Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czarną Direttissimą do raju

Marek Długopolski
Katschberg to nie tylko 10 km tras czarnych, ale też 50 km czerwonych i 10 km niebieskich
Katschberg to nie tylko 10 km tras czarnych, ale też 50 km czerwonych i 10 km niebieskich Fot. Katschberg
Austria. Katschberg to idealne miejsce nie tylko do jazdy na nartach i snowboardzie, ale także rodzinnego wypoczynku. Jest tu 70 km nartostrad.

Aineck i Tschaneck. Dwie góry - jeden ośrodek, 70 km nartostrad, jazda na nartach po autostradzie - i to bez mandatu, słynna czarna Direttissima, śnieżne przedszkole, a także kuligi i jazda na sankach. Niewielki Katschberg przyciąga narciarzy niczym śnieżny magnes.

Na wybór wyratrakowanych szlaków na granicy Karyntii i Ziemi Salzburskiej nikt nie powinien narzekać - większość oznaczona jest kolorem czerwonym (50 km), choć niebieskich i czarnych też nie brakuje - po 10 km. 16 wyciągów narciarskich może w ciągu godziny przewieźć blisko 30 tys. osób. Nudzić się tu nie będą ani narciarze, ani snowboardziści - zarówno doskonale jeżdżący, jak i ci, którzy dopiero wykonują pierwsze ślizgi.

Podwójnie czarna

Królowa jest tylko jedna - to Direttissima. Długa, stosunkowo szeroka, ale bardzo stroma, czarna trasa. Blisko trzykilometrowy zjazd z Aineck (2220 m n.p.m.) do Katschberghohe (1641 m n.p.m.) to niezły sprawdzian, ale tylko dla najlepszych narciarzy oraz snowboardzistów. Niekiedy jednak po stoku próbują ześlizgnąć się i ci mniej wprawni. Każdy przecież chce zaliczyć „podwójnie czarną” trasę.

- Bajka. Jest jak szybka autostrada do raju, narciarskiego raju - śmieje się Andrzej. - U góry mocno wiało, było sporo lodu, ale zjazd pierwsza klasa - zapewnia zadowolony zakopiańczyk. Przyjechał tu na rodzinny urlop. Gdzie zatem bliscy? - Gdy żona zobaczyła ostatnią ściankę Direttissimy, wybrała sąsiednią, nieco mniej stromą „jedenastkę”. Syn nie miał więc wielkiego wyboru, też nią pojechał - wyjaśnia.

- Była niemal pionowa, aż mi się słaba zrobiło, gdy ją obejrzałam z góry. Z Wojtusiem zjechaliśmy więc „czerwoną”. I nie żałujemy, bo to fantastyczna trasa. A jakie widoki - chwaliła swój wybór Elżbieta. - Pewnie jeszcze teraz walczylibyśmy tam o przetrwanie - dodała, zerkając do góry. Oznaczona numerem „11a” „doppelschwarze”, jedna z najdłuższych czarnych tras zjazdowych w Austrii, rzeczywiście robi wrażenie.

Jednak Aineck to nie tylko te dwie trasy. Aby poznać pozostałe, trzeba znowu wsiąść na krzesełko oznaczone numerem 1 i z powrotem wjechać na szczyt, w okolice restauracji „Adlerhorst”. Wtedy do wyboru będziemy mieli co najmniej trzy czerwone trasy - 27, 28 i 30. Musimy być jednak przygotowani na to, że początkowo szeroki i płaski stok, przypominający skalą trudności oślą łączkę, szybko zamieni się w nieco bardziej stromy.

Autostradą na nartach

Tutaj można jeździć na nartach po autostradzie. I to bez mandatu - zapewniają z tajemniczym uśmiechem gospodarze ośrodka. W Austrii, na nartach, po autostradzie? Niemożliwe. A jednak, wszystko to prawda. Autostrada nie jest wprawdzie czarna jak smoła ani szara jak beton, ale za to skrzy się od kryształków lodu i płatków śniegu. - Piękniejszej nie ma w naszym regionie - podkreślają z dumą gospodarze ośrodka.

Blisko sześciokilometrowa „A1”, bo o niej mowa, malownicza, średniotrudna i szeroka, wiedzie ze szczytu Aineck do skrytej w dolinie dolnej stacji w St. Margarethen. Startując z wysokości 2220 m n.p.m., zjedziemy na 1066 m n.p.m. - Skrzypiący śnieg, piękne widoki, śnieg ułożony w „sztruksik”. Pełnia szczęścia - twierdzi Johan z Drezna.

Zjazd jedną z najdłuższych austriackich nartostrad jest bardzo przyjemny. Wyjazd nieco bardziej skomplikowany, bowiem „wspinając” się na Aineck, musimy korzystać aż z trzech wyciągów. Wspomnieć wypada i o tym, że po tej stronie góry odnajdziemy ponad St. Margarethen oprócz „czerwonej” autostrady jeszcze sporo innych tras.

Czerwony Tschaneck

- Po obiedzie może wybierzemy się na drugą stronę. Tam pewnie też są czarne trasy - Elżbieta z zainteresowaniem zerka na skrzący się w słońcu Tschaneck. Z tarasu „Adlerhorst” potężna góra, wznosząca się 2030 m n.p.m., świetnie się prezentuje. Tak samo zresztą jak i kilkanaście nartostrad na jej stokach.

- Nie ma sprawy. Musimy tylko zjechać w dolinę - odparł bez chwili wahania Andrzej. - Czarną czy czerwoną? - szybko zapytał.

- Wszyscy jedziemy... - zawiesiła głos na chwilę Elżbieta - czerwoną. Po chwili trójka zniknęła za wybrzuszeniem stoku.

Tereny narciarskie Aineck i Tschaneck rozdziela droga, a łączy specjalny mostek. Gdy już będziemy po drugiej stronie, najlepiej zjechać do krzesełka oznaczonego numerem „4”. Dowiezie nas bowiem na sam szczyt.

Gdy już się tam znajdziemy, będziemy mogli wybierać... Jeśli skierujemy się w prawo, czeka nas spory zastrzyk adrenaliny, a więc zjazd czarną „trójką”. Stok ma parę ścianek, ale też kilka miejsc, gdzie można chwilę odetchnąć. Jest szeroki, bezpieczny, z reguły jest też mniej zalodzony niż Direttissima.

Tschaneck to jednak królestwo czerwonych tras. Jest ich tu kilkanaście. Aby którąś zjechać - wysiadając z kanapy - trzeba skręcić w lewo. Większość z nich sprowadzi nas w okolice dwóch charakterystycznych okrągłych wieżowców i hotelowego miasteczka, a więc na Katschberghohe (1641 m n.p.m.). W tej okolicy znajdują się też łatwe, niebieskie trasy, a także parę oślich łączek.

Tutaj też najmłodsi goście mają swój świat - Kinderwelt. To nie tylko wyciąg Mini-Jet, ale stoki zastrzeżone tylko dla nich.

Pierwszy ślizg i sanki

- Masakra, ależ są śliskie, nogi mi się... - tylko tyle zdążył wykrzyknąć Filip. Nim dokończył, już leżał na stoku. - Kto wymyślił jazdę na nartach, to straszne, ziemia ucieka spod nóg - marudził, próbując powstać. Wydawało się to jeszcze trudniejsze niż próba pierwszego zjazdu. Gdy jedna narta stała pewnie na stoku, druga uciekała gdzieś w bok. - Nie dam rady. Strasznie stromy stok - próbował się poddać.

Instruktor nie dawał jednak za wygraną. - Niech pan odepnie jedną nartę. Odpychając się nogą od śniegu, proszę ślizgać się na jednej narcie. O, tak, bardzo dobrze, deskę da się opanować - mówił z uśmiechem.

Po kilkunastu próbach i... upadkach ślizgi na jednej narcie były perfekcyjne. Przyszła więc pora na drugą nartę i nogę. Potem na jazdę pługiem po oślej łączce, pierwsze skręty, próby hamowania... - No jeżdżę już- pod koniec dnia rzekł zadowolony Filip.

Ale to nie wszystko. Na nocnych marków czeka przecież oświetlona i świeżo wyratrakowana trasa zjazdowa. Można również wybrać się na saneczki. Szybkie zjazdy, ostre zakręty, sypiący się spod butów śnieg, kilkumetrowe loty, widowiskowe wywrotki... - To fantastyczna zabawa - zapewniały zgodnie Anna i Olga z Niemiec, które właśnie zakończyły 1,5-kilometrowy, emocjonujący zjazd z Gamskogelhütte. - Pod górę tak łatwo i szybko nie było - dodały, oddając saneczki.

Gospodarze ośrodka zachwalają również czar ścieżek widokowych, choćby tej wiodącej do uroczej chaty Pritzhutte w rezerwacie przyrody Gontal. Tu zawsze czeka ciepła przekąska tzw. Jause. Warto jednak pamiętać, że aby tam się dostać, trzeba pokonać około 4 km i 80 metrów różnicy wysokości, co takie łatwe nie jest. Do tego samego miejsca można też dotrzeć zaprzężonymi w parę koni saniami. Wygodniej, szybciej i cieplej. A można również zaaplikować sobie wyprawę na rakietach śnieżnych...

***

- Doskonałe warunki śniegowe, powietrze bez szkodliwych alergenów, pewne słońce. Nie ma lepszego miejsca na rodzinne wakacje po słonecznej stronie Alp - kuszą gospodarze ośrodka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski