Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chleb z solą i gałązką bukszpanu przywieziony dla syna w Londynie

Karolina Stypuła
fot. 123rf
Konkurs. Karolina Stypuła otrzymała wyróżnienie w konkursie „Opowieść o chlebie” zorganizowanym przez piekarnię Buczek i „Dziennik Polski”. Na konkurs wpłynęło ponad 300 prac. Publikujemy 16 najlepszych. Na naszych łamach będą się pojawiać do końca sierpnia

Jest trochę zagubiona i bardzo przejęta. To jej pierwsza taka dłuższa podróż za granicę i pierwsza samolotem. Już same starania o bilety, odprawa celna i znalezienie swojego miejsca w samolocie były dla niej kulturowym szokiem, a co dopiero ... Hello! My name is Janina ... It’s nice to meet you ... Ćwiczyła to i wiele innych rozmówek przez pół roku z przesympatyczną studentką anglistyki, w wieku jego żony.

Szkoda, że w kraju nie mógłby znaleźć sobie małżonki, ale syn wybrał inaczej. Kariera w Wielkim Mieście. I to od razu najwyższych lotów, bo za granicą.

Pamięta, jak była wzruszona, gdy zdał maturę. Dumna, gdy dostał się na prestiżowy kierunek studiów. Przejęta, gdy dostawał pierwszą, świetnie płatną pracę. I niepewna, gdy trzymała pocztówki przysyłane przez niego z pierwszych, półrocznych grantów. Ładne pocztówki drukowane na porządnym, śliskim papierze. The London Eye. The London Bridge. The London Cathedral. The Queen Elizabeth. Nawet biedna Diana miała swoją prywatną apoteozę na małych karteluszkach.

I __tak ma pani szczęście – mówiła Sąsiadka z góry. – Mój syn z rodziną wyemigrował do Stanów. Do Stanów! Wyobraża sobie Pani! W życiu go już nie zobaczę, jeśli sami nie przyjadą, a po co mieliby tą szarość polską i starą matkę oglądać, no po co?

Pytanie, miała nadzieję, było retoryczne. Dla samej Matki przecież. Starej czy nie starej. Dobrej, kochającej, troskliwej. Czy istnieją w ogóle młode matki trzydziestoparoletnich mężczyzn? Duchem i sercem, ale nie metryką przecież.

Szczęśliwa pani _– wzdychała Sąsiadka z dołu. – _Mój skończył studia i pracy nie ma. Do dziś mieszka ze mną, a teraz każde z nas chce mieć trochę przestrzeni dla siebie i prywatności. Szczęśliwa pani, szczęśliwa ... Nie wie, co to troski materialne ... To żyć można,nie umierać jak się ma więcej niż na __ten przysłowiowy chleb ... Trzeba żyć!

No i tak to właściwie się zaczęło. Od chleba. Sąsiadka była jej inspiracją. Bo już od dawna zastanawiała się, co podarować swemu dziecku i jego wybrance. Ludziom, którzy mają wszystko. Luksusowy apartament w centrum Londynu. Jacuzzi. Chihuahuę (najpierw myślała, że to ratlerek, ale syn przez telefon szybko wyprowadził ją z błędu). Ładne, sportowe auto z zakrywanym dachem. Piękne ubrania. Spokój. Ciszę. Ciekawą i stabilną pracę bez ryzyka jej utraty. Czas dla nich. Dla młodości i swobody.

„The girls just wanna have fun” – cytował jej znany przebój syn, gdy pytała czemu Hannah nie chce mieć dzieci. Czemu woli podróże, sukienki, dodatki do wnętrz z katalogów. Może dzieci kuriozalnie chciałyby zobaczyć tę „egzotyczną” Polskę? Zobaczyć babcię. Mieć jakąś historię. Pielęgnować chociażby wspomnienia.

***

Pięknie wypieczony, z chrupiącą skórką. Kupiła go w ulubionej piekarni Buczek w galerii. Pani ekspedientka przyjaźnie się uśmiechała, bo znała Janinę z widzenia. W każdy czwartek przychodziła tutaj na napoleonkę. Wypiek zamówiła odpowiednio wcześniej, z taką niemalże uroczystością w głosie. Wokół panował harmider, ludzie kupowali wielkanocne wiktuały, a ona wodziła wzrokiem za cudeńkami zza przeszklonej witryny. Piętrzyły się tam torty urodzinowe, figurki marcepanowe, beżowe misie. Istny raj, dla tych, którzy uwielbiali słodycz w każdej postaci. I tych, którzy pragnęli uciec przed jakąkolwiek goryczą życia.

Zawinęła go potem w domu w piękny kawałek białego muślinu, specjalnie kupionego na tę okazję. Sól dla prosperity. Do tego gałązkę bukszpanu. Gdzieś przeczytała, że „bukszpan to obietnica nowego życia”. Spodobało jej się to. Nie byłaby w stanie określić, czyjego życia. Swojego? Syna? Może jeszcze kogoś innego? Na razie nie miało to znaczenia. Liczył się gest. Symbolika.

Od razu przypomniała sobie Wielkanoce spędzane z rodziną u Babci jako mała dziewczynka. Zapachy wsi. Wypieki dumnych gospodyń. Zwierzęta i ich młode rodzące się na wiosnę. Miękkość bazi na policzku. Nawoływania kukułki z pobliskiego lasu. I zabawy przy studni i strumyku z kuzynostwem. Łódki na bezpiecznym nurcie rzeczki. Takie rzeczy pozostają na zawsze w pamięci.

Są silniejsze niż sakramentalne tak. Przywołują radość, miłość i spokój. I tak ma być. Smak razowej skórki od chleba. Niepowtarzalny czar sielskiego dzieciństwa i młodości. Chciałaby przekazać to dalej. Chociaż w maleńkim ułamku.

Do tego zielony pierścionek. I koperta. Pierścionek nie miał wielkiej wartości, ale był przekazywany, z pokolenia na pokolenie, pierwszemu dziecku w rodzinie, które brało ślub. Był chlubą i kobiety lubiły powtarzać, że zielony to kolor szczęścia i dostatku.

***

Talizman, chroniący od życia powszedniego amen. Na dobre i na złe. Mały, ale „przeżył” ludzi, którzy go niegdyś posiadali. A koperta? Chyba standard. Pieniądze. Duża część tych zaoszczędzonych przez ostatnie dziesięć lat. Co miesiąc oszczędzało się raz więcej, raz mniej i teraz jest. Kosztem czegoś fajnego. Lepszego kosmetyku. Ciekawej książki. Sukienki w kwiaty. Niech będzie dla Młodych. Choć mają finansowo o niebo lepiej od niej, gdy pojawi się dziecko, na pewno się przydadzą. Może chociaż przez moment pomyślą o niej z wdzięcznością. Chleb to tylko taki symboliczny start do właściwych prezentów. Przyjemnie jest pomyśleć, że go tak pięknie owinęła i miała taki artystyczny koncept.

Na lotnisku gwar, ścisk, harmider głosów w różnych językach. Musi przyzwyczajać ucho do angielskiego. Lekcje dużo dały, ale siedzieć przy stoliku z miłą dziewczyną, a radzić sobie w prawdziwym życiu to dwie różne rzeczy. W końcu udaje się. Jest walizka. Prezenty bezpieczne. Przeszła przez kontrolę. Już nieco większy wdech i wydech. Teraz trzeba spokojnie rozejrzeć się za Synem z Małżonką. Gdzieś na pewno powinni tu być.

Po godzinie miotania się na lotnisku w końcu drżącą ręką wybiera numer. Syn odbiera. Tak, tak, korki, przeprasza, już biegnie i faktycznie zza zakrętu przybliża się znajoma twarz. Sam. Sama Mama rozumie. Hannah nie mogła. Źle znosi obcych w domu. Jest nieco wyalienowana. Ma pedantyczną naturę. Byle kurz czy smuga potrafi wyprowadzić ją z równowagi. Przepraszam, że nie powiedziałem wcześniej.

Przez moment waha się. Tak bardzo tęskniła za Synem. Chciałaby go przytulić. Zawsze wybaczająca. Ostatni raz widzieli się trzy lata temu. Nieco posiwiał. Ma takie przystojne bokobrody i nadal wysportowaną sylwetkę. Podobno gra w squasha. Podobno, bo tyle pamięta z listów. Synku, nie usiądziemy gdzieś, na kawę chociaż? Hotel? Czyli nie będę mieszkać z wami? Ach tak, są teraz u was rodzice Hannah, emerytowana, dobrze sytuowana para z klasą, taka posh family? Wiesz, wyobraź sobie, mam jeszcze coś do załatwienia, wracaj do biura, do swoich parents-in-law, do Hannah. Mam nadzieję, że będziecie zawsze szczęśliwi.

To zabawne, że widzi teraz pocztówkową panoramę Londynu na własne oczy. Faktycznie jest piękny i robi wrażenie. Tamiza, Parlament, wiatr znad rzeki i Big Ben. Coraz to kursują małe stateczki, coś w rodzaju takich bateaux-mouches jak w Paryżu. Widziała je kiedyś w programie telewizyjnym. Wzdycha, ale jest już jej lepiej.

Kamień, który zalegał na sercu jakieś dwie, trzy godziny temu zaczyna się lekko rozpuszczać. Jaka ulga! Już myślała, że to atak serca! Trzeba żyć! – przypomina sobie słowa sąsiadki. Nie pamięta już której, czy tej z góry, czy z dołu. Jest w tym jakiś optymizm. Obietnica nowego życia. Może to komuś przyniesie szczęście i spełnienie. Tylko komu? Nie jest w stanie teraz tego określić. Jej? Synowi? Komuś innemu? Rozpuszcza włosy na wietrze. Są siwe, ale gdzieś tam w gazecie przeczytała, że młodziutka księżna Kate też ma siwe, więc kto zabroni i jej? Będzie teraz odchodzić powoli, ale jeszcze te kilka rzeczy zrobi w życiu.

Przede wszystkim pierścionek. Chwila zawahania, głębszy oddech, może jednak nie wypada, tyle pokoleń? Co na to powiedzieliby pradziadkowie, czy ma do tego prawo? Ale, nie! Coś w niej wysuwa rękę daleko przed siebie, bierze rozmach, rzut i ... chlup! Już jest w wodzie. Na dobre i na złe. Fale Tamizy pluskają wesoło, jakby nieświadome tego, co się właściwie przed momentem stało. Z jakiegoś przepływającego właśnie stateczku, turyści machają do niej radośnie. Przez chwilę znowu się waha, po czym odmachuje. Czuje się lżejsza. Choć przychodzi to z niejakim trudem.

***

Teraz koperta. Z pieniędzmi. Też trochę żal. Biała jak śnieg, z dwoma napisami. Jeden po polsku „Na Wasz Ślub” i drugi po angielsku „For Your Wedding”. Napis angielski skonsultowany z sympatyczną studentką. I co teraz? Jakiś artysta siedzi na chodniku, tuż przy barierce oddzielającej bulwary od rzeki. Przy nim gitara, nie ma kubeczka na pieniądze, ale ubrany jest bardzo skromnie. Podchodzi szybko i wręcza zdziwionemu mężczyźnie kopertę. Nie jest na to przygotowany, nawet patrzy na nią podejrzliwie, obraca kopertę kilkakrotnie w ręku, patrzy na angielski napis. Chce ją oddać, ale Janka gorączkowo kręci głową: – No, no, it’s for you. Take it, please.

Gdy już będzie naprawdę daleko odwróci się, by spojrzeć jeszcze raz na mężczyznę. Już go nie ma. Jego szarej kurtki i gitary, którą miał z sobą, też nie. Czyli misja wykonana dobrze. Teraz może spokojnie odwrócić się i udać na jedyną karuzelę w Londynie, która przystoi Damie w jej wieku. The London Eye. Podobno ludzie czasem biorą tam śluby. Może zobaczy jakąś parę młodożeńców na żywo?

A potem poleci do Polski i zje sama chleb, chrupiącą razową skórkę przy pysznej, aromatycznej herbacie. Przecież uwielbiała to jako dziecko. I jeszcze całkiem dobrze to pamięta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski