I właśnie świat swingu przywołał w swym cudownym filmie Majewski. Jego świat. Pokolenia, które po latach stalinowskich okropieństw i zakazów, odkrywało jazz. To w Krakowie już w roku 1954 odbyły się na poły legalne Zaduszki Jazzowe, na których był 23-letni Majewski, to tu mieszkali Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz, Andrzej Trzaskowski, Andrzej Kurylewicz… W Warszawie narodził się festiwal Jazz Jamboree, a swing zaczęły grać rozmaite orkiestry - np. Zygmunta Wicharego, z wokalistką Carmen Moreno. Pojawił się festiwal Jazz Jamboree, Józef Balcerak założył pismo „Jazz”.
I właśnie aurę tamtych pionierskich lat, kiedy można było cieszyć się życiem i swingiem (choć niełatwo było o nuty i równie trudno o nagrania; na szczęście był Willis Conover i jego audycja „Jazz Hour” w Głosie Ameryki), przywołuje teraz Janusz Majewski. Wplótł w ów film i osobiste przeżycia (opowieść głównego bohatera o pobycie w Nowym Jorku), ale przede wszystkim przelał weń swą miłość do tej muzyki. Dziś trochę zapomnianej, a przecież kiedyś big bandy Glenna Millera, Tommy Dorseya, Duka Ellingtona i innych były muzycznymi idolami. To była muzyka młodych; przejaw swoistego buntu, a zarazem dźwięki emanujące radością, melodią, rytmem.
Ten czas przywołuje Janusz Majewski w filmie, o który zabiegał od lat, zbierając mozolnie środki. I fantastycznie, że film powstał. Klimatyczny, nostalgiczny, którego bohaterem jest docierający po Październiku z Anglii emigrant, zafascynowany swingiem puzonista (jak słynni bandliderzy Tommy Dorsey czy Glenn Miller). I oto w sennym Ciecho-cinku wraz z tymi, co grali jazz jeszcze przed wojną, tworzy Sunny Side Band. W nim milicjant, lekarz, były właściciel restauracji, stroiciel fortepianów...
I oto ożywają evergreeny: „In The Mood”, „Chattanooga Choo Choo”, „I`ve Got You Under My Skin”, tematy Gershwina, i „Bei mir bist du schoen”, i wiele innych. Bo bohaterem filmu jest muzyka, do której - do okresu swej młodości - powraca reżyser. Wszak towarzyszyła mu w Krakowie, jak i podczas studiów w Łodzi, gdzie działali Melomani. Zatem gra się w tym filmie jazz - i to wspaniale, jako że nad całością czuwał Wojciech Karolak, a nagrywali ścieżki dźwiękowe czołowi polscy muzycy.
Równie fantastycznie grają aktorzy. Anna Dymna - genialna, z jakąż fantazją i brawurą przeistacza się w pracownicę na odcinku higieny; Wojciech Pszoniak - obsesyjnie przekonany, że pisarze to geje; Wiktor Zborowski, Marian Dziędziel... Niewielkie to role, ale jakże wyraziste, urzekające. I do tego Maciej Stuhr - czarujący urodą i wewnętrznym blaskiem człowieka zakochanego w muzyce (a nie jest ona aktorowi obca), jak i Sonia Bohosie-wicz, skądinąd synowa reżysera. O tym że świetnie śpiewa, wiedziałem po jej występach z Grupą Rafała Kmity, tu pokazuje się jako wspaniała wokalistka jazzowa, która odżywa przy mikrofonie, choć na co dzień jest zgaszoną, cierpiącą lekarką. To kolejny ukłon Majewskiego w stronę tej muzyki.
Dlatego z radością czytam, że twórca filmu ma stworzyć i czteroodcinkowy film telewizyjny. Może nawet pozwoli on na bardziej precyzyjne rozłożenie akcentów dramaturgicznych, rozpiętych między miłością (bo jest i Modesta Nowak, grana przez również śpiewającą Natalię Rybicką) a polityką, ale i tak najważniejszy walor filmu to muzyka i gra aktorów.
Film to dla pokoleń 60 plus obowiązkowy, a i młodym polecam - może włączą potem popularny serwis Spotify i poszukają swingu?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?