MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ciernista ŚcieŻka

Redakcja
-Tutaj niedaleko jest zamek. Przyjeżdżają, odjeżdżają, robią zdjęcia… - Teofila Kowalska ze Starego Wiśniowca opowiada o studni z kryształową wodą, sadzie dającym cień w skwarne dni i dojrzewających orzechach. Mówi o wnukach i szkole, do której pójdą po wakacjach; o wiejskiej drodze, którą trzeba naprawić. Rozkłada ramiona, gdy ją zapytać o to, czy pamięta. Milknie, szeroko otwiera oczy i patrzy gdzieś obok, bo o tym się pamięta, ale o tym się nie mówi nieznajomemu - ot, tak, przez płot… Luty 1944 roku. Stary Wiśniowiec nad Horyniem - zachodnia Ukraina. Zmrożone koleiny wiejskiej drogi, słoma wygarnięta pośpiesznie ze stodół - sucha i lekka. Paliła się szybko. Płomień osmalił malowidło przedstawiające Świętą Trójcę, sięgnął dużego, drewnianego krzyża wiszącego wysoko na ścianie. Jeśli ktoś wybiegł z krzykiem, dopadli go od razu - przy dzwonnicy. Inni spłonęli w kościele; podusili się dymem. Trupy policzyli Sowieci, którzy wkroczyli tutaj wczesną wiosną 1944 roku. Policzyli razem z tymi, których ciała porąbane siekierami znaleziono w studni…

Sztuka zapominania

Teofila Kowalska wskazuje na wzniesienie po drugiej stronie doliny Horynia. To tam zajeżdżają polskie wycieczki, choć wiśniowiecki zamek wciąż w remoncie, a jego wnętrza w niczym nie przypominają tych sprzed wieków. Wiśniowiec nie miał szczęścia. Był niszczony wielokrotnie, a druga wojna i radziecka władza zadały ostateczne ciosy.
Do Wiśniowca Starego wycieczki przyjeżdżają rzadko. Ukraińcy nie mają po co tam jechać, a Polakom zwykle spieszy się do Krzemieńca. W Krzemieńcu więcej przyjemniejszych atrakcji, a zbiorowych mordów na pograniczu Wołynia i Podola było wiele. Polacy ginęli tutaj jeszcze długo po wojnie, a w okolicy jest kilka takich "nieposprzątanych" miejsc, do których można by zajechać. Niby zwyczajnych wsi - rozgrzanych letnim słońcem, pachnących sianem i dusznych przed burzą. Tylko najstarsi - kobiety ze spracowanymi dłońmi i przygarbieni mężczyźni o pomarszczonych twarzach - mogliby opowiedzieć coś o 1943 i 1944 roku. Zwykle nie chcą opowiadać. W lipcu 2008 r. w Berezowicy i Ihrowicy (obwód tarnopolski) poświęcono kolejne krzyże - pomniki ku czci Polaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów. Z Polski przyjechała oficjalna delegacja (m.in. minister Przewoźnik i poseł Płażyński) oraz kilka autobusów, z których wysiedli ludzie pamiętający tamte wydarzenia. Większość z nich przybyła po raz pierwszy, po wielu latach nieobecności. Mieszkańcy dawnych polskich Kresów nie chcą tutaj wracać. Szczególnie ci, którzy pamiętają wołyńską i podolską rzeź oraz sowieckie deportacje. Na Ukrainę wysyłają wnuki wychowane we Wrocławiu, w Bytomiu, Gorzowie, Gliwicach. Po ich powrocie z kresowej wycieczki starsi pytają, tak niby od niechcenia, o ten wiśniowy sad - może jeszcze rośnie nad stawem; o kamienne kolumny u wejścia do kościoła - czy stoją; o most z dwoma przęsłami - chyba po drodze do Żytomierza; wreszcie o cmentarz na wzgórzu - z wielkimi topolami przy bramie…
- Trzeba zapomnieć, bo przebaczyć trudno - mówią sprzedawcy polskich gazet przy łacińskiej katedrze we Lwowie. Trochę na przekór tym wszystkim, którzy namawiają, aby przebaczyć i pamiętać.

Lwów wita was

- Oficjalnie to będzie 250 tysięcy - Andriej Sydor, kierownik sekcji do spraw turystyki we lwowskim ratuszu podkreśla, że oficjalne dane dotyczące liczby turystów, którzy odwiedzili miasto w ubiegłym roku, mogą być "istotnie niedokładne". - Może nawet milion osób do nas przyjechało - zastanawia się i spogląda przez okno na zatłoczony lwowski rynek.
_- Nie, to nieprawda, że zagraniczni turyści to wyłącznie Polacy - _prostuje Bożena Paleńska, specjalistka ds. turystyki we lwowskim merostwie i podaje dane: 65 proc. przyjeżdża z Polski, reszta to Niemcy, Amerykanie i oczywiście Rosjanie oraz Białorusini. Tak czy inaczej, nie są rzadkością dni, gdy nawet kilkadziesiąt dużych autokarów z Polski krąży wokół starego miasta, próbując znaleźć miejsce do parkowania. Władze miasta po wielu latach turystycznej "wolnej amerykanki" zrozumiały, że na turystach można dobrze zarabiać, trzeba się tylko w ten biznes odpowiednio włączyć. Opracowano strategię rozwoju miejskiej turystyki na lata 2009-2015. Z uwzględnieniem mistrzostw Europy w piłce nożnej, które, jak mówi Andriej Sadowyj, mer Lwowa, będą "wielkim sukcesem Polski i Ukrainy". Mniej oficjalnie dodaje, że wciąż dużo pozostaje do zrobienia, bo nawet on, gdy jeszcze nie był merem, miewał poważne kłopoty ze zdobyciem wizy do Polski i z szybkim przekroczeniem granicy polsko-ukraińskiej.
Na razie Lwów, m.in. za pieniądze z Unii Europejskiej, będzie utrzymywać system tablic informacyjnych, na których znajdą się nazwy turystycznych atrakcji spisane łacińskim alfabetem. Być może powstanie też ścieżka rowerowa - taka z prawdziwego zdarzenia. Lwów stawia na turystykę. Niedawno policzono, że gość z zagranicy (głównie z Polski) podczas trzydniowej wycieczki zostawia w mieście 100 euro. To wszystko przekłada się na miliony ukraińskich hrywien, które Lwów mógłby zarobić każdego roku. Chodzi o to, aby polski turysta nie dreptał utartymi szlakami od pomnika Tarasa Szewczenki (po wojnie zastąpił Jana III Sobieskiego) do monumentu Adama Mickiewicza (pozostał we Lwowie, co - nawiasem mówiąc - nie udało się hrabiemu Fredrze). Chodzi o to, aby turysta, gdy już obejrzy ormiańską katedrę, cerkiew św. Jura i kościół Bernardynów, skorzystał z licznych atrakcji.

Kriwonos z Chmielnickim

- Mamy jary, wąwozy i trzydzieści zamków, w tym pierwszy prywatny, w Jagielnicy - Michał Łysewicz z wydziału turystyki województwa tarnopolskiego przekonuje, że obwodowe władze ukraińskiego miasta Tarnopol stawiają na turystykę aktywną. Na razie jednak to Ukraińcy z Tarnopola przyjeżdżają zimą do Zakopanego, a jeśli już jakiś polski turysta wybierze się do wspomnianej Jagielnicy, to najczęściej z bagażem potwornej wiedzy o zbiorowej mogile, w której spoczywały zmasakrowane przez banderowców ciała mieszkańców pobliskiej wsi Połowce.
Polscy turyści przyjeżdżający na Ukrainę bywają nieznośni. I nie chodzi tylko o szczeniackie wdrapywanie się na "Budionnego" przy drodze ze Lwowa do Złoczowa, bo blaszany pomnik bolszewickiej konnicy to niezbyt szanowany i chyba jedyny sowiecki monument na zachodniej Ukrainie. Problem pojawia się wtedy, gdy Polacy zwiedzający zamkowe sale w Olesku zaczynają na głos szydzić z opisów obrazów widząc, że Sobieskiego podpisano jako Skrzetuskiego. Konsternacja narasta, gdy Polacy wyśmiewają położone na zamkowych schodach "lastriko". - Konserwatorzy zabytków na Ukrainie przez wiele lat byli odcięci od zachodnich wzorców, więc robili po swojemu - tłumaczy Roman Kondewski, były kustosz Cmentarza Łyczakowskiego, wielki znawca lwowskich i zachodnioukraińskich zabytków.
Polscy turyści przyjeżdżają na kresowy szlak z poukładanymi w głowach obrazami nakreślonymi przez Sienkiewicza i arkadyjski mit "ziem utraconych". Pół biedy, gdy sielskie stado gęsi przemaszeruje drogą przed niszczejącą klasycystyczną perłą - kościołem w Podhorcach (hetman Rzewuski nie chciał barokowych wygibasów, zażyczył sobie prostych kolumn i wyniosłych posągów). Gorzej, gdy po wejściu do zbaraskiej twierdzy grupa Polaków - tak dla żartu - zrobi głośne "buuu!" na widok wielkich popiersi Krzywonosa i Chmielnickiego. Całe szczęście, że niewielu polskich gości kojarzy postać Klaczkiwskiego - ukraińskiego bohatera zabitego w potyczce z Armią Czerwoną, wcześniej jednego z katów polskiego Wołynia. Jego pomnik stoi w Zbarażu obok Iwana Franki i Adama Mickiewicza…

Utartym szlakiem

Od lat po zachodniej Ukrainie wędrujemy utartym szlakiem wytyczonym miejscami kaźni lub hetmańskiej historii chrześcijańskiego przedmurza. Od ruin spalonego kościoła w Starym Wiśniowcu, z bezgłowym św. Stanisławem, biskupem męczennikiem, stojącym wciąż na murach potrójnej (dzisiaj już tylko dwupolowej) niszczejącej dzwonnicy. Do wypięknionego "Dworku Słowackiego" w Krzemieńcu, gdzie usłyszymy o Górze Bony, "panieńskich" skałach i profesorze Besserze - botaniku, któremu po powstaniu listopadowym Moskale wywieźli z Krzemieńca egzotyczne drzewa i krzewy wyrwane z korzeniami. Wreszcie najdalej na wschód, gdzie Smotrycz przecina step jarem i miasto twierdza - Kamieniec Podolski - z katedrą, przy której Turcy wybudowali minaret, zwieńczony później przez zwycięskich chrześcijan posągiem Matki Boskiej. Po drodze jest Poczajów - prawosławna ławra, kiedyś unicka, ale dzisiaj dla Ukrainców ważniejsza niż wszystkie nasze pałace, zamki, cmentarze. Po drodze jest Złoczów, gdzie do czterech zabytkowych bastionów miejscowy biznesmen dobudował bastion piąty i ustawił na nim duży grill oraz bar z piwem. Za murami zamku w czasie wojny mordowano Żydów, Ukraińców, Polaków. Mordowali na zmianę, w zależności od położenia frontu - gestapowcy i enkawudziści.
- Ojczyzna to cmentarze - zamyśla się na Łyczakowie Roman Kondewski, lwowski przewodnik. Przed wejściem na Cmentarz Orląt prowadzi polskie wycieczki przez "memoriał" Ukraińskiej Armii Galicyjskiej, z wciąż wolnymi miejscami dla bohaterów. We Lwowie mówią, że można by tutaj przewieźć szczątki Petlury z Paryża. Nawiasem mówiąc, dla Bandery też szykowano na Łyczakowie monumentalną kwaterę.
Gdy we Lwowie obejrzymy w ostatniej chwili pomnik "ukraińskiego artysty Nikifora"; gdy zasiądziemy w knajpce i zapytamy kelnera: "Co jeszcze na Ukrainie można zobaczyć",_ten wzruszy ramionami i odpowie: - Jedźcie na Krym albo do Odessy. Tam ciepłe morze i tanie owoce… _
Jacek Świder
Zdjęcia Jacek Świder

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski