Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czuję się jak debiutant

Rozmawiał Paweł Gzyl
Tomek i jego gitara – podczas „Offsesji” w radiowej Trójce
Tomek i jego gitara – podczas „Offsesji” w radiowej Trójce Fot. S. Kornacki
Rozmowa z Tomaszem Organkiem, wokalistą i gitarzystą zespołu Organek o jego debiutanckiej płycie „Głupi”

- Czy ten Tomek Organek, który powołał do życia zespół Organek, to ten sam Tomek Organek, którzy jest liderem grupy Sofa?

- (śmiech) Nie ukrywam tego faktu. Mówiłem o tym choćby niedawno podczas „Offsesji” w radiowej Trójce. Postanowiłem jednak stanąć na nogach samoistnie bez żadnej podpórki. Dlatego w materiałach promocyjnych nie pojawia się nazwa Sofy. To nie jest żaden wstyd. Tym bardziej, że planujemy z Sofą dalsze działania.

- Z Sofą wykonujesz taneczną elektronikę, a jako Organek zasuwasz siarczysty rock o garażowym brzmieniu. Skąd taka zmiana?

- To nie jakieś nagłe szarpnięcie w bok. Już w liceum miałem taki zespół. Od zawsze słuchałem bowiem mocnej muzyki. I planowałem założenie takiej grupy na serio. Musiałem tylko zrozumieć, czego chcę od takiego zespołu, co chcę z nim wykonywać, o czym powinienem śpiewać. Nie spieszyłem się z tym jednak, bo wiedziałem, że to wszystko musi potrwać. W momencie, kiedy zrozumiałem, że wreszcie przyszedł czas, po prostu założyłem Organka.

- Kto Cię wspomaga na basie i bębnach?

- To są moi koledzy z Sofy. Gramy razem od wielu lat, znamy się jak łyse konie. Dlatego świetnie się nam współpracuje. Rockowe granie nie jest im obce, choćby Robert, perkusista grał w pierwszym składzie Braci. Dlatego wiedziałem z kim zaczynam robotę i że szybko się z nimi dogadam. Nie było więc żadnego problemu, jak ta muzyka ma brzmieć – stąd praca nad piosenkami poszła nam migiem. Ja przynosiłem gotowe kompozycje na próbę, niewiele mówiąc, pokazywałem je chłopakom, a oni je łapali w lot.

- Dlaczego pozostaliście w formule tria niczym słynny Cream czy The Black Keys?

- Dobre porównania! Power trio to klasyczna formuła rockowa – coś wystrzałowego, pełnego mocy, surowej energii. Mając do dyspozycji tylko trzy instrumenty, trzeba wypełnić przestrzeń między nimi. Tam nie ma miejsca na wybujałe aranże. Trzeba tak napisać poszczególne partie, żeby to było interesujące.

Dlatego kompozycja musi być dobra, melodia musi być dobra, tekst musi być dobry. Inaczej piosenka się nie sprawdzi. Wszystko musi być też świetnie zagrane, bo wszystkie błędy od razu wyłażą. Nam gra się dobrze w tej konfiguracji, ale na większe koncerty angażujemy klawiszowa, który pojawia się w kilku numerach.

- Z Sofą szalejecie pod względem produkcyjnym, a tutaj stawiasz na pełną prostotę. To było łatwiejsze?

- Sam wyprodukowałem tę płytę. I już komponując utwory, wiedziałem, jak to ma brzmieć. Nie chciałem tworzyć czegoś wymyślnego, bo ten zespół ma grać prosto i surowo. Podstawą jest dobry riff i dobra harmonia. I okazało się, że wcale nie jest łatwiej zrobić taką muzykę. Bogatym aranżem zawsze można coś przykryć, a tutaj nie mam takiej możliwości.

- W garażowym rocku ilość tych gitarowych riffów wydaje się być ograniczona. Nie bałeś się, że powtórzysz coś za The Stooges czy The White Stripes?

- Jasne, miałem przeświadczenie, że nie odkrywam Ameryki. Ale nie miałem jakiejś obsesji, aby sprawdzać, czy ktoś już wcześniej tak nie zagrał, jak ja. W kilku momentach celowo cytuję rzeczy, które na mnie mocno wpłynęły w czasach licealnych – choćby The Doors. Bo chociaż od tamtego momentu minęło wiele, ja się nie pozbyłem fascynacji Hendriksem czy Cream. I świadomie do tego nawiązuję.

- W dwóch utworach pojawiają się echa country i bluesa. To nie obciach?

- Do niedawna w Polsce country kojarzyło się z Piknikiem w Mrągowie, jakąś wiochą. A przecież w tej muzyce jest mnóstwo fajnych rzeczy. Słuchałem dużo country, głównie pod kątem gitarzystów, fascynują mnie ich techniki, chociażby „fingerpicking”. Tak samo mnie ciągnie do bluesa.

W piosence „O matko” chciałam pokazać tę muzykę tak, jak ja ją widzę. Bo nienawidzę prostego odgrywania dwunastotaktowego bluesa. Dla mnie jedynym prawdziwym bluesmanem nad Wisłą był Maleńczuk, kiedy występował solo. Takie postrzeganie tego stylu bardzo na mnie wpłynęło – bo uświadomiłem sobie, że można bluesa zagrać naprawdę po polsku.

- Napisałeś bardzo ciekawe teksty. To dzięki wcześniejszym doświadczeniem literackim, które masz na swym koncie?

- To na pewno pomaga. Tym bardziej, że przywiązuję olbrzymią wagę do tekstów. Są dla mnie równie ważne, jak kompozycje. Chociaż muzyka na płycie jest momentami mocno rozrywkowa, teksty już takie nie są. Tam wszystko jest na poważnie. Będę chciał się rozwijać dalej w tym kierunku. I nie wykluczone, że kolejne płyty, które nagram, będą podporządkowane właśnie ilustracji tekstów. Bardzo mi na tym zależy.

- Jak powstawały teksty?

- Niektóre już istniały w moich kajecikach. Wygrzebałem je stamtąd, aby je pokazać. Inne napisałem specjalnie pod konkretne melodie. Muszę jednak przyznać, że trudno się pisze po polsku.

- To ciekawe: bo momentami Twoje teksty tak idealnie pasują do muzyki, że brzmią pod względem rytmu i rymów, jakby były napisane po... angielsku.

- O to właśnie mi chodziło! Ja mam problem ze słuchaniem polskich tekstów. Bardzo mało mi się takich rzeczy podoba. Jestem bardzo wymagający pod tym względem. Sam staram się pisać tak, aby nie stracić nic z opowieści, ale żeby też tekst siedział w piosence, nie odstawał od kompozycji. Trzeba pogodzić te dwie rzeczy. Mam nadzieję, że udało mi się to.

- Wolisz narracyjne opowieści o postaciach z zewnątrz niż sięganie w głąb siebie?

- To, że piszę o jakimś wymyślonym bohaterze nie znaczy, że nie mówię o własnych uczuciach. Wiele z tych doświadczeń, które opisuję jest moich, ale w piosenkach przypisuję je innym podmiotom lirycznym. To wynika z mojej fascynacji formą klasycznej ballady.

- A co z koncertami?

- Zagraliśmy dopiero trzy razy! I każdy występ jest coraz lepszy. Bo choć nie wiadomo ile prób by się odbyło, muzycy najlepiej docierają i zgrywają się ze sobą podczas koncertów. Dlatego mimo, że jestem wiele lat na scenie, w tym składzie czuję się jak... debiutant. To niezwykłe, ale fascynujące doświadczenie! Latem pokażemy się na kilku festiwalach, a jesienią ruszymy w trasę po Polsce.

- A czy tytuł płyty „Głupi” to nie komercyjny strzał w stopę?

- (śmiech) Może? Nie kalkulowałem tego. Po prostu nie wyobrażałem sobie, aby ta płyta miała inny tytuł. Czasem zachowuję się bowiem jak głupi, zresztą chyba każdy tak ma, więc uznałem, że to idealne hasło dla mojego debiutu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski