Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bezsensowna danina krwi

Redakcja
Żołnierze Armii Czerwonej i Armii Krajowej w Wilnie w lipcu 1944 r. FOT. WIKIPEDIA
Żołnierze Armii Czerwonej i Armii Krajowej w Wilnie w lipcu 1944 r. FOT. WIKIPEDIA
STYCZEŃ 1944 * Armia Czerwona wkracza na Kresy Wschodnie * Armia Krajowa przystępuje do akcji "Burza"* Sowieci rozbrajają i internują polskie oddziały

Żołnierze Armii Czerwonej i Armii Krajowej w Wilnie w lipcu 1944 r. FOT. WIKIPEDIA

Rozmowa z PIOTREM ZYCHOWICZEM, autorem "Obłędu ‘44"..

W swojej książce bardzo krytycznie pisze Pan o "Burzy" i określa ją jako marnotrawienie polskiej krwi. Ale trzeba pamiętać, że Sowieci prowadzili wtedy intensywną akcję propagandową głoszącą, że AK w ogóle nie istnieje albo jeżeli już istnieje, to współpracuje z Niemcami. Jednym z celów Akcji "Burza" było właśnie zaprzeczenie tym zarzutom.

- Ale co z tego, że bolszewicy prowadzili taką propagandę? Po to, żeby walczyć z bolszewicką propagandą, trzeba było wysyłać do łagrów całe pokolenie Polski Podziemnej? Szaleństwem Akcji "Burza" było, że na ewidentnie prowokacyjną propagandę sowiecką zareagowaliśmy wysłaniem naszych najlepszych synów na rzeź. Moja odpowiedź jest taka: jeżeli Stalin prowadził taką propagandę, to niechby ją prowadził. Zadaniem Polskiego Państwa Podziemnego nie było zadawanie kłamu sowieckiej propagandzie, tylko dążenie do niepodległości Polski, a jeżeli to nie jest możliwe, to chronienie substancji narodu.

Tymczasem nawoływania sowieckiej propagandy były obliczone na sprowokowanie Polaków do jakichś nieodpowiedzialnych wystąpień, które po pierwsze, wywołają jeszcze większy terror niemiecki, a po dru- gie, doprowadzą do ujawnienia struktur podziemia przed bolszewikami. Niestety, daliśmy się sprowokować.

- Czy wśród polskich polityków i wojskowych byli tacy, którzy sprzeciwiali się założeniom "Burzy"?

- Byli ludzie, którzy przed tym ostrzegali. Gen. Kazimierz Sosnkowski zabraniał ujawniania się przed Sowietami, bo twierdził, że bolszewicy Armię Krajową spacyfikują i zniszczą. Nie są "sojusznikami naszych sojuszników" tylko naszym śmiertelnym wrogiem. A efekty Akcji były zupełnie dramatyczne. Polskie oddziały najpierw pomagały bolszewikom w zdobyciu własnego kraju (to pierwszy taki przypadek w historii), a potem, natychmiast po wykonaniu zadania zostały spacyfikowane. Oficerów albo wymordowano, albo zesłano do łagrów, a żołnierzy wcielono do armii Berlinga i wytracono podczas przełamywania Wału Pomorskiego. Według dokumentów Armii Krajowej 70 proc. aresztowań po 1944 r. było skutkiem ujawnienia się w Akcji "Burza".

Przez pięć lat wszystkie potężne służby III Rzeszy nie były w stanie poradzić sobie z polskim podziemiem, a bolszewicy zniszczyli je z marszu. Dlaczego? Bo Polskie Państwo Podziemne zostało im podane przez dowódców na tacy. Polskiemu wojsku kazano się ujawnić wobec sowieckiej bezpieki! To była największa akcja autode-nuncjacji wobec sowieckich służb w historii.

- "Burzę" można też traktować jako sposób znalezienia jakiegoś modus vivendi z Sowietami, pokazania im, że jednak jesteśmy sojusznikami w walce przeciwko Niemcom. W "Obłędzie ‘44" potępia Pan jednak takie podejście i polityków - Sikorskiego, Mikołajczyka, Bora-Komorowskiego - którzy je stosowali. Dlaczego?

- Po owocach ich poznacie... Polska przegrała II wojnę światową i straciła niepodległość na rzecz Związku Sowieckiego. Przez następne blisko 50 lat byliśmy przez Sowietów okupowani i nie mieliśmy suwerennego państwa. Historia pokazała, że te koncepcje szukania porozumienia z Sowietami były błędne, czego najlepszym dowodem właśnie Akcja "Burza". Były mrzonkami opartymi na iluzjach wiary w to, że z Józefem Stalinem uda się osiągnąć jakiś kompromis.
To największy błąd polskich elit politycznych okresu II wojny światowej. Ta polityka przyniosła z jednej strony fiasko polityczne, a z drugiej potworne cierpienia Polakom, bo zarówno Akcja "Burza" jak i powstanie warszawskie oparto na tym właśnie błędnym założeniu.

- Były jednak wtedy takie siły polityczne, które do końca stały na stanowisku nieustępliwości i zdecydowanie odrzucały jakąkolwiek współpracę z Sowietami. Czy taka polityka okazała się bardziej skuteczna?

- Do końca tego nie wiemy, bo wszyscy oni zostali odsunięci od władzy. Dramat polegał na tym, że w Polsce były wówczas dwa stronnictwa. Z jednej strony ludzie tacy jak Mikołajczyk, którzy wierzyli w to, że uda się osiągnąć jakieś porozumienie ze Stalinem i którzy żywili głęboką, acz dziecinną wiarę, że możemy liczyć na naszych zachodnich sojuszników. A zatem lekcja roku 1939 r. poszła na marne. I niestety, tak się złożyło, że to właśnie ci ludzie byli przy władzy i to oni decydowali o losach Polski.

To właśnie oni wydali rozkaz o przeprowadzeniu Akcji "Burza" i rozpoczęciu powstania warszawskiego. Było też inne stronnictwo: gen. Kazimierz Sosnkowski, Narodowe Siły Zbrojne, polscy konserwatyści, część oficerów AK (nawet z Komendy Głównej). Oni twierdzili, że jest to absolutna mrzonka, proponowali politykę realną, politykę oszczędzania krwi, dbania o substancję narodu, politykę, która opierała się na uznaniu faktów, a nie chowaniu głowy w piasek.

Uznaniu najprostszego faktu: w momencie, gdy Armia Czerwona w styczniu 1944 r. przekroczyła granice, sprawa polska była przegrana. To był koniec marzeń o wolnej Polsce. Jednym z takich ludzi był Jan Karski, który powiedział na początku 1944 r., że "Polska wojnę przegrała". A teraz należy się zastanowić, co dalej. Odpowiedź była prosta: przez cztery lata okupacji wycierpieliśmy tak dużo ze strony okupanta niemieckiego, a wcześniej sowieckiego, że teraz trzeba chuchać i dmuchać na tę resztę elit i młodego pokolenia, która jeszcze nam została.

Niestety, rzeczywistość poszła zupełnie w inną stronę. W 1944 r. szafowaliśmy krwią w najbardziej dramatyczny sposób, a w dodatku - zdaję sobie sprawę, że jest to bardzo trudne do zaakceptowania przez Polaków - było to zupełnie pozbawione sensu. Ofiara tych wszystkich ludzi złożona podczas szturmowania Wilna czy podczas ciężkich walk 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK nie mogła zmienić faktów. A fakty były takie, że znaleźliśmy się w sowieckiej strefie wpływów, a sojusznicy nie kiwnęli dla nas palcem. Wracając do pańskiego pytania: owszem, byli rozsądni politycy, ale znaleźli się na bocznym torze, a najważniejsze decyzje podejmowali politycy nieodpowiedzialni.

- Niektóre tezy Pańskiej książki mogą zaszokować część czytelników. Twierdzi Pan na przykład, że polskie podziemie zamiast walczyć z Niemcami, powinno było skupić się na likwidowaniu sowieckich agentów w Polsce, czyli PPR, GL i AL.
- Jeżeli już mówimy o błędach Polskiego Państwa Podziemnego, to zaniechanie zwalczania agentury komunistycznej na naszym terytorium było absolutnym błędem i skończyło się dramatycznie. W Polsce owe jaczejki komunistyczne - PPR, GL i AL - istniały nie po to, żeby walczyć z Niemcami, tylko żeby mordować Polaków i tworzyć czarne listy. Listy te powstawały po to, aby w momencie, gdy przyjdzie tu NKWD, wiadomo było, kogo aresztować. Polskie Państwo Podziemne, niestety, nie wykorzystało faktu, że było znacznie silniejsze niż te jaczejki komunistyczne i nie zniszczyło ich.

Zemściło się to strasznie, bo kiedy w 1944 r. zaczęła się sowiecka okupacja, to wielu ludzi, którzy wyszli z formacji komunistycznych, zasiliło szeregi UB, MO, KBW, a czarne listy trafiły do polskiej i sowieckiej bezpieki. Wielu bohaterów Polski Podziemnej zapłaciło najwyższą cenę za to zaniechanie. Dlaczego tego nie zrobiono? Bo bano się gniewu Stalina i grożenia palcem przez Roosevelta i Churchilla. I to jest kolejny dowód na to, że ówczesna polska polityka nie była samodzielna.

- Równie krytycznie pisze Pan o powstaniu warszawskim, które także było częścią Akcji "Burza". Skąd takie podejście?

- Na każdym kroku podkreślam, że mam olbrzymi szacunek do Armii Krajowej, do tych chłopców i dziewcząt, którzy z gołymi rękami poszli na niemieckie czołgi i walczyli jak lwy przez 63 dni. To są moi bohaterowie. Broń Boże, nie krytykuję tych ludzi. Natomiast, rzeczywiście uważam za obłęd, szaleństwo i fatalny błąd decyzję podjętą przez kilku oficerów sztabowych o wybuchu powstania i wysłaniu tej wspaniałej młodzieży na rzeź.

- Wielu powstańców warszawskich podkreśla dziś, że atmosfera w ostatnich dniach lipca 1944 r. była w stolicy tak napięta, że do jakiegoś wybuchu musiało dojść.

- Po pierwsze, powstańcy warszawscy są w tej sprawie bardzo podzieleni. Znam wielu uczestników powstania, którzy są przeciwnikami decyzji o jego wybuchu. To oni sami przeżyli to potworne poczucie bezradności, gdy patrzyli na zagładę swojego miasta i nie mogli nic zrobić, bo siły nie zostały obliczone na zamiary.

Natomiast, jeżeli chodzi o argument o napiętej atmosferze, która musiała doprowadzić do wybuchu, to jest to powtarzanie argumentów dowództwa. Jako pierwsi właśnie ci wyżsi oficerowie AK, którzy zdecydowali o wydaniu Niemcom bitwy na ulicach milionowego miasta, w wywiadach udzielanych po wojnie w Londynie mówili, że trzeba było to zrobić, bo nastroje ulicy były potwornie napięte. Moim zdaniem to próba zrzucenia odpowiedzialności za własny błąd na swoich Bogu ducha winnych żołnierzy.

Żołnierz jest od tego, żeby rwać się do boju (co zresztą wielokrotnie widzieliśmy w różnych miejscach podczas "Burzy"), natomiast zadaniem dowódców jest kalkulować i podejmować taką akcję wojskową, która ma szansę na powodzenie. AK to wojsko, które było karne i wykonywało rozkazy. Oskarżanie jej o to, że gdyby nie wydano rozkazu do powstania, to doszłoby do jakiegoś buntu, jest niegodne.

Rozmawiał: PAWEŁ STACHNIK

CV

Piotr Zychowicz, historyk, redaktor naczelny miesięcznika "Historia Do Rzeczy", autor kontrowersyjnych książek "Pakt Ribbentrop Beck" i "Obłęd ´44" (REBIS).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski