Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chleb przestał być pierwszą potrzebą. Ludzie proszą teraz o pieniądze, zazwyczaj na alkohol

Janusz Mika
Andrzej Wiśniewski
Konkurs. Janusz Mika został wyróżniony w konkursie „Opowieść o chlebie”, zorganizowanym przez piekarnię Buczek i naszą redakcję.

Odwrócił się raz jeszcze za siebie. Cisza. Postać tamtej dziewczyny zniknęła w ciemnościach. A może nigdy jej nie było? Szedł wolno Młynówką Królewską, omijając co większe kałuże. Parkowe latarnie odbijały się w nich, tworząc eliptyczne płaszczyzny zielonkawego światła. Pomyślał, że tak niewiele się zmieniło po siedmiu latach nieobecności.

Te same parterowe budynki stojące w nieregularnym szyku, spłowiały szyld nad bramą, w której tak lubił wystawać z kolegami, to samo podwórko będące ich królestwem, także obozem indiańskim, leśną bazą partyzantów, wreszcie miejscem, gdzie w tajemnicy przed rodzicami palili podkradzione z ojcowskiej kieszeni papierosy. Rozpoznał kontury majaczącej w oddali Modrzejówki. Brakowało tylko zapachu chleba; tego zapachu towarzyszącego mu zawsze w drodze do szkoły; zapachu, który był czymś naturalnym, aż podświadomym. Aromat świeżego pieczywa i słowa matki ostrzegające przed jedzeniem gorących jeszcze bułek, obgryzaniem chlebowych piętek wyjętych prosto z pieca rumianych bochenków. Bo będzie bolał brzuch.

Rodzinny rytuał śniadaniowy. Matka – czyniąc uprzednio nożem znak krzyża – kroiła grube pajdy pachnącego przysmaku; ojciec smarował je masłem, a on nie mógł już doczekać się pierwszego kęsa.

Jednak najważniejszy był zapach. Nieporównywalny z niczym innym.

Podwójne kromki chleba przedzielone serem, rzadziej wędliną, wędrowały do tornistra pomiędzy książki i zeszyty.

Uśmiechnął się do siebie, wspomniawszy kolegę Waldka, z którym stoczył wielki bój w obronie swoich kanapek. Wtedy nie pojmował, dzisiaj rozumiał doskonale.

Tamten uczynił to z głodu i może trochę z zazdrości. On również poczuł ów zapach, przełknął ślinę (być może zmieszaną z łzą) i nie wytrzymał.

Sekundę później turlali się po podłodze szkolnego korytarza, wewnątrz pulsującego, żywego kręgu, który skandował, krzyczał, kibicując jednemu i drugiemu. W tych emocjach ujawniały się skrywane sympatie i antypatie, krwawiły zadawnione rany.

Wizyta w gabinecie dyrektora była krótka. Otrzymał naganę i obniżono mu o jeden stopień notę ze sprawowania. Znacznie gorzej wyglądała sprawa Waldka. Jako stały uczestnik bójek i prowodyr klasowych wypadów na wagary, został zawieszony na miesiąc w prawach ucznia. Groziło mu nawet relegowanie ze szkoły.

Wtedy zrozumiał. Zostali najlepszymi przyjaciółmi, a matka – poznawszy trudną sytuację rodzinną Waldka – przygotowywała od tej pory dwa identyczne zestawy śniadaniowe. Waldek bywał też czasami u nich na obiedzie. Po skończeniu podstawówki wyjechał. Podobno do Wrocławia, gdzie mieszkali dalecy krewni. Nie spotkał go już nigdy. – Tam chyba mu lepiej – pocieszał ojciec, zasłonięty płachtą gazety i chmurą papierosowego dymu. –- _Przynajmniej będzie miał zawsze na __chleb _– wzdychała pochylona nad kuchnią matka. Zatrzymał się przed ukrytą za wysokim parkanem willą. Przypomniała mu Amerykę, gdzie spędził ostatnie siedem lat. Skręcił w Sienkiewicza. Po lewej kościół, po prawej znajomy owal placu Axentowicza. Przed lekcjami religii grali tu w piłkę; za bramki służyły pomalowane na zielono ławki.

Kilka lat później, w tym samym miejscu, całował swoją pierwszą w życiu dziewczynę. Na imię miała Basia, kasztanowe, kręcone włosy i głęboki, przyjemny w brzmieniu tembr głosu. Na pierwszą randkę, zamiast kwiatów, przyniósł jej słodką przekąskę – okrągły placek ze śliwkami. Nieco zdziwiona, przyjęła bez wahania poczęstunek, a on patrzył jak je – wolno, nie marnując najmniejszego okruszka – i robiło mu się coraz cieplej na sercu.

Szalone trzy lata ich związku zakończone ciężką chorobą Basi. Jeszcze odwiedzając ją w szpitalu, często przynosił, jak wtedy, okrągłe placki: z serem, owocami lub masą orzechową. Po jej śmierci (w gruncie rzeczy lekkiej, gdyż odeszła we śnie) postanowił wyjechać do wuja, który mieszkał w Stanach.

Wiatr zerwał się znienacka poruszając koronami bezlistnych drzew. Postawił kołnierz płaszcza i skierował się w stronę placu Inwalidów i dalej, do parku Krakowskiego. Na głównej alejce zauważył spore pół bochenka zieleniejącego od pleśni chleba i kilka pojedynczych kromek pozostawionych zapewne dla gołębi, które obudzą się za kilka godzin, sfruną stadem na alejkę, a nie mogąc sobie poradzić z ludzką bezmyślnością, będą spacerować z obręczami wydziobanych w środku kromek na szyjach strojnych w opalizujące pióra, budząc lekki uśmiech przechodniów.

W pustym stawie nie było łabędzi. Pamiętał, jak chętnie karmił je przygotowanym uprzednio i pokrojonym już w domu czerstwym chlebem lub kawałkami kupionego przy wejściu do parku obwarzanka. Przypływały, wdzięczyły się, wyciągając długie szyje, a matka opowiadała mu bajkę o brzydkim kaczątku, które wyrosło na wspaniałego, białego ptaka.

Łabędzie odfrunęły, pozostały po nich zielone budki.

Najgorsze jest to, że dla tak wielu chleb przestał być pierwszą potrzebą – pomyślał dochodząc do Szymanowskiego. Wspomniał wszystkich proszących o pieniądze, zazwyczaj na alkohol, czasem na narkotyki. Dobrze pamiętał złe spojrzenie młodego człowieka, któremu zaproponował kupno bułki czy chleba zamiast żądanej gotówki.

Znowu wydawało mu się, że przez moment widział tamtą dziewczęcą postać.

Nie... Coś zaszeleściło i spod krzaku wyskoczyła kuna. Nie bacząc na czerwone światło przebiegła w nieoznaczonym miejscu przez Czarnowiejską, by po chwili zniknąć wśród forsycji porastających teren AGH.

Piekarnia była tuż za rogiem. Zanim podszedł do lady, wciągnął głęboko unoszący się w powietrzu zapach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski