Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chase: "Ennea”

Redakcja
Bill Chase urodził się 9.10.1934 r. Jego rodzice, włoscy emigranci, czując że ich oryginalne nazwisko Chiaiese jest w Stanach trudne do wymówienia, zmienili je na Chase. A ponieważ tato Billego był zawodowym trębaczem, to nie ma co się dziwić, że jego syn dość szybko zainteresował się muzyką i chętnie się jej uczył.

Jerzy Skarżyński: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (54)

I tak najpierw poznawał tajniki gry na skrzypcach oraz perkusji, a później zajął się trąbką. Po ukończeniu szkoły średniej szlifował technikę trąbienia w New England Conservatory i Berklee School Of Music. W 1952 r., jeszcze w czasie studiów, zafascynował się twórczością Stana Kantona. W 1958 r. został trębaczem w formacji Maynarda Fergusona, a rok później u swego idola – Kantona. Od 1960 grał w Woody Herman’s Thundering Herd. Potem przez jakiś czas zarabiał w Las Vegas, gdzie dopadły go muzyczne nowości z Europy: Beatlesi i idący za nimi rock.

W 1970 r. Chase postanowił założyć własny zespół spinający jazz z rockiem. Oznaczało to, że idąc śladem grup opierających swoje brzmienie na rozbudowanej sekcji dęciaków (czyli na tych też już wspomnianych grupach typu Blood Sweat & Tears i Chicago), sformował sobie band złożony z aż czterech trębaczy (on sam, Ted Pircefield, Alan Ware, Jerry Van Blair), wokalisty (Terry Richards), organisty (Phil Porter), gitarzysty (Angel South), basisty (Dennis Johnson) oraz perkusisty (Joy Burrid). Z nimi w 1971 nagrał album "Chase”, a w rok później (już z nowym pieśniarzem – G.G. Shinnem i bębniarzem – Gary Smithem) drugi longplay – "Ennea”.

Płyta "Ennea” ma dwa oblicza. Pierwsze – pierwszostronne i drugie – drugostronne. Na pierwsze, składa się sześć pojedynczych pieśni, na drugie, pięcioelementowa suita, która słusznie nadała tytuł całemu albumowi. Oczywiście, bo tak nakazuje tradycja, nasze słuchanie zaczniemy od strony pierwszej, czyli od początku. Ramię (gramofonu) zostało spuszczone! Jedynka – "Swanee River” to gęste młócenie sekcji rytmicznej, które po paru sekundach przestaje być istotne, bo odzywają się trąbki. Nieprawdopodobnie trąbki.

Część druga. Suitę "Ennea” zaczyna przeraźliwy przestrzenne trąbienie i brawurowa gra perkusji z basem. Czujemy, że wychodzą nam ciary na ciarkach. Ten wspaniale śpiewany fragment ma tytuł "Cronus (Saturn)” i to właśnie on był sygnałem "997”. Potem, po organowym łączniku uderza drapieżny "Zeus (Jupiter)”. G.G. Shin śpiewa głosem, jaki powinien mieć Zeus. Wstrząsające! Jako trzeci staje przed nami "Poseidon (Neptune)”. Jest solidnie i trąbko–riffowo. Istne gniazdo os, z którego wyciąga nam głowę spokojniejsza, hipnotyczna i naprawdę piękna dwuczęściowa "Aphrodite Part I & II (Venus)”. No a na koniec, mimo że obcowaliśmy z Bogami i tak trafiamy pod ziemię. Oto bowiem staje przed nami "Hades (Pluto)”. Jest potężnie, groźnie ale i wspaniale. Olimpijskie dzieło!

JERZY SKARŻYŃSKI RADIO KRAKÓW

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski