– Do Moskwy, jaskini lwa wybiera się Pan także po to, żeby ostrzec Putina, że zadzieranie z Polakami może się dla niego źle skończyć?
– Dobrze to Pan ujął. Rzeczywiście, jestem podwójnie zmotywowany. W polskich domach obecny jest konflikt rosyjsko-ukraiński, ludzie z niepokojem zerkają za naszą wschodnią granicę. Spada więc na mnie dodatkowy obowiązek – pokazanie Rosjanom, że Polacy to twardy naród, a sprowokowani potrafią kąsać. Do ringu wyjdę jednak głównie po to, by wygrać i przejść do historii jako czwarty profesjonalny mistrz świata w boksie znad Wisły. Po Tomaszu Adamku, Dariuszu Michal-czewskim i Krzyśku Włodarczyku. Chcę udowodnić samemu sobie, że zostałem stworzony do odnoszenia życiowych zwycięstw. Nie tylko tych sportowych.
– Zadanie wydaje się jednak piekielnie trudne. Niektórzy sądzą, że wręcz niewykonalne. Lebiediew to wszak między linami szatan wcielony.
– Tym bardziej to mnie mobilizuje. Rosjanin przystąpi do pojedynku po wielkiej traumie wywołanej jego poprzednią potyczką z Panamczykiem, Guillermo Jonesem. Głowa Denisa po tej walce wyglądała koszmarnie, musiał poddać ją rekonstrukcji. Z coraz bardziej puchnącą czaszką wychodził jednak do kolejnych rund. Zaprzestał dopiero w jedenastej odsłonie, gdy nic już nie widział. Później okazało się, że Jones znajdował się na niedozwolonym dopingu i tytuł został mu odebrany.
– Lebiediew do starcia z Panem przygotowywał się wyjątkowo starannie. Opiekujący się nim pewien oligarcha zapewnił mu obóz w Stanach Zjednoczonych.
– Ćwiczył tam pod okiem najlepszego obecnie trenera na świecie, Freddie Roacha, i miał wyśmienitych sparingpartnerów. Ta dbałość o każdy szczegół trochę mi schlebia. Oznacza bowiem, że rywal nie lekceważy jakiegoś tam „Polaczka”.
– Nie jakiegoś tam, bo przecież ten „Polaczek” 33 razy stawał do walk w zawodowym ringu i nie zdarzyło się, by schodził zeń pokonany.
– Skoro tak mnie już Pan wychwala, to dodam, że do niedawna zajmowałem pierwsze miejsce w kategorii junior ciężkiej na liście rankingowej w najstarszej, bardzo prestiżowej federacji WBA. Z uwagi na przerwę, spowodowaną kontuzją, spadłem ostatnio o kilka lokat. Prym dzierży teraz właśnie Lebiediew.
– Mimo tego ringowego doświadczenia nie obawia się Pan, że mogą sparaliżować Pana nerwy? Stanie Pan sam przeciwko kilkunastotysięcznej, wrogo nastawionej, być może szowinistycznej widowni.
– Coś jest na rzeczy. Mam świadomość tego, że w hali będzie wrzało głośniej niż w ulu, że rękawice skrzyżuję z wielkim wojownikiem, że niektórzy już mnie pogrzebali żywcem. Dlatego i ja staram się myśleć o szczegółach. Zatrudniłem psychologa, a przed walką haruję jak nigdy dotąd. Najpierw w Wałczu, później w Wiśle. Wiem, że czeka mnie najtrudniejszy, bodaj życiowy egzamin.
– Test, w którym wszystko przemawia za egzaminatorem.
– To się jeszcze okaże. Niedawno udzielałem wywiadu przedstawicielowi jakiejś rosyjskiej telewizji. Kiedy zadał mi pytanie, kto jest według mnie faworytem walki, długo się zastanawiałem. W końcu, zgodnie z wewnętrznym przekonaniem, odparłem, że szanse są wyrównane.
– Podziwiam Pana optymizm.
– Wiem na co mnie stać, a taki już jestem, że w trudnych sytuacjach potrafię wydobyć z siebie ukryte gdzieś złoża energii. Pamiętajmy, że presja ciążyć będzie na Rosjaninie. On tę walkę po prostu musi wygrać. A taka świadomość jest zwykle deprymująca. Z kolei gospodarzowi ściany ponoć pomagają. Sam więc Pan widzi, że nie wolno już teraz czegokolwiek rozstrzygać.
– Tak szczerze: bywały momenty, gdy kładąc się do łóżka – wymordowany treningiem, obolały po zainkasowanych ciosach, zastanawiał się Pan, po co wystawiać się na uderzenia? Czy nie lepiej rzucić te bitwy w diabły i skoncentrować się na przykład na rodzinie?
– Bardzo dobrze, że poruszył Pan tę kwestię. Owszem, zdarzały mi się chwile zwątpienia. Natychmiast jednak sobie tłumaczyłem, że nie po to poświęciłem boksowi tyle czasu i zdrowia, żeby nagle wszystko przerywać w połowie drogi. Co się tyczy rodziny, to rzeczywiście, jest ona dla mnie powodem wielkiego wyrzutu sumienia. Ogromnie za nią tęsknię. Zaraz po walce z Lebie-diewem planuję wyjazd do Zakopanego. Zabieram ze sobą córeczkę Lenę Marię. Ma już dwa latka i proszę sobie wyobrazić, że ja jej jeszcze dobrze nie poznałem. Nie zapominam też o prawie dwunastoletnim synku Filipie i żonie Monice.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?