Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czekając na piękną katastrofę

Redakcja
Na początek zdementujmy wieści o zbliżającym się końcu Eurolandu. Euro w obecnej postaci może istnieć do końca świata, a my możemy do takiej nieskończonej strefy euro wejść z przytupem.

Jacek Świder

Wystarczy EBC (Europejski Bank Centralny) zamienić w pospolitą drukarnię. W dni robocze będzie drukować banknoty z widokami Akropolu, Colloseum, Plaza Mayor i PKiN, a w niedzielę i święta podręczniki nowej ekonomii. Obywatele zaś po prawdziwe pieniądze będą się udawać pod peweksy i bieriozki, gdzie charakterystycznie ubrani panowie uczciwie odpowiedzą podażą na każdy popyt. Odpowiedzą po cichu, w pobliskiej bramie. I to będzie nasz czas. To będzie nasz narodowy wkład w budowę eurodobrobytu - bo mamy talent, zapał i przede wszystkim doświadczenie. Pokażemy Europie jak żyć w świecie, gdzie oficjalny pieniądz jest na niby. Jeszcze pamiętamy (tego się nie da zapomnieć), jak kupić na talon i sprzedać godzinę później z podwójną przebitką. Byle by pozostał jakiś drogowskaz, jakieś światełko we mgle - wartość, na której można się oprzeć. Dolar, frank, juan, volkswagen, Bóg wie co...

W strefie waluty "na niby"

Te obliczenia wydają się proste - jeżeli ktoś ma dług dwukrotnie przekraczający wartość jego majątku, a dodatkowo grozi mu utrata pracy - jest bankrutem. Może uciekać przed wierzycielami, albo śmiać się im w żywe oczy, pokazując puste kieszenie. W jednym i drugim przypadku ktoś, kto pożyczył (mniejsza o to, czy naiwnie, czy z rozmysłem), będzie gryzł tynk i liczył straty.

Zadłużenie Grecji sięgnęło niemal 170 procent PKB. Włoski dług znacznie przekroczył 120 procent PKB. Jeśliby spojrzeć na mapę europejskiego długu, większość państw bije w oczy wskaźnikiem zadłużenia mieszczącym się między 80 a 140 procent PKB. Wyobraźmy sobie, że mamy dom o wartości 400 tys. zł, niepewną pracę i 650 tys. zł wymagalnego długu. W takiej właśnie sytuacji jest większość krajów Eurolandu - nawet Niemcy, które prężą muskuły i zapewniają, że mogą spłacać każde zadłużenie. Gdyby czarne było czarne, a białe lśniło bielą - strefa euro już dawno zatrzęsłaby się w posadach. Ale euro normalną walutą nie jest, lecz projektem politycznym, papierowym glejtem, który ma nam zapewnić na wiele lat pokój, zdrowie, zadowolenie i co tam sobie każdy z nas wymarzy. Pokój mamy, ze zdrowiem coraz gorzej, a o zadowoleniu lepiej nie mówić.

Euro normalną walutą nie jest, bo nie ma oparcia w jednakowych i twardych zasadach dotyczących deficytów. Nawet jeśli jedni wpisaliby do konstytucji nakaz posiadania całkowicie zrównoważonego budżetu (zakaz deficytu), inni i tak płaciliby "trzynastki" i "czternastki"; dawaliby z gestem podwyżki. Gdyby zaś centrala dała sygnał niezadowolenia, to zawsze centrali można zamydlić oczy wymyślonymi wskaźnikami (tak robili Grecy). Do czasu, gdyż ostatecznego klapsa w europejski zadek wymierzą owe tajemnicze i bezduszne rynki finansowe, dla których liczy się tylko zysk. Krwawi bankierzy z City i Wall Street nie odpuszczą. Dla nich nie ma przebacz - każda nowa emisja obligacji zadłużonych krajów będzie coraz droższa (choćby i po to, aby zmusić do państwowej interwencji, na której można zarobić). Gdy tym zadłużonym krajom zabraknie kasy na płacenie odsetek od takich parzących dłonie papierów (już teraz Włosi i Grecy mają obligacje na 7 proc., a niedobrzy spekulanci papiery Węgier wycenili nawet na 9 proc.), nastąpi piękna katastrofa. Chyba, że znacjonalizujemy bankierów i dyrektywą UE każemy im kupować obligacje z czteroprocentowym kuponem.

Euro się zmieni

Możemy być pewni, że euro się zmieni. Nie wiemy, jakie to będą zmiany. Wiadomo już, że wszelkie pomysły europejskich polityków dotyczące źródeł dla napełnienia wymyślnych funduszy stabilizacji finansowej, są twardo weryfikowane przez rynek. Wiara, że Chińczycy wykupią europejski dług na europejskich warunkach, graniczy z naiwnością. Jeżeli na kolejnym szczycie UE (lub spotkaniu Ecofin) politycy przygotują jeszcze jeden komunikat o konieczności zasilenia jakiegoś funduszu bilionami euro, inwestorzy przestaną kupować obligacje. Ostrzeżeniem może być niedawna nieudana aukcja "bundów". Okazało się, że już nawet papiery emitowane przez Niemców nie budzą bezwarunkowego zaufania! To koniec świata, w którym się urodziliśmy i żyliśmy! To krytyczna diagnoza dla strefy euro wystawiona przez "rynki finansowe". Niektórzy ją odczytali jako karę za opór Niemców przed zgodą na wykup "toksycznych" obligacji przez Europejski Bank Centralny. Są jednak i tacy ekonomiści, dla których kłopoty z ulokowaniem na rynku niemieckich obligacji to zapowiedź rozpadu eurostrefy najdalej w ciągu kilku tygodni.

Pomysł, aby zrzucić na barki EBC ciężar długów i wykorzystać tę instytucję do skupowania papierów bez pokrycia, wydaje się typowym chowaniem głowy w piasek. Jeżeli EBC zacznie drukować pieniądze (do tego sprowadza się ta idea), strefę euro dotknie inflacja. Ekonomiczne modele wskażą, jak będzie wysoka - tak czy inaczej, inflacja wywoła problemy i nie rozwiąże problemu. Może jedynie na jakiś czas uspokoi rynki - EBC będzie wszak liczącym się inwestorem, który weźmie na siebie ciężar pożyczania pieniędzy rzeczywistym bankrutom. Zresztą - już to robi. Szacunki mówią o dziesiątkach miliardów niepewnych euro już skupionych przez EBC.

Na naszych oczach padają więc żelazne zasady - przez lata wbijano nam do głów, że bank centralny jest strażnikiem stabilności pieniądza, a nie szemraną firmą pożyczkową dla utracjuszy z zapaskudzoną historią kredytową.

Jeżeli jednak EBC zostanie ostatecznie wykorzystany do zneutralizowania długów w Eurolandzie, to trudno sobie wyobrazić strefę euro po latach, gdy przyjdzie czas zapłaty (dłużnicy będą musieli wykupić od EBC te obligacje).

Nadchodzi Eurogedon

Tąpnięcie w strefie euro mamy gwarantowane. Najbliższe tygodnie pokażą, czy będą to niebezpieczne turbulencje, czy prawdziwy Eurogedon. To określenie upowszechnia ekonomista Krzysztof Rybiński, porównywany nie bez przyczyny z amerykańskim "doktorem zagładą" - Nourielem Roubinim. Nawiasem mówiąc, Krzysztof Rybiński zaproponował interesujący pomysł "wypalenia ogniem" kryzysu zadłużenia w Eurolandzie przez wymianę pieniędzy. Niemcy wymieniliby euro 1:1; Włosi 1:1,5; Grecy 1:2 (nad konfiguracją można by się zastanowić). To oczywiście oznacza zubożenie mieszkańców południa, ale też zwiększenie konkurencyjności ich gospodarek.

Wydaje się, że jedyną receptą na wyjście z obecnego kryzysu jest "skonsumowanie" w jakiejś formie bankructwa niektórych państw strefy euro. Udawanie bankructwa, czyli niewielka redukcja długu i rozłożenie reszty na wygodne raty oznaczałoby, że całe pokolenie Greków będzie spłacać wieloletnią rozrzutność z poprzednich dekad. O Włochach lepiej nie wspominać. Trudno wskazać polityka, któremu uda się przez wiele lat przekonywać mieszkańców Aten i Salonik do wyrzeczeń i płacenia podatków. Wcześniej czy później grecka ulica zapłonie, a wspominane już "finansowe rynki" dołożą kilka procent do rentowności greckich obligacji.
Ekonomiści sugerują, że wyjście samej Grecji ze strefy euro byłoby jeszcze do przełknięcia, jednak jednoczesny upadek Grecji, Włoch, a może także Hiszpanii i Portugalii - oznaczałby prawdziwe trzęsienie ziemi. To prosta droga do tworzenia twardego jądra Europy - jakiejś superstrefy euro, w której na pewno znaleźliby się Niemcy. Wszystko wskazuje na to, że taka strefa "euro+" może powstać. Nieprzypadkowo rozgorzała dyskusja nad tworzeniem ponadpaństwowych reguł, które obowiązywałyby we wszystkich krajach Eurolandu, a nawet w całej UE. Poszczególne kraje musiałyby zrezygnować z części swojej suwerenności w gospodarczo-finansowym obszarze bezpośrednio przekładającym się na poziom życia. Wprowadzenie takich reguł (może nawet europejskiego super-rządu) dla całej Unii graniczyłoby z cudem. Każde posunięcie euroentuzjastów (oddajemy finansową suwerenność) natychmiast napotka opór eurosceptyków. Najlepszym przykładem jest dyskusja polityczna w Polsce po słowach ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Znacznie łatwiej będzie takie reguły wprowadzić w krajach o podobnych potencjałach gospodarczych. Jest tylko jedno ale - jak to zrobić, bez zmiany europejskich traktatów. Jeśli - mimo wszystko - trzeba będzie je zmieniać, potrwa to kilka lat. Będą referenda, polityczna dyskusja, weto eurosceptycznej opozycji. Rynek nie znosi próżni, więc w tym czasie niemieccy emeryci za wakacje w Grecji rzeczywiście mogą zacząć płacić w drachmach (ceny w drachmach ogłoszone przez niektóre niemieckie biura podróży na razie można uznać za żart), a banknoty euro nabiorą wartości... kolekcjonerskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski