MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Cegła" buduje życie na nowo

Justyna Krupa
Krzysztof Cegielski i koszykarka Wisły Can-Pack Kraków Justyna Żurowska są parą, wkrótce wezmą ślub i sformalizują związek
Krzysztof Cegielski i koszykarka Wisły Can-Pack Kraków Justyna Żurowska są parą, wkrótce wezmą ślub i sformalizują związek Anna Kaczmarz
Sylwetka. Krzysztof Cegielski przez lata jeździł na wózku inwalidzkim, teraz staje na własnych nogach, wsiadł nawet na żużlowy motocykl

Byłego żużlowca Krzysztofa Cegielskiego rozpoznają już wszyscy bywalcy krakowskiej hali przy ul. Reymonta. Co mecz zajmował miejsce tuż za koszem, gdzie siedząc na wózku inwalidzkim obserwował zmagania koszykarek Wisły Can-Pack. W tej drużynie gra bowiem jego narzeczona Justyna Żurowska. - Trochę mi ta koszykówka w głowie namieszała - przyznaje. - A jeszcze bardziej sama Justyna.

Poznali się właśnie na tej hali, trzy lata temu. Teraz Żurowska rozgrzewa się już przed meczami w koszulce ze znaczącym napisem "Żurcegła". - To mieszanka mojego aktualnego nazwiska i tego, które będę miała po ślubie - uśmiecha się. - A może też nawiązanie do mojego twardego charakteru.

Mocne charaktery to było właśnie to, co ich do siebie zbliżyło. Bo trzeba mieć charakter, by osiągnąć to, co "Cegła". Pewnego dnia nie wjechał na halę, jak zwykle, a po prostu wszedł. Po dziesięciu latach od wypadku na torze w Szwecji kibice wreszcie mogli zobaczyć go bez wózka.- Z jednej strony była to ogromna przyjemność, a z drugiej duże nerwy - przyznaje. - Nagle trzeba było wejść na własnych nogach do hali, gdzie wiele osób mnie zna. Pojawia się takie poczucie, że wszyscy patrzą, a ja pewnie źle idę, czy nieładnie… Nie przewróciłem się na szczęście.

Do tego, by publicznie zaprezentować postępy w rehabilitacji przekonała go narzeczona. - Bez niej byłoby mi o wiele trudniej - przyznaje. - Ona też woli mnie w takim stanie, niż na wózku. Jej wsparcie jest nieocenione.

Justyna przyznaje: - Jak go zobaczyłam tamtego dnia na hali, to byłam z niego strasznie, strasznie dumna.

Razem pojechali odebrać chodzik, będący teraz dla Krzysztofa ważną pomocą w utrzymywaniu równowagi. Żurowska wpadła wtedy na pomysł, by się zamienili - ona do auta pojedzie na wózku, a on spróbuje przejść ten dystans. Osobą, która poległa w tej próbie była ona, nie on. Nie była w stanie utrzymać równowagi na bardzo zwrotnym wózku Krzysztofa. A już zupełną klęską skończyła się próba sforsowania krawężnika.

- Pamiętałam, jak Krzysiek świetnie je pokonywał, ale sama nie byłam w stanie tego manewru powtórzyć, bo wylądowałabym na plecach - mówi. To tylko uświadomiło jej, jak świetnie "Cegła" radził sobie przez te ostatnie dziesięć lat, gdy mimo unieruchomionych nóg, prowadził normalne życie.

Błyskotliwa kariera żużlowca została przerwana, gdy miał zaledwie 24 lata. Po wypadku, do którego doszło w 2003 roku na torze w Szwecji doznał uszkodzenia kręgosłupa i rdzenia kręgowego. Po pięciogodzinnej operacji "Cegła" odzyskał czucie w nogach. Groziło mu jednak, że nigdy nie będzie chodził.

Na początku nie przyjmował tego do wiadomości. - Uważałem, że za miesiąc czy dwa będę znowu jeździł na żużlu. To, że mogę mieć problemy z chodzeniem w ogóle do mnie nie docierało - wspomina. - Myślałem więc aż zbyt szaleńczo. Ale tak było lepiej, bo łatwiej trochę "spuścić z tonu", niż wychodzić ze stanu załamania.

A można było się załamać. Zwłaszcza, że wokół żużlowca nie brakowało osób, które wręcz pozbawiały go nadziei. - Jak przyjechałem do Polski, to mój znajomy lekarz powiedział: "bez sensu są te treningi, szkoda twojego czasu, zajmij się raczej czymś w tym żużlu, będzie z tego większy pożytek" - wspomina Cegielski.

Szczęście w nieszczęściu, że wypadek Cegielskiego wydarzył się akurat w Skandynawii. - W Szwecji taki sposób rozmawiania z pacjentami jest niespotykany. Tam ani razu nie usłyszałem, że to jest "koniec", że coś będzie niewykonalne. Powiedziano mi, że jest bardzo ciężki uraz, ale dodawano, że są znane przypadki, gdy komuś się udało poprawić swój stan. Niczego nie przekreślano. Jest naprawdę dużo przykładów osób po urazach rdzenia kręgowego, które doskonale sobie radzą i osiągają więcej, niż inni. To czasem niewytłumaczalne, ale tak się dzieje. Dobrze byłoby, gdyby lekarze w Polsce pokazywali te pozytywne przykłady, bo negatywnych pacjenci mają aż za dużo - przypomina.

Żużlowcowi pomógł charakter sportowca. Czyli tego, co każdemu zawodnikowi każe codziennie, poprzez ciężką pracę, pokonywać ograniczenia własnego organizmu. Nastawił się do tej rehabilitacji po wypadku tak, jak do wymagającego reżimu treningowego. - Uznałem, że to nie jest jakaś rehabilitacja, która nie wiadomo kiedy się skończy. Jechałem jak na trening, przygotowywałem się jak do treningu. I nie jest tak, że kiedyś nastąpi koniec tego wysiłku. Doświadczenia z życia sportowca pomogły mi przejść przez ten trudny czas spokojnie, z pokorą i z szacunkiem dla "rywala".

Swego czasu Janusz Kołodziej, żużlowiec i przyjaciel Cegielskiego, przyznał, że nie zdawał sobie sprawy, jak wiele wysiłku wkłada "Cegła" w rehabilitację. Przekonał się o tym dopiero oglądając film dokumentalny "Przerwany sen" opowiadający jego historię. Tuż po wypadku rehabilitacja zajmowała Cegielskiemu całe dnie. - Teraz to już jest rytuał, przyjemne z pożytecznym. Obecnie dużo już stoję, chodzę, a także bardzo dużo pływam. To pomaga wzmacniać całe ciało. Tak, by nadrabiać resztą ciała słabsze nogi.

Stara się być na bieżąco, jeśli chodzi o medyczne i technologiczne nowinki. - Ale ani z medycyny by się nie skorzystało, ani z urządzeń nowoczesnych bez treningu. Gdybym przez te dziesięć lat nie pracował nad sobą, to żaden lekarz-cudotwórca ani żadna maszyna by mnie nie postawiła na nogi - zaznacza.

Świadkiem codziennych sukcesów Cegielskiego jest jego narzeczona. Zaskakuje ją, jak wiele potrafi zrobić, mimo oczywistych ograniczeń. - Mamy masę mebli na tarasie. Zeszłej jesieni, kiedy trzeba było pochować te meble, on to wszystko zrobił sam. Do dziś nie wiem, jak był to w stanie przemieścić, bo jak ja te rzeczy chowałam, to miałam z tym straszny kłopot - wspomina.

- Kiedy indziej powiesił u nas w domu bardzo wysoko pewien zegar. Nie mam pojęcia, jak tam sięgnął, bo zrobił to, gdy mnie nie było w domu. Woli, żebym pewnych rzeczy nie widziała, ale jak wracam, to wszystko jest zrobione. Niby tak dobrze go znam, ale codziennie dostaję od niego coś nowego.

"Cegła" przyznaje, że już od kilku lat stawał na własnych nogach, ale tylko w czterech ścianach swojego mieszkania. Bo to nie wyglądało tak, że pewnego dnia nagle wstał z wózka i zaczął spacerować, jak w amerykańskich filmach. - Przy tego typu urazach chyba nie ma takich przypadków - śmieje się. - Tu trzeba żmudnej pracy. Chociaż w którymś momencie może nastąpić ta pierwsza próba stanięcia na własnych nogach.
Ja jednak takiego jednego momentu nie miałem. Po prostu od początku byłem pionizowany. Takie było podejście Szwedów. Tyle, że odbywało się to z ogromną pomocą zewnętrzną. Później stopniowo zmniejszała się liczba urządzeń wspomagających. Miejmy nadzieję, że kiedyś w ogóle przestanę tej pomocy potrzebować.

Momentem przełomowym było pierwsze wyjście z domu na własnych nogach. - W największym szoku byłem, gdy w końcu wyszedłem na mały spacer na krakowskie Błonia - wspomina. - Oczywiście używałem przy tym chodzika, ale i tak myślałem, że się przewrócę. Gdy zobaczyłem wszystko z innej perspektywy, nie z perspektywy wózka, to byłem aż przerażony.
Oczywiście Justyna towarzyszyła mu tamtego dnia.

- Dużo rozmawialiśmy wcześniej o tym pierwszym spacerze po Błoniach. W końcu przyszedł dzień, kiedy on podjął decyzję: dzisiaj tam jedziemy. I tak, jak wcześniej świetnie sobie radził chodząc po domu, ogrodzie, tak nagle na Błoniach był tak sparaliżowany ludźmi dookoła, że nie mógł zrobić kroku - przyznaje. - Pamiętam, że nawet kręciłam jakiś filmik, ale w końcu ubrałam rolki i zaczęłam się wygłupiać wokół niego. I jak wracaliśmy, to szedł już tym swoim równym krokiem, który ma fajnie wyćwiczony.

Teraz Cegielski każdy mecz swojej narzeczonej ogląda na stojąco. Wykorzystuje okazję, by ćwiczyć utrzymywanie pionowej postawy. - Muszę jeszcze korzystać ze specjalnych usztywniaczy na kolana - zaznacza. - Jeśli ktoś ma poważny uraz rdzenia, to resztę życia musi już poświęcić na pracę nad tym, by radzić sobie mimo tego. I dojść do jakiejś swojej granicy, która zresztą - moim zdaniem - tak naprawdę nie istnieje. Trzeba ją cały czas przesuwać. Mimo tego, że danego dnia wydaje nam się, że już nic więcej nie możemy zrobić.

Narzeczona go do tego dopinguje. - Będąc z Krzyśkiem na co dzień, widzę jego sprawność. I trudno mi było uwierzyć, że on nie może funkcjonować na nogach. To nie było tak, że go zmuszałam, by chodził. Ale wiem, że stać go na to - tłumaczy.
Widziała, jaką radość sprawia "Cegle" chodzenie po domu. - Fantastycznie sobie radził i nie rozumiałam dlaczego nie próbuje pokazać się światu. Wiem, że to trudne. Jego umysł już przyzwyczaił się do funkcjonowania na wózku.

Wspólnie starają się jednak, by ten wózek był z każdym dniem coraz bardziej odsuwany. - Zimą stwierdził nawet, że łatwiej szło mu się po śniegu, niż jechało po nim na wózku. Bo tak to koła mu się nie chciały kręcić, śnieg się sypał do środka - wspomina Żurowska. - Wciąż jednak pewne czynności trudno mu wykonać. Na wózku przeniesie herbatę, a idąc jeszcze nie jest w stanie tego zrobić. Denerwuje się wtedy.

Mimo upływu tych prawie jedenastu lat od wypadku, nie stracił pasji do "czarnego sportu". - Na początku mówiłem, że dopóki nie wrócę do jazdy, to nie mam po co iść na tor - wspomina. Potem, gdy zrozumiał, że kariery nie wznowi, nauczył się kochać żużel z innej strony. - Ciężko mi było żyć bez tego. Teraz sobie uświadomiłem, że właściwie dłużej już nie jeżdżę, niż wcześniej jeździłem. A ja mam poczucie, jakbym skończył z tym dosłownie wczoraj. Tyle było pięknych chwil na torze, że głęboko siedzi mi to w głowie. Wciąż czuję się żużlowcem, chyba mogę tak powiedzieć.

Trzy lata temu spełnił swoje marzenie i ponownie wsiadł na motor. - Przejechałem się na moim starym motocyklu, w swoim kombinezonie, w swoim kasku. Poczułem to, czego chciałem. Bardzo mnie do tego ciągnęło - wspomina.
W żużlowy świat wciągnął też Żurowską. Koszykarka przyznaje, że korci ją, by przejechać się po torze. Ale narzeczony uświadomił jej, jak solidnie trzeba się do tego przygotować.

- Postęp jest, bo od wielu miesięcy jeździ na skuterze. Może doczeka się i zasłuży na przejażdżkę na motocyklu żużlowym - śmieje się Cegielski. - Problem w tym, że taki motor ma z dziesięć razy więcej mocy, niż jej skuter. Musi minąć sporo czasu, zanim po którymś koszykarskim sezonie spróbuje przejechać się na torze. Tak, żeby był potem czas na rehabilitację przed kolejnym sezonem - żartuje.

On na dobre złapał koszykarskiego bakcyla. - Podczas meczów koszykówki jestem kłębkiem nerwów - wyznaje. - Dużo bardziej to przeżywam, niż jakikolwiek mecz żużlowy, bo Justyna gra w tych spotkaniach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski