MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czarny łabędź

Redakcja
Darren Aronofsky od dawna przeczy tezie, że kino amerykańskie jest be i do de. Że za oceanem nic ciekawego w kinematografii się nie dzieje. Że trwa tam odwieczny pościg za dolarem.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Aronofsky jest twórcą dla Ameryki dziwnym i nietypowym. Nie pozwolił się przemielić machinie Fabryki Snów, nie został uwiedziony przez astronomiczne budżety. Od czasu swego pierwszego, szokującego filmu "Pi" orbituje na pograniczu kina wielkich pieniędzy i wielkich aspiracji. Tworzy filmy autorskie, w charakterystycznym stylu - fabularnym i wizualnym.

Tym razem Amerykanin o żydowskich korzeniach wziął na warsztat "Jezioro łabędzie". A ściślej rzecz ujmując - napisany aż 10 lat temu scenariusz, pod którym podpisała się trójka autorów - Andres Heinz, John McLaughlin i Mark Heyman. Tytuł wskazuje, że nie będzie to prosta i czytelna adaptacja libretta Władimira Biegiczewa i Wasilija Gelcera. Że to historia o czarnym łabędziu, a zatem o mrocznych stanach świadomości, o podziemnym kręgu, który kryje się w umyśle nadwrażliwej osobowości.

Główną bohaterką jest baletnica, zagrana sugestywnie przez Natalie Portman (zasłużony Złoty Glob, będzie - mam nadzieję - zasłużony Oscar). Dziewczyna zdominowana przez matkę eksbaletnicę, otoczona bajkowymi atrybutami, uciekająca od swego seksapilu perfekcjonistka i prymuska. Pech sprawia, że reżyser, który zamierza przenieść na scenę "Jezioro łabędzie", poszukuje aktorki zdolnej zagrać białego i czarnego łabędzia. Nienaganną istotę i mrocznego demona w jednym.

Aronofsky buduje misterną układankę na pograniczu jaźni, w której spotykają się "Jezioro łabędzie", "Pi" oraz "Requiem dla snu". Amerykanin zderza charakterystyczne dla siebie konteksty - obsesyjnego poczucia ciała, życiowego perfekcjonizmu, społecznej alienacji, toksycznej miłości rodzinnej. Z tego miksu powstaje raz jeszcze koktajl mocno uderzający do głowy widza, także za sprawą mrocznych, powiewających klimatem grozy zdjęć Matthewa Liabatique.

Pada zarzut, iż Aronofsky się powtarza. Że tę historię opowiedział już trzykrotnie, w "Pi", "Requiem dla snu" i "Zapaśniku". Tak, ale nie do końca - ten film nie jest tylko dramacikiem społecznym podlanym sosem obsesji reżysera. Mówi o czymś dla kina bardziej istotnym - o przenikaniu się aktora i jego alter ego. Czyli o kreacji scenicznej, o zatraceniu się w postaci, o opętaniu, któremu musi się poddać aktor. O zejściu w najbardziej mroczne zakamarki podświadomości w imię sztuki. O tym, jak bolesna i trudna potrafi to być podróż. A zarazem fascynująca - tak jak filmowy "Czarny łabędź". Dla mnie jeden z najlepszych filmów ostatnich miesięcy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski