MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bez śladu

Redakcja
Zostawiła talerz z niedojedzoną zupą, nierozpakowane zakupy. Buty, płaszcz... I przepadła bez śladu. Być może padła ofiarą przestępstwa, ale nie znaleziono na to dowodów. Prokuratura właśnie umorzyła śledztwo w sprawie jej zaginięcia.

Ewa Kopcik: HISTORIE Z PARAGRAFEM

Był wtorek, 16 listopada ub. roku. Ostatnią osobą, która rozmawiała z Małgorzatą Szabatowską, była jej przyjaciółka z pracy. Odprowadziła ją pod sam blok. Pożegnały się po 17. Małgorzata wspomniała, że ma zamiar jeszcze zrobić zakupy, coś ugotować i odpocząć. Od tamtej pory nikt jej już nie widział.

Ma 32 lata. Pochodzi z województwa podkarpackiego, ale wyjechała stamtąd tuż po maturze. Najpierw na studia do Warszawy, później przeniosła się do Krakowa. Pracowała w banku. Miała tam opinię sumiennej, odpowiedzialnej, systematycznej. Przed dwoma laty zdecydowała się na zakup pierwszego własnego, upragnionego mieszkania. Wszystko w szczegółach planowała: jak urządzić kuchnię, łazienkę, jakie położyć podłogi w pokojach. Była szczęśliwa, gdy udało się wreszcie zakończyć remont i wprowadziła się do bloku na krakowskim Kurdwanowie. Miesiąc później jednak zniknęła.

Kiedy 17 listopada nie pojawiła się w pracy i nie odpowiadała na telefony, koleżanka przyszła sprawdzić, co się stało. Dzwoniła, pukała, ale nikt nie odpowiadał. Ponieważ miała klucze od jej mieszkania, otworzyła drzwi. Zaskoczyło ją to, że były zamknięte na dolny zamek. - Gośka zawsze zamykała na górny, bo dolny się zacinał - mówiła później policjantom. W zlewie stał talerz z niedojedzoną zupą, na szafce nierozpakowane zakupy z paragonem z Biedronki. Łóżko w sypialni było zaścielone, co wskazywało na to, że Małgosia nie nocowała w domu. Zostały buty, płaszcz, szalik i czapka, w których poprzedniego dnia była w pracy. Znikły tylko torebka i komórka. Telefon logował się kilkanaście godzin wcześniej na "zakopiance" i w okolicy ul. Tynieckiej. Później zamilkł.

Na początku jest szok. Nikt nie chce uwierzyć, że można tak zniknąć, rozpłynąć się we mgle. Bliscy zazwyczaj najpierw obdzwaniają wszystkich znajomych, sprawdzają szpitale. Potem zgłaszają się w komisariacie. Formularz, zdjęcie, przesłuchanie. Jeśli policja kwalifikuje zaginięcie do tzw. pierwszej kategorii, czyli gdy istnieje podejrzenie przestępstwa, uruchamia rozszerzone procedury poszukiwań.

Jednak w przypadku Małgorzaty było inaczej. Jest dorosła, zabrała ze sobą dokumenty, ma dostęp do konta, może chciała zniknąć? Takie były też pierwsze sugestie policjantów z komisariatu, którzy 17 listopada ub. roku przyjmowali zgłoszenie o zaginięciu Małgosi. Zdaniem jej rodziny dopiero po tygodniu poszukiwania nabrały tempa.

Przez pierwszy miesiąc policjanci twierdzili, że szukają żywej osoby. - Faktycznie okoliczności opuszczenia przez zaginioną mieszkania są dziwne. Ale też nie ma na razie żadnych poważnych poszlak wskazujących na kryminalny scenariusz. To, że kobieta miała inaczej niż zwykle zamknąć za sobą drzwi, jest niepokojące, ale to za mało, by uznać, że w sprawie miały udział osoby trzecie. Sprawdzamy wszystkie hipotezy i sygnały - mówili.

Sprawdzono mieszkanie Małgorzaty specjalnymi lampami UV do wykrywania śladów krwi. Nic nie znaleziono. Nie było tam też śladów szamotaniny. Nic nie dało przeglądanie nagrań osiedlowego monitoringu, ani kilkakrotna penetracja okolic zalewu w Zakrzówku, gdzie po raz ostatni logował się telefon dziewczyny. Sam zbiornik dokładnie sprawdzono dopiero na wiosnę (wcześniej - zdaniem specjalistów - ze względu na wyjątkowe zamulenie dna i zimową aurę, było to niemożliwe). I znowu nic.
Z upływem czasu o poszukiwaniach Małgosi policja informowała media coraz mniej chętnie. W końcu nastąpiło całkowite embargo informacyjne. - Dla dobra śledztwa - tłumaczyli funkcjonariusze.

Bliscy Małgosi prowadzili w tym czasie własne śledztwo. Chwytali się wszystkiego. Rozwieszali plakaty z informacją o zaginięciu. Zatrudniali prywatnych detektywów, odwiedzali jasnowidzów. Nagłośnili sprawę w mediach. W telewizyjnym programie "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie..." siostra Małgosi opowiadała o jednym z tropów w tych poszukiwaniach. Mówiła o bezdomnym, który zadomowił się na szóstym piętrze bloku na Kurdwanowie, w którym mieszkała Małgorzata. Miał do niej zaglądać, prosić o wsparcie. I zniknąć wkrótce po zaginięciu dziewczyny.

Policjanci zapewniają, że sprawdzili ten trop. - Udało nam się namierzyć tego bezdomnego i przesłuchać. Nic nie wniósł nowego do sprawy - mówią.

Podobnie, jak inny mężczyzna, który zgłosił, że Małgorzata została uprowadzona i podał namiary na samochód, który miał ją przewozić. Policjanci zrobili nalot, nikogo nie znaleźli. Informator wyjaśniał później, że wszystko mu się przyśniło...

W ciągu 11 miesięcy śledztwo nie posunęło się ani o krok do przodu. Prokuratura niedawno je umorzyła. Co mogło się stać - ciągle nie wiadomo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski