18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cieplarnia zamiast atelier,

Redakcja
Wojtek Terechowicz Fot. Archiwum
Wojtek Terechowicz Fot. Archiwum
Wojtek Terechowicz to 30-letni mieszkaniec Krakowa, absolwent retoryki na UJ, aktor i wokalista klasyczny. Dwa lata temu porzucił komfortowe życie na deskach teatrów w kraju i za granicą, bo poczuł misję. W pofabrycznej hali na Zabłociu stworzył „kuźnię ludzkich talentów” Arsharter. Dziś organizuje zajęcia muzyczne, taneczne, plastyczne, teatralne i filmowe dla ponad 100 dzieci i dorosłych.

Wojtek Terechowicz Fot. Archiwum

czyli krótka historia krakowskiego artysty z misją

- Zaczynaliśmy od zera. To nie było tak, że miałem kupę szmalu na koncie i było mi wszystko jedno, czy to wypali, czy nie. Z moich aktorskich oszczędności z Niemiec ponad połowa poszła na pierwszy czynsz – mówi Wojtek. Wraz z przyjaciółką, Klaudyną, wynajął najpierw 500-metrową halę. Przez dwa tygodnie dzień w dzień myli okna i szorowali podłogi. Kiedy doprowadzili już to gigantyczne pomieszczenie do ładu, przyjaciele pomogli je wyposażyć. Przynieśli lampy, kanapy, dywany. W ten sposób, dawne fabryczne pomieszczenie już nie odstraszało, wręcz stało się swojskie i przytulne. Wciąż jednak borykali się z małą liczbą uczestników zajęć.

- Przyczyną tego mógł być nie tylko fakt marnej lokalizacji, ale także to, że ze względów finansowych nie mogliśmy sobie pozwolić na odpowiednią promocję i reklamę. Ponadto, trzeba mieć na względzie specyfikę produktu, jaki oferowałem. Tego typu rzeczy nie da się komuś wcisnąć. To trzeba chcieć – mówi Wojtek.

Po półtora roku musieli przenieść się do mniejszej hali w sąsiednim skrzydle starej fabryki, bo nie było ich stać na bieżące opłaty. Teraz, mimo że minęło już pół roku od czasu, kiedy zmienili lokal i przybyło im kilkudziesięciu chętnych, zaległości finansowe wciąż depczą im po piętach.

- Nie mam własnego mieszkania, samochodu, żadnego majątku. Ostatnio mój przyjaciel stwierdził, że na moim miejscu już dawno popełniłby samobójstwo, bo tak nie można żyć. Brakuje pieniędzy, ale przecież nie zamknę, Arshartera, bo nie mam nowych jeansów. Jak to się dzieje, że to wszystko działa i ja żyję? Nie wiem – przyznaje Wojtek.

Nie brakuje ludzi, którzy dobrze pamiętają początki. Część nadal chodzi na zajęcia, cześć je prowadzi. Tak jak 20-letnia Marlena. Przyszła jako pierwsza uczestniczka pierwszej i wówczas jedynej grupy artystycznej. Dziś sama podejmuje próby reżyserii i jest wolontariuszem współpracującym z zespołem dziewięciu doświadczonych instruktorów prowadzących zajęcia taneczne, wokalne, aktorskie, plastyczne. Po 2 latach funkcjonowania, Arsharter może poszczycić się ponad setką wychowanków; od 2-letnich maluchów po osoby na emeryturze. - Przychodzą mamy z 3-latkami i aż niekiedy jest mi głupio, że zapewniam im tak marne warunki. Czasami jest zimno, czasami kapie z dachu, a one na nic nie narzekają, bo mówią, że przychodzą tu nie dla ścian, ale ze względu na to, co się tutaj dzieje – mówi Wojtek.

Jego inspiracją stały się lata pracy aktorskiej spędzone w Niemczech. Tam właśnie zauważył jak mieszkańcy regularnie biorą udział w życiu kulturalnym swoich małych miasteczek, nie tylko chodząc do teatru, kina, opery, ale też samodzielnie współtworząc wydarzenia artystyczne. Po raz pierwszy doświadczył tamtejszego zamiłowania do sztuki dzięki aptekarzowi. Kiedy kupował leki, farmaceuta zaprosił go na wieczór towarzyski, organizowany w gronie znajomych. Wśród gości był jeden lekarz, jeden prawnik, szef banku i rzeczony aptekarz. Nie zebrali się jednak tylko po to, aby zjeść kolację i wypić. Okazało się, że wspólnie grywają po pracy Bacha. – Myślałem, że robią to dla pieniędzy albo sławy, a oni cały czas powtarzali, że robią to dla siebie, bo mają taką wewnętrzną potrzebę, dla przyjemności, dla momentu oderwania się od przyziemnych spraw – mówi Wojtek.

Podobnych ludzi szuka do Arshartera. Uważa, że aby być w pełni człowiekiem, trzeba zajmować się sztuką, dawać upust kreatywnej energii. U podstaw działania, leży głębokie przekonanie, że każdy ma w sobie taki twórczy pierwiastek, który należy odkryć i rozwinąć.

– Każdy w środku jest artystą, ale niektórzy tłumią to w sobie. Często bierze się to stąd, że patrzymy na sztukę przez pryzmat mediów. Pojawia się myślenie, że nikt tego nie będzie chciał oglądać, bo nie jesteśmy gwiazdami. A ja uparcie wszystkim tłumaczę, że mają być sobą. Ponadto, wciąż pokutuje w nas bierne nastawienie do sztuki. Oglądamy i czytamy to, co poleci nam autorytet w danej dziedzinie, zamiast samemu coś stworzyć. Dlatego właśnie potrzebne jest takie miejsce jak to, gdzie każdy może realizować swoje pasje i talenty – mówi Wojtek.

Nie dopisuje do tego żadnej ideologii, że jest to arteterapia czy muzykoterapia. Chce, aby każdy odczuwał to tak, jak chce, bo tylko wówczas może uwolnić emocje i przeżyć prawdziwe katharsis. To ma nie być spektakularne zjawisko, ale zwyczajne oczyszczenie umysłu ze zbędnych rzeczy i wprowadzenie zastrzyku pozytywnej energii.

Fenomen tego zjawiska doświadczyło już wielu ludzi z różnych środowisk, w różnym wieku, z różnymi doświadczeniami. Są i pracownicy wielkich korporacji, właściciele firm i firemek, studenci, licealiści i dzieci. Przychodzą czasem pięć dni w tygodniu, niektórzy dodatkowo włączają się w organizację różnych wydarzeń w charakterze wolontariuszy. - Cieszy mnie to, kiedy mówią, że lepiej się czują, że mają lepszą organizację dnia, buchają kreatywnością – mówi Wojtek.

Za swój największy sukces poczytuje zgromadzenie wokół siebie ludzi, którzy działają bezinteresownie - nie odcinając od wszystkiego kuponu, którzy widzą wartość w życiu dla idei. – Nie ma tutaj ludzi mdłych. Czasami wydaje mi się, że to ja przy nich mam nudne życie. Wniosek jest jeden: osoba, która zajmuje się sztuką po prostu nie może być banalna – mówi Wojtek.

Trudno o banalność posądzać samego pomysłodawcę tego przedsięwzięcia, który porzuca zawodowy teatr dla, jak sam to czasem nazywa, „partyzantki”.- Zdaję sobie sprawę, że sam na własne życzenie skazałem się na banicję. Taka działalność jak moja jest często w pogardzie instytucji zawodowych. Czasami kłócę się z Bogiem, czemu mi rozum odebrał, ale w głębi duszy wiem, że Arsharter jest moją małą misją i zrobię wszystko, aby się powiodła – mówi Wojtek.

Co jest jego celem? Stworzenie tzw. Hothausu, „cieplarni”, do której przygarnia się ludzi bardzo wrażliwych, bardzo wartościowych i umiejętnie się z nimi pracuje, wychwytując wyróżniające się jednostki. - Idea polega na tym, aby szlifować te diamenty, a następnie pozwolić im iść z tym w świat. Potężna świadomość własnych umiejętności, zawsze znajduje pozytywne ujście – tłumaczy Wojtek.

Wszyscy chętni, którzy chcą poznać Wojtka i jego kuźnię, mogą przyjść do siedziby Arshartera na ul. Romanowicza 2 lub wejść na stronę internetową http://www.arsharter.pl/.

Alicja Marciniak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski