MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Burczak

Leszek Mazan
Twórca (1918) wspólnego państwa Czechów i Słowaków wielki prezydent Tomasz Garrigue Masaryk był, uczciwszy uszy pań, abstynentem. Ku rozpaczy protokołu dyplomatycznego Hradczan zabronił na przyjęciach podawać nawet szampana, nawet – słuchajcie, słuchajcie! – piwa!

Działo się to w kraju, gdzie do dziś każdy prezydent wyjeżdżający w teren z „gospodarską wizytą” musi obowiązkowo pozować z kuflem piwa z miejscowego browaru. Na otarcie łez Masaryk kazał zamówić dla praskiego zamku wielki serwis porcelanowy, tak piękny, że uszanowali go nawet Niemcy: w okresie Protektoratu Czech i Moraw, mimo intensywnej eksploatacji, nie stłuczono, jak się dziś twierdzi, nawet filiżanki. Podobnie działo się w czasach słusznie minionych. Kres porcelanowej rozpuście przyniosło dopiero wprowadzenie się na Hradczany w grudniu 1989 roku brodatej, dżinsowej, flanelowo--koszulowej ekipy Vaclava Havla.

Niedorżnięte watahy komunistów, skulone w najciemniejszych zakątkach piwiarni, szeptały sobie do ucha sprośne politycznie wierszyki: – „Na sztandarza państwa beka piwa stoi/ Potentatów suszy, więc każdy z niej doi./ Próżniaczek z gospody (Havel – przyp. autora) o demokracji gada/ Książę z krwią błękitną (kanclerz Schwarzenberg) papiery mu składa”... W niecierpiącej Havla Bratysławie nikt się przy ocenie rządów nowej ekipy nie krępował: – Sodoma, Gomora! Piwo tryska z kranów!

W dodatku ten nowy czeski zaciąg prezydencki wytłukł cały serwis naszego Masaryka! (po ojcu był Słowakiem – przyp. autora). Havlowi puściły nerwy i pewnego pięknego dnia spuścił Hradczany z klucza: każdy dziennikarz mógł sobie od rana buszować po prastarej siedzibie cesarzy i prezydentów.

Otworem przed ciekawskimi stanął prezydencki gabinet. Mnie Havel, jak na dysydenta przystało, przywitał w dżinsach i swetrze, zaproponował herbatkę, spytał, co tam u Kuronia i Michnika, a na zakończenie zaproponował skorzystanie z prezydenckiej toalety. – Jak chcecie – dodał – mogę wam tam zrobić zdjęcie. Żadnemu z dziennikarzy nie podano alkoholu, żaden nie zobaczył ani jednej sztuki Masarykowego serwisu. Po latach wyszło na jaw, że Słowacy mieli rację: z pogromu Aksamitnej Rewolucji ocalał jeden talerzyk.

Dwa lata później poleciałem do Bratysławy na wywiad z nowym premierem Federacyjnej Republiki Słowacji Vladimirem Mecziarem. Już na lotnisku dowiedziałem się, że wywiad z premierem przesunięto na wieczór. Dla zabicia czasu podreptałem na spacer ulicami, na których co krok winiarnie zapraszały na burczak. Ki diabeł? Znajomy Słowak wytłumaczył, że to najmłodsze tegoroczne wino, że jest pyszne, lekkie, nie szkodzi, a przeciwnie, pomaga, a procentów nie ma prawie żadnych, Poszliśmy więc do winiarni. Potem do drugiej. Potem...

Potem, a była godzina szesnasta, obudziłem się w hotelu. Świadomość, że za trzy godziny mam być u premiera, pozwoliła mi otrzeźwieć na tyle, by zamówić dzbanek kawy, wleźć na godzinę pod zimny prysznic i, jęcząc z bólu głowy, powtarzać straszliwą przysięgę, że do końca życia w temacie alkohol będę drugim Masarykiem, a w każdym razie nawet pod groźbą tortur nie wezmę do ust niczego o nazwie burczak.

Pojechałem na spotkanie. Pewnie pan zmęczony? – spytał uprzejmie Mecziar. – Ja miałem ciężki dzień... No, ale zaraz przyniosą nam coś, co nas postawi na nogi. Pił pan kiedy nasz słowacki burczak?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski