MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Celuloidowe eldorado

Redakcja
Od lat jest Pan najlepszym polskim tenisistą stołowym. Kariera powoli dobiega końca. Czy Lucjan Błaszczyk czuje się sportowcem spełnionym?

LUCJAN BŁASZCZYK. W reprezentacji tenisa stołowego zamierza grać do igrzysk w Londynie w 2012 roku

- Śmiało mogę powiedzieć, że miałem wspaniałą karierę. Przede wszystkim nie miałem większych kontuzji, dłuższych przerw, byłem zdrowy. Zdobyłem dwanaście medali mistrzostw Europy (jeden złoty w mikście, pięć srebrnych i sześć brązowych - przyp. red.), grałem w wielu dużych, prestiżowych turniejach. Byłem w czołowej "8" mistrzostw świata w singlu, trzy razy w ósemce w deblu. Na pewno zabrakło mi medalu z tej imprezy i z igrzysk olimpijskich. Wiele razy o ten medal walczyłem. W Bremie w 2000 roku z Zoranem Primoracem przegrałem 2-3 mecz o finał mistrzostw Europy, byłem więc bardzo blisko sukcesu. Z Tomkiem Krzeszewskim byliśmy w ósemce igrzysk w Atenach. Tych wartościowych rezultatów mam na koncie sporo. Jestem wdzięczny, że życie dobrze się ze mną obeszło. W reprezentacji Polski zamierzam grać do igrzysk w Londynie i to niezależnie od tego, czy się zakwalifikuję do turnieju czy nie. Byłaby to moja piąta olimpiada, miałbym wtedy 38 lat. Wiek jak na sportowca zaawansowany, ale Juergen Persson pokazał swoim awansem do czołowej czwórki w Pekinie w wieku 42 lat, że data urodzenia nie decyduje. Ważna jest jakość gry, forma fizyczna i psychiczna. Czuję się młodo, mam nadal ochotę i zapał do gry. Ostatnio męczą mnie jednak podróże. Nie mam ochoty opuszczać rodziny na dłużej. Latanie i zgrupowania dają mi się we znaki. Po Londynie kończę więc karierę reprezentacyjną, ale nie znaczy, że kończę z tenisem stołowym. Później będę sobie jeszcze grał w jakiejś lidze w Polsce czy gdzie indziej.

 Ostatnio po razy kolejny wygrała Pan w Bundeslidze z samym Jane Ove Waldnerem. W jakiej formie jest "profesor", obecnie zawodnik Fuldy Maberzell?

 - Od sześciu lat z nim nie przegrałem. Wygrałem ze Szwedem około dwudziestu pojedynków. W ostatnim meczu zaskoczył mnie. Grał rewelacyjnie. Miał ze mną siedem meczboli. Wcześniejsze nasze spotkania były dość jednostronne. Ostatnio schudł jednak dziesięć kilo, widać, że bilans pojedynków 0-7, jaki ma w Bundeslidze mocno go zabolał. Nadal ma ambicje sportowe. Rzucił się na mnie straszliwie i bardzo chciał wygrać. W decydujących momentach meczu zaryzykowałem i trafiałem wszystkie piłki przy jego serwisie. To był klucz do zwycięstwa mojego i całej drużyny.

 W Bundeslidze od kilkunastu lat jest Pan wierny jednemu klubowi z Grenzau...

 - A klub jest wierny mnie (śmiech). To działa w dwie strony. W międzyczasie miałem mnóstwo innych ofert z Bundesligi, i z innych krajów. W Grenzau żyje mi się jednak bardzo dobrze. To mój dwunasty sezon w tym klubie. Fan-klub, menedżerowie to wszystko działa bardzo profesjonalnie. To właściwie wieś, w której mieszka stu mieszkańców. Nasz szef, prezydent naszego klubu jest właścicielem czterogwiazdkowego hotelu, z dużym spa, restauracjami, kręgielniami. Na miejscu działa największa w Europie szkoła tenisa stołowego, do której rocznie przyjeżdża sześć tysięcy ludzi. To prawdziwe eldorado tenisa stołowego, a my jako pierwsza drużyna jesteśmy wizytówką całego tego przedsięwzięcia. Swoją grą i sukcesami promujemy ośrodek w Grenzau. Gram w klubie bardzo stabilnym, który ma mocny skład i zawsze walczy o wysokie cele. Trzy razy zdobyliśmy mistrzostwo Niemiec, dwa razy Puchar Niemiec, dwa razy Puchar Europy i dwa razy byliśmy w finale Ligi Mistrzów. W Lidze Mistrzów przegrywaliśmy z belgijskim Charleroi, w składzie z Primoracem, Saivem i Samsonowem. W Bundeslidze jesteśmy drugim klubem pod względem sukcesów, wyprzedza nas tylko Borussia Duesseldorf. Blisko mam dwa lotniska w Kolonii i we Frankfurcie. Finansowo też nie mogę narzekać. Czego chcieć więcej?

 Karierę reprezentacyjną chce Pan zakończyć po igrzyskach w Londynie. A co z Bundesligą i grą w klubie?

 - Umowę z Grenzau mam podpisaną do 30 czerwca 2010 roku. Nowy dwuletni kontrakt już czeka na podpis, ale jeszcze się zastanawiam, co dalej. Latem rozpoczynam budowę domu w Drzonkowie koło Zielonej Góry, tam gdzie kiedyś grałem. Nie wiem, czy już w przyszłym roku nie wrócę do Polski. W najbliższym miesiącu podejmę decyzję. Z polskiej ligi nie dostałem dotychczas żadnej oferty na piśmie. Mam mnóstwo pomysłów na to, co chciałbym robić. Jednym z nich jest prywatna szkółka tenisa stołowego w Drzonkowie. W tej chwili trwa remont sali do tenisa stołowego, będzie ona zmodernizowana, na wysokim poziomie. Chcę być w domu, nie chcę być trenerem kadry czy klubowym, by wyjeżdżać na zawody. Inny pomysł jest biznesowy. Mam firmę, którą chcę rozwijać.

 Przygotowuje się Pan także do nowej życiowej roli.

 - Pod koniec lutego zostanę tatą! Wtedy na świat przyjdzie mój i Marty syn. Dlatego właśnie chcę więcej czasu poświęcać rodzinie i jak najwięcej przebywać w domu. To powoduje, że z lżejszym sercem zakończę karierę międzynarodową. Grałem wystarczająco długo. Będę miał inne obowiązki i inne wyzwania.

 Będzie huczne pożegnanie Lucjana Błaszczyka? Jakiś turniej z udziałem gwiazd?

 - Myślałem o tym. Na pewno coś zorganizuję w Polsce. W Niemczech mam taką pozycję, że klub lub koledzy zadbają o to sami. Mógłby to być turniej pokazowy z udziałem gwiazd, z którymi często walczyłem przy stole: z Bollem, Schlagerem, Samsonowem, Waldnerem czy Perssonem. To gratka dla kibiców.

 Najmilsze wspomnienie z minionych lat spędzonych przy ping-pongowym stole?

 - Cieszy każdy medal, bo trzeba włożyć sporo wysiłku, by go zdobyć. Zauważyłem w ostatnich latach, że tenis stołowy upodobnił się do tenisa ziemnego. Jest cykl zawodowych turniejów Pro Tour, mnóstwo terminów, praktycznie można grać cały rok na okrągło, jeśli ktoś ma tylko ochotę i siłę. Kiedyś standardem były cztery turnieje międzynarodowe w roku. Zostawało się do końca trwania turnieju, nikt wcześniej nie opuszczał zawodów. Uczestniczyliśmy w bankiecie, wszyscy lepiej się znali. Teraz to wszystko jest bardziej komercyjne, nabrało tempa, pojawiły się większe pieniądze. Nie jest to już tak miłe i przyjemne, jak było kiedyś.

 Praktycznie każda europejska drużyna reprezentacyjna w Europie ma w swoim składzie Chińczyków. Jest Pan zwolennikiem takich rozwiązań?

 - To złożona kwestia, mówiłem o tym wiele razy. Są plusy i minusy takiej sytuacji. Widać jednak, że kibice w Europie nie identyfikują się z Chińczykami, nawet jeśli mają oni hiszpański, bułgarski czy holenderski paszport. Identyfikują się z nimi ci, którzy czerpią z tego korzyści finansowe. Na pewno plusem jest to, że od Chińczyków wiele można się nauczyć na treningu. Optymalnie wykorzystują umiejętności chińskich zawodników Niemcy. W reprezentacji tego kraju nie ma żadnego Chińczyka, ale są oni zapraszani na obozy kadry, czy grają w Bundeslidze. W ten sposób Niemcy podnoszą swój poziom sportowy, a jednocześnie Chińczycy nie zajmują im miejsc w reprezentacji. Z drugiej strony rozumiem tych, którzy przyjeżdżają do Europy, bo nie łapią się do chińskiej kadry, a chcą grać i zarabiać pieniądze. ITTF przespał moment, by jakoś ograniczyć napływ tych zawodników do Europy. Teraz dopiero wprowadzono przepis, że nowe obywatelstwo może dostać osoba, która wyjechała z Chin przed 16. rokiem życia. Trzeba też rozgraniczyć tych zawodników. Wang Zeng Yi, mój deblowy partner, świetnie mówi po polsku, ma żonę Polkę, wybudował tu dom. Jakoś się zintegrował z Polską. Jeszcze przed rokiem w Bundeslidze grał Chińczyk, który miał bułgarski paszport, ale nie bardzo wiedział... gdzie ten kraj leży w Europie. Mówił krótko: "no money, no play". To był typowo biznesowy układ, płacili - grał, nie płacili - nie zabierał paszportu i nie jechał na turniej.

 Znajduje Pan czas na hobby?

 - Oczywiście, namiętnie słucham muzyki, także klasycznej. Mam bardzo profesjonalny sprzęt do słuchania. Lubię Chopina, Vanessę May, Andreasa Vollenwaidera, który gra na harfie czy Vivaldiego. Słucham ich w zależności od nastroju. Lubię dobre wino. Zbieram wino i whiskey. Mam piwniczkę i w niej całkiem sporą kolekcję tych trunków. Z racji wykonywanego zawodu nie mogę jednak zbyt często ich degustować. Pozwalam sobie na to dwa razy w tygodniu. Interesuję się motoryzacją, choć z szybkich samochodów już wyrosłem. Teraz cenię sobie wygodę.

 Najtrudniejszy rywal dla Lucjana Błaszczyka przy stole?

 - Jest taki. Inni radzili sobie z nim bardzo łatwo, a ja nienawidziłem pojedynków z nim. Poza pewnymi turniejami pokazowymi nigdy z nim nie wygrałem na poważnych zawodach. To Belg Jean Michel Saive. Nigdy nie pasował mi jego rytm gry, jego topspin, parabola lotu piłki. W pojedynkach z nim popełniałem więcej błędów niż z innymi. Cieszyłem się, gdy w losowaniu udało mi się obejść go bokiem.

 Jaki pod względem sportowym jest dla Pana rok 2009?

 - Na razie bardzo udany, może poza turniejem Pro Tour w Warszawie, gdzie odpadłem w pierwszej rundzie singla i debla. W Bundeslidze mój klub Zugbruecke Grenzau zajmuje w tabeli miejsce w pierwszej trójce. Z wrześniowych mistrzostw Europy w Stuttgarcie przywieźliśmy z Wang Zeng Yi srebrny medal wywalczony w deblu. To był mój czwarty przegrany finał ME z czwartym partnerem. Z drugiej strony niewielu zawodnikom udaje się w karierze awansować do tylu finałów. To był na pewno najlepszy finał, jaki rozegrałem ze wszystkich dotychczasowych. Byliśmy bardzo blisko pokonania Timo Bolla i Christiana Suessa.

 Czego życzyć Panu w Nowym Roku?

 - By urodził mi się zdrowy syn. Cieszę się, że przyjadę na święta do Polski. Chłonę magię świąt w Polsce, atmosferę, zapachy. Spotkam się z rodziną, z najbliższymi. Tego mi brakuje w Niemczech i brakowało w ostatnich latach w Chicago, gdzie spędzałem święta i grałem w turniejach. Odpocznę trochę od występów, choć nie za długo, bo 3 stycznia gramy mecz ligowy.

 ROZMAWIAŁA: AGNIESZKA BIALIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski