). W 1991 roku Seweryn Krajewski w jednym z wywiadów powie wprost: "jawnie wzorowaliśmy się na Beatlesach". Snuto też analogie personalne. "Krajewski - to oczywiście polski Paul McCartney, Klenczon był Johnem Lennonen, pełen werwy i humoru Skrzypczyk wydawał się idealnie pasować do roli Ringo Starra, W Dornowskim można było od biedy dostrzec cechy George'a Harrisona" - pisał przed 19 laty Dariusz Michalski w tekście towarzyszącym kompaktowi "The best of Czerwone Gitary". Życie potwierdzało takie porównania; wszak Krajewski, choć w liceum muzycznym ukończył klasę skrzypiec, zaczynał, jak McCartney, od gry na gitarze basowej, Klenczon z kolei w 1969 roku, schowany za ciemnymi okularami, rozdał w Cannes jako Lennon kilkadziesiąt autografów! To podczas tychże Targów Muzycznych w Cannes Czerwone Gitary odebrały Trofeum MIDEM, przyznawane za największą liczbę sprzedanych płyt w kraju wykonawcy. Takie samo - otrzymali Beatlesi. Wiele lat później, w 2006 roku w Sali Kongresowej dostaną od Polskich Nagrań Marmurowy Krążek za największą liczbę sprzedanych płyt w historii polskiej fonografii.

Faktycznie, liczby na owe czasy były imponujące, pierwsza płyta zespołu miała nakład 160 tys., druga rozeszła się w ponad 250 tys., trzecia - przekroczyła 300 tys.

Dowodów masowej popularności grupy i entuzjazmu, jaki wywoływała można by wyliczyć multum. Radość i zachwyt widzów były zmorą dla organizatorów zwłaszcza festiwalu opolskiego, wtedy ograniczonego czasem telewizyjnej transmisji. Nie pomagały z góry wprowadzone zakazy bisów, w 1967 roku podczas koncertu "Mikrofon i ekran" zespół i tak dwukrotnie powracał na estradę, przedłużając swój występ o kwadrans, Podobnie było z "Anną Marią" w Sopocie; kolejny wykonawca nie mógł zacząć występu, Czerwone Gitary musiały powtórzyć piosenkę. Bez szans w zderzeniu z rozśpiewaną i roztańczoną publicznością amfiteatru w Opolu był też Jerzy Połomski w trakcie koncertu "Przeboje 35-lecia"; po kilkunastominutowej owacji na stojąco to Seweryn Krajewski zaintonował przebój "Cała sala śpiewa z nami" i dopiero wówczas mógł dołączyć jej prawdziwy wykonawca, budząc ostatecznie także wielki aplauz.

Tak, wystarczyło, że Czerwone Gitary zaśpiewały - poprzedzając piosenkę zapowiedzią "nie bądź taki Templer, nie udawaj Klossa, bo ci zaśpiewamy"... - "nie zadzieraj nosa, baw się razem z nami", że dodały, "na wspólną zabawę daj namówić się", by publiczność, nieważne, czy była to sala na tysiąc osób, czy znacznie większa, reagowała natychmiast. Tak dzieje się od 45 lat, tak pewnie będzie 6 marca podczas koncertu jubileuszowego w Sali Kongresowej. Przypada tuż przed Dniem Kobiet, zespół zapowiada więc program - niespodziankę.

15 stycznia 1965 roku Czerwone Gitary dały pierwszy występ w Elblągu, jeszcze nie mając własnego afisza. Oficjalnie zespół został powołany 12 dni wcześniej, tworzyli go Jerzy Kossela, Krzysztof Klenczon, Bernard Dornowski, Jerzy Skrzypczyk i Henryk Zomerski, acz ten na plakatach, jako że ścigało go wojsko, skrywał się pod pseudonimem Janusz Horski, pod koniec roku, nie mając siły dłużej się ukrywać, odejdzie. Informowano też na plakacie, że Czerwone Gitary to dawniej Pięciolinie (bo też ta piątka tworzyła ostatni skład tego zespołu). Wcześniej występował w nim także Seweryn Krajewski, który w 1965 roku, i to jedynie w pierwszych ośmiu miesiącach, był w Czerwonych Gitarach muzykiem gościnnym. Po dekadach, gdy dojdzie do sądowego sporu między nim a kolegami o prawo do używania nazwy Czerwone Gitary, fakt, iż Krajewski nie był formalnym założycielem formacji, będzie istotnym argumentem.

Nazwę zespołu podsunął opiekujący się grupą Franciszek Walicki; akcentowała ona to, co widzieli słuchacze, a zatem czerwone gitary typu Jolana, produkowane w ówczesnej Czechosłowacji. Jedynie na takie mógł sobie pozwolić wówczas zespół. Gdy Skrzypczyk postanowił grać na perkusji, jaką miał Ringo Starr - renomowanej firmy Ludwig, wydał na nią 65 tys. zł. A za koncert dostawał 240 zł!

Dodajmy, że konkurowała z obecną nazwą - inna, zaproponowana przez Kosselę - Maskotki. Może byłaby nawet bliższa repertuarowi z pierwszego okresu - jakże bezpretensjonalnemu, chwilami infantylnemu ("Pluszowe niedźwiadki", "No bo ty się boisz myszy", "Nikt na świecie nie wie",), adresowanemu do nastolatków, czy też bardziej dusz i serc nastolatek. Jedna z nich przesłała Klenczonowi... duszę od żelazka i list zaczynający się od słów: "Zabrałeś mi serce, zabierz i duszę". Ale ta "poetyka nastoletniej powszedniości" - jak określi ją Jerzy Radliński - idealnie odpowiadała zapotrzebowaniu młodzieży. To jej świat opisywały te prościutkie, "dozwolone do lat 18", piosenki o miłości, opatrzone ładnymi i natychmiast podchwytywanymi melodiami. I to było kolejne podobieństwo do słynnej czwórki z Liverpoolu; nic dziwnego, że na koncertach Czerwonych Gitar także dochodziło do młodzieńczej histerii, czego przejawem były zostawiane rozmaite części damskiej garderoby, włącznie z tymi intymnymi, a dziewczęcy pisk i wrzask był czymś powszednim.

Jak trafnie odgadywał zespół oczekiwania słuchaczy potwierdzały i rozmaite plebiscyty - oto były Czerwone Gitary młodzieżowym Zespołem Roku 1967, a ich drugi longplay - Młodzieżową Płytą Roku. A gdy dwa lata później wspólnie z redakcją "Sztandaru Młodych" ogłosił zespół konkurs na tekst piosenki, otrzymał od blisko 10 tys. autorów 80 tys. prac. W tymże roku przebój Krzysztofa Klenczona "Jesień idzie przez park" został Piosenką Roku, a "Gitary" - najpopularniejszym zespołem młodzieżowym roku.

To był czas dla Czerwonych Gitar ogromnie twórczy. Dowodzą tego nagrane przez nie w okresie październik 1966 - marzec 1968 trzy longplaye z 39 piosenkami, wśród których znalazły się takie przeboje, jak: "Nie zadzieraj nosa", "Historia jednej znajomości", "Matura", "Mówisz, że kochasz mnie, jak nikt", "No bo ty się boisz myszy", "Nikt na świecie nie wie", "Stracić kogoś", "Z obłoków na ziemię", "Takie ładne oczy" (nagroda na festiwalu w Opolu), "Kwiaty we włosach".

Były one efektem talentu muzyków, ale i twórczej rywalizacji Krajewskiego i Klenczona (to on w niemałym stopniu przyczynił się do wycofania się z zespołu, w marcu 1967, Kosseli). Na przebój jednego drugi odpowiadał tym samym. "Kiedy np. szlagierem stała się piosenka Seweryna "Tak bardzo się starałem", Krzysiek natychmiast napisał przebojową piosenkę "Powiedz stary, gdzieś ty był" - opowiadał Jerzy Skrzypczyk. Ale współzawodnictwo zrodziło i konflikt. Następstwem było odejście, w styczniu 1970, Klenczona (po latach miał tego żałować). Założył Trzy Korony, potem wyjechał do USA i tam, 11 lat później zmarł z powodu powikłań po wypadku samochodowym.

"Wiele okoliczności wskazuje na to, że pole muzyczne uprawiane przez Czerwone Gitary okazało się zbyt małe dla tych dwóch znakomitych siewców" - powie po latach Skrzypczyk. Jedyny muzyk, który gra w zespole nieprzerwanie od 45 lat. To on przejął obowiązki lidera, menedżera, słowem - szefa od wszystkiego. On też po odejściu w lipcu 1997 Krajewskiego, przyciągnął dawnych kolegów - pierwszego kierownika muzycznego grupy, Jerzego Kosselę (rocznik 1942) i jego rówieśnika Henryka Zomerskiego. Pierwszy pojawił się już w zespole w okresie 1991-1994, drugi powrócił po ponad 30 latach! Jak to śpiewał niegdyś Klenczon? "Nikt nam nie weźmie młodości"... Gdy pięć lat temu rozmawiałem z muzykami, usłyszałem od Skrzypczyka (rocznik 1945): "To cały czas aktualne". A Kossela dorzucił: "Jesteśmy minimalnie starsi".

I to oni trzej stanowią obecnie - bo w 1999 roku wycofał się Dornowski, acz pojawił się na wydanej w 2005 roku płycie "Czerwone Gitary O.K." - pomost między dawnymi a nowymi laty. Od sześciu lat, jak u początku kariery, tworzy Czerwone Gitary sześciu muzyków. Są to również Mieczysław Wądołowski (ur. 1952), który doszedł w 1997 roku (wcześniej, w Szczytnie, rodzinnym mieście Krzysztofa Klenczona, otrzymał nagrodę za najlepsze wykonanie jego piosenki, od dawna słuchał Czerwonych Gitar i był "trochę ich fanem"), Arkadiusz Wiśniewski (ur. 1976) - w zespole od 2003 (to on śpiewa opatrzony własną muzyką "Senny szept", który trafił na listy przebojów, także w Chicago i Toronto) oraz Marek Kisieliński - 35-latek, który mówi, że wychował się na Beatlesach i Czerwonych Gitarach.

- Czerwone Gitary są teraz bliższe tym z lat początkowych niż z późniejszego okresu. Wtedy byliśmy bardziej podporządkowani statycznemu i uduchowionemu Krajewskiemu i automatycznie musieliśmy się do niego dostosować, chowając nasze temperamenty. Teraz jest w zespole więcej energii - słyszę obecnie od Jerzego Skrzypczyka, który jako jedyny z dawnych członków grupy wciąż komponuje. Przebojem "Lata z radiem" w 1999 roku stała się jego piosenka "Tańczyła jedno lato".

Z perspektywy lat widać jasno, że najciekawszy okres zespołu to pierwsze 5-lecie; to wówczas powstała większość z ok. 230 piosenek Czerwonych Gitar (nie licząc tzw. coverów, wersji niemieckojęzycznych i kolęd). Wtedy powstały takie przeboje jak: "Anna Maria", "Wróćmy nad jeziora", "Biały krzyż" (nagroda w Opolu w 1969), "Tak bardzo się starałem". Po odejściu Klenczona Krajewski, Dornowski i Skrzypczyk, dobierając sobie kogoś czwartego, nadal nagrywali płyty, ale popularność grupy - mimo kolejnych przebojów: "Płoną góry, płoną lasy", "Anna M.", "Ciągle pada", "Wschód słońca w stadninie koni", "Remedium" - była już nieporównywalna. II nagroda za "Nie spoczniemy" na sopockim festiwalu Interwizji w 1977 roku jest ostatnim wyraźnym śladem aktywności zespołu w kraju. Ustała też fonograficzna aktywność grupy. W 1970 wydała longplay "Na fujarce", później "Spokój serca", "Rytm Ziemi" a w roku 1976 - "Port piratów" i świąteczny w klimacie "Dzień jeden w roku".

Potem dominowały trasy po ówczesnym NRD oraz ZSRR i wśród amerykańskiej Polonii. W latach 80. drogi tria się rozeszły - Krajewski skupił się na pracy kompozytorskiej, także dla filmu i karierze solowej, Skrzypczyk zajął się biznesem (sadownictwo, a w USA handel m.in. ekskluzywnymi naczyniami kuchennymi, zatem żartował, że znów pracuje przy garach, jak potocznie określa się perkusję), a Dornowski pracował m.in. jako road manager u polonijnego organizatora występów oraz taksówkarz. W tym czasie w Polsce przeboje zespołu z powodzeniem wykonywała grupa Żuki. I pewnie byłby to już koniec Czerwonych Gitar, gdyby nie polonijny impresario Krzysztof Zakreta, który nakłonił muzyków zespołu, by w jego 25-lecie wyruszyli na trasę po USA. Sukces przeszedł wszelkie oczekiwania. Rok później podobnie gorące owacje witały zespół w Polsce, gdzie postawił na niego krakowianin Jerzy Krawczyk. I tak po wielu latach przerwy Czerwone Gitary wróciły na rodzimy rynek. Znów stali na estradzie: Dornowski, Krajewski, Skrzypczyk i Kossela (wcześniej przez 15 lat był prezenterem w dyskotekach). Jak obliczył Krawczyk, w okresie 1991-93 występy grupy skupiły w Polsce ponad 600 tys. osób. W ciągu sześciu lat dała ona 500 występów. Aż doszło do wspomnianego procesu z Krajewskim.

Od 1991 roku są Czerwone Gitary na rynku non stop; tu skojarzenie natychmiastowe, zatem uczyńmy dygresję. To właśnie w sopockim Klubie Non-Stop grał zespół w początkach kariery; tam poznali żony Skrzypczyk, Dornowski, Krajewski i Kossela, który o swą wybrankę konkurował ze Zbigniewem Cybulskim. "Nie wiem, jakim cudem, ale wygrałeś, bałałajkarz..." - miał rzec słynny aktor.

By potwierdzić swe istnienie wydały w 1999 roku Czerwone Gitary płytę pod wymownym tytułem "...jeszcze gra muzyka". Z premierowymi piosenkami, pierwszą taką od 1976 roku! Płytę zapowiadał zespół już w 1995 roku, ale ostatecznie Krajewski, bez wątpienia najzdolniejszy kompozytor w tym gronie i jeden z największych melodyków polskiej piosenki w ogóle, nagrał płytę sam, zmieniając jej planowany tytuł "Wszystkim, którzy o nas pamiętali" na jakże jednoznaczny - "Seweryn Krajewski by Czerwone Gitary. Koniec". I to był wyraźny sygnał narastającego konfliktu. Doprowadził obie strony do sali sądowej, do mało eleganckich publicznych enuncjacji. Zostawmy...

A zespół gra dalej. Daje 90-100 koncertów rocznie, głównie latem, w plenerze i niebiletowanych. I, jak zapewnia Skrzypczyk, wciąż jest znakomicie, spontanicznie odbierany. Aktywny jest też na rynku niemieckim, nagrywa programy dla tamtejszej telewizji, w roku minionym wydał płytę "Herz verschenkt", trzecią u zachodnich sąsiadów - pierwsza "Rote Gitarren" ukazała się przed 32 laty. W maju ma dojść do trzeciego występu grupy w 14-tysięcznej hali Arena w Oberhausen.

Ostatnio po 13 latach nieobecności powrócił na estradę, co dokumentuje płyta live "Na przekór nowym czasom" Seweryn Krajewski, a stało się to za sprawą Andrzeja Piasecznego i jego albumu z piosenkami tego romantycznego melodyka "Spis rzeczy ulubionych".

Czy kiedyś jeszcze wystąpi z dawnymi kolegami? Mało to realne, zważywszy zerwane kontakty. Coś zmieni jubileusz 50-lecia? Dojdzie do niego? - Na pewno chcielibyśmy przez te pięć lat przetrwać, tylko czy uda się w pełnej formie muzycznej? Bez wątpienia będziemy chcieli, by to półwiecze Czerwonych Gitar jakoś zaistniało - mówi Jerzy Skrzypczyk.

Może więc i za 5 lat zaśpiewają: "Tak, to właśnie my, cała szóstka znów przed wami. (...) Czas nie liczy się, kiedy zaczynamy grać".

Wacław Krupiński

Korzystałem m.in. z książki "To właśnie my" (Oficyna BGW, 1992), opracowanej przez Tadeusza Sosnowskiego i monografii Marka Gaszyńskiego "Czerwone Gitary - Nie spoczniemy...", (Prószyński i S-ka, 2005).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski