Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Beata Szydło: Nie jestem owieczką

Rozmawia Katarzyna Kachel
Beata Szydło: Cokolwiek byśmy w PiS nie zrobili, i tak zawsze będzie odczytywane jako konflikt, gra, sterowanie
Beata Szydło: Cokolwiek byśmy w PiS nie zrobili, i tak zawsze będzie odczytywane jako konflikt, gra, sterowanie Fot. Andrzej Banaś
Rok temu spotkałyśmy się z premier na korytarzu hotelu sejmowego. Pogratulowałam jej stanowiska, a ona na to: „A panią to podziwiam, imponuje mi pani”. Dzisiaj by mi chyba tego nie powiedziała - mówi Beata Szydło.

- Popadła Pani w niełaskę prezesa?

- Skąd takie pytanie?

- Ostatnio Jarosław Kaczyński oświadczył, że nie daje Beacie Szydło gwarancji rządzenia czterech lat. Wcześniej zapewniała Pani, że jesteście dogadani na całą kadencję.

- Tak nie powiedział. Nie pamiętam dokładnie cytatu, ale odebrałam jego słowa całkiem inaczej.

- Dosłownie brzmiało:„ Jeżeli będzie dobrym premierem, ma gwarancję”. Po pytaniu „A jeśli nie ?” prezes odrzekł: „No to przecież ważny jest interes Polski”.

- I dla mnie ten „interes Polski” i umowa, którą dziś zawieram z Polakami, również jest priorytetem. Jeśli kiedykolwiek dojdę do takiego momentu, że nie będę w stanie spełnić składanych dziś przeze mnie obietnic, bądź zdarzy mi się odstąpić od programu PiS, sama będę wiedziała, co robić. Nie jestem przyspawana do stołka.

- O zgrzyty w relacji z prezesem pytam także dlatego, gdyż wnikliwi obserwatorzy dostrzegli, że nie było w Pani entuzjazmu po wystąpieniu pana Kaczyńskiego w sprawie uchodźców.

- Poważnie? Mnie się wydawało, że jestem szalenie rozentuzjazmowana.

- Ale oklaski były niemrawe.

- Bo ja jestem spokojna, niektórzy mówią i piszą nawet, że smutna. Czytam to ze zdziwieniem. Nic, niestety, na to nie poradzę, że ludzie tak mnie odbierają.

- Dlaczego w Sejmie to prezes zabrał głos, nie Pani? Było to prestiżowe wystąpienie.

-Debata była faktycznie jednym z ważniejszych politycznie wydarzeń ostatnich miesięcy, ale proszę nie doszukiwać się tu Bóg wie jakich podtekstów. Tak się po prostu umówiliśmy.

- Może dlatego, że brakuje Pani charyzmy?

- Uważam się za osobę „mega” charyzmatyczną. Niewielu jest bowiem polityków i ludzi, którzy doprowadzili do rzeczy całkowicie nierealnej. Nie przypisuję tylko sobie całego zwycięstwa Andrzeja Dudy, bo pracował na to zespół. Ale ja nim kierowałam. I to także mój sukces.

- Jaką siłę ma prezes i jego wystąpienia, szybko pokazały sondaże. Po przemówieniu o uchodźcach poparcie dla PiS spadło błyskawicznie o 5 procent. [red: Niemcy stworzyli wielki magnes przyciągania imigrantów. To ich problem - powiedział m.in. Jarosław Kaczyński]

- Eksperci i analitycy chwalili to wystąpienie, nawet ci zwykle nam nieprzychylni. Pokazało ono bowiem całą skalę problemu, który zresztą do tej pory nie został rozwiązany. A sondaże? Są różne. Dzisiaj czytamy, że mamy 37 procent, jutro tych procent będzie 32. Pamiętam, kiedyś jednego dnia ukazały się dwa sondaże, które wykonała ta sama pracownia, tyle że dla różnych mediów. Bardzo się rozjeżdżały. Możemy sobie żartować z ich wiarygodności, proszę sobie przypomnieć choćby, że Duda dzień przed ogłoszeniem wyników pierwszej tury wyborów miał 25 procent, Komorowski blisko 60 procent.

- Pani prawa ręka, Marcin Mastalerek, nie znalazł się na żadnej liście PiS. Prezes Jarosław Kaczyński nie zostawił Pani złudzeń, kto rządzi w partii. Zabolało?

- Cokolwiek byśmy w PiS nie zrobili, to i tak zawsze będzie odczytywane jako konflikt, gra, sterowanie. Znak. Bo jeżeli kogoś nie ma na liście, to coś to oznacza.

- A nie oznacza? Pan prezes podobno okrutnie obraził się za butę i ignorancję pana Mastalerka. Miał nawet postawić warunek: ja albo on.

- Marcin sam mówi, że to już prehistoria, a on jest w innym miejscu.

- I nie jest Pani wściekła?

- Nie chciałabym tego komentować w imieniu Marcina. Byłoby to nieeleganckie. Marcin jest jednym z autorów sukcesu kampanii pana prezydenta Dudy. To niezaprzeczalne. Cały czas zresztą pracuje w naszym sztabie, jest rzecznikiem i to, jakie dziś mamy wyniki, jest w dużej mierze jego zasługą. Nie trzeba być posłem, by wykonywać ważne rzeczy.

- Mówiła Pani, że czyta artykuły na swój temat. Denerwują Panią, ma Pani ochotę krzyknąć: to nie ja?

- Tak, zwłaszcza wtedy, kiedy cytują mnie, choć wcale się nie wypowiadałam, i gdy obce zdania, tezy, są wkładane w moje usta. Świat jest zbyt powierzchowny, ocenia się człowieka po byle jakim oglądzie.

- Ma Pani twardy pancerz?

- Mam.

-W przeciwieństwie do Pani męża. Był zszokowany, kiedy jedna z gazet napisała, że jego pasją jest strzelanie do zwierząt, a druga opublikowała tekst o waszym synu, który jest klerykiem. Nie mógł uwierzyć, że można wyciągać tak prywatne rzeczy.

- Ja byłam zbulwersowana, kiedy na mszy świętej w naszym kościele w Przecieszynie pojawili się paparazzi.

- I co Pani zrobiła?

- Wytrzymałam. Zachowałam zimną krew, podobnie jak mój mąż, a to wcale nie było takie łatwe. Za to kościelny stanął na wysokości zadania i ich po prostu wyprosił. W sposób bardzo elegancki.

- To cena popularności.

- Jako osoba publiczna mam świadomość, że jestem ciągle obserwowana i oceniana przez media. Ale i one też czasami powinny widzieć, gdzie jest granica.

- Jest Pani silną kobietą?

- Tak, bo dużo w życiu przeszłam i dużo osiągnęłam. Sama, nikt mi nigdy niczego nie dał. I to jest mój mocny kapitał. Stoję dziś w tym miejscu, na takiej pozycji, gdzie gra toczy się o wielką stawkę. Odnieśliśmy jeden sukces, musimy odnieść drugi, by móc zrealizować to, co sobie zaplanowaliśmy.

Jestem przygotowana na wiele wyzwań, bo też wiele w życiu robiłam i zwykle musiałam naprawiać, odbudowywać, zaczynać i budować od początku. Dobrze sobie radziłam.

- Choć niektórzy mówili „owieczka wśród wilków”.

- Nie jestem owieczką. Mam za to komfortową sytuację, bo niczego już w życiu nie muszę. Ani udowadniać, ani pokazywać. Rodzina dobrze wie, na co mnie stać, a i ja sama znam swoją wartość. Tak więc, jeśli ktoś pisze, że Beata Szydło to osoba potulna, kobieta mało charyzmatyczna, mogę się tylko uśmiechnąć. Zapytajcie ludzi, z którymi pracuję, jeżdżę na co dzień, jaka naprawdę jestem. A to, że nie błyszczę w mediach, nie sprzedaję się tak jak byście państwo chcieli, nie oznacza, że jestem smutna, czy mało wyrazista. Zresztą, w tych wyborach nie chodzi o karierę indywidualną, chodzi o coś znacznie ważniejszego i ja mam tego świadomość.

- Mąż nie mówi: Po co Ci to, Beatko?

- Nie, bo każdą decyzję, czy to zawodową, czy polityczną, podejmowałam z nim wspólnie. Teraz także z moimi synami, gdyż wpływa ona na funkcjonowanie całej naszej rodziny. Bez męża, chciałabym to podkreślić, nie osiągnęłabym tego, co mi się udało. I nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem.

- Z tego miejsca podobno nie jest zbyt zadowolony Antoni Macierewicz?
- Nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy, ale nie sądzę. Bardzo się lubimy, jest bardzo szarmancki w stosunku do mnie.

- Będzie ministrem obrony?

- Nie wyciągnie pani ze mnie dziś żadnych nazwisk, bo to nie jest ten czas. Nie ten moment. Ani PiS nie wygrało wyborów, ani ja nie jestem jeszcze premierem.

- Kiedy prezes namaścił Panią na to stanowisko?

- Zaproponował mi to po wygranych wyborach Andrzeja Dudy.

- Powiedział: „Beato, będziesz premierem, ty nas, dziewczyno, poprowadzisz”? Bo jesteście Państwo „na ty”, prawda?

- Tak, mówimy sobie po imieniu.

- Pani zaproponowała?

- Proszę mi wierzyć, odbyło się zgodnie z zachowaniem wszystkich zasad savoir- vivre’u...

- Tak więc?

- Po prostu padła propozycja, a ja powiedziałam, że muszę się zastanowić. Nie była to łatwa decyzja.

- Ale kusząca?

- Jestem osobą odpowiedzialną, starającą się dobrze wykonać zadanie, którego się podjęłam. Nie pracuję na pół gwizdka. Musiałam porozmawiać poważnie z rodziną, bo dziś, w trakcie kampanii, sprawa jest jeszcze odległa, ale gdy wygramy, stanie się rzeczywistością. I to zarówno dla mnie, jak i dla moich najbliższych, będzie duże wyzwanie.

- Nie uniknie Pani wówczas porównań z premier Ewą Kopacz.

- Już teraz cały czas to robią.

- I jak Pani wypada?

-Wszystko nas różni. Choć zauważyłam, że zaczyna naśladować mnie w ubiorze. Muszę pani powiedzieć, że jedna kandydatka na posła z PO z mojego okręgu ma na plakatach dokładnie taki sam krój bluzki, jakie ja noszę. Chyba idziemy w dobrą stronę.

- Nie lubicie się z panią Kopacz?

- Nie znam jej na tyle, bym mogła o niej cokolwiek powiedzieć. Muszę jednak przypomnieć, że kiedy została premierem, spotkałyśmy się na korytarzu w hotelu sejmowym, bo tam mieszka. Szłam chyba z marszałkiem Markiem Kuchcińskim, pani Ewa się zatrzymała, ja jej pogratulowałam, ona odrzekła: „panią to podziwiam, imponuje mi pani”. Dzisiaj by mi chyba tego nie powiedziała.

- Denerwują Panią medialne konfrontacje Kopacz kontra Szydło?

- Nie, jest kampania, młyny mielą coraz szybciej, pojawiają się analizy, zestawienia, sensacje. To całkiem naturalne, ale ja się na tym nie koncentruję. Dla mnie to mało istotne. W kampanii trzeba uścisnąć jak najwięcej dłoni i przekonać do siebie jak najwięcej wyborców.

- Liczy Pani te dłonie?

- Już nie, może pan Krzysztof [red: wicerzecznik PiS] liczy.

- Starosta oświęcimski, Zbigniew Starzec, powiedział mi, że przypomina mu Pani Bustera Keatona, komika o kamiennej twarzy.

- To duży komplement. Bardzo lubię Zbyszka, choć różnie między nami bywało...

- Nie przyjął Pani w szeregi PiS. Chyba była Pani zbyt silną osobowością.

- I dlatego musiałam przyjechać do Krakowa, by mnie zapisano do Prawa i Sprawiedliwości.

- Politycy PiS mówią, że jako premier będzie Pani bardziej samodzielna niż Andrzej Duda. Zatem zero nocnych spotkań z prezesem, na którym to został przyłapany urzędujący prezydent?

- Nie rozumiem całej histerii wokół spotkania. Uważam, że nigdy za mało rozmów, analiz przy podejmowaniu decyzji. Nie znam kulisów odwiedzin, nie wiem więc, czy była to prywatna wizyta, czy nie do końca. Dla mnie jest jasną rzeczą, że polityk powinien radzić się innych, słuchać kontrargumentów.

- Tak Pani będzie rządzić?

- Na pewno, bo z ludźmi warto rozmawiać. Jutro może przeczytam, że jestem niesamodzielna, bo konsultowałam się z posłem Adamczykiem, jak drogi w Krakowie budować. Tyle że Andrzej świetnie to wie. A nagłośnienie ostatniej wizyty Andrzeja Dudy u pana prezesa to próba udowodnienia, że podejmowanie decyzji w partii Prawo i Sprawiedliwość jest jakimś dziwnym procesem.

- A nie jest?

- Nie przesadzajmy.

- Czyli prezes nie jest najważniejszy?

- Jest prezesem partii, ale to każdy polityk osobiście ponosi odpowiedzialność za swoje decyzje i słowa.

Nie lubi kamer, salonów i rozmów o niczym. Choć nauczyła się pozować do zdjęć, nie jest to jej ulubione zajęcie.
Dom Beaty Szydło stoi w Przecieszynie (Brzeszcze) pod lasem. Niebieski, z wielkim ogrodem, w którym każde drzewo przycina pan Edward, mąż posłanki. W nim wychowali dwóch synów; jeden jest klerykiem, drugi studiuje medycynę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski