Po pierwsze ciasto. Drożdżowe, bez żadnych dodatków z mąki, drożdży, cukru i wody. Po drugie nadzienie. Bordowej barwy płatki róży utarte z cukrem i kwaskiem cytrynowym drewnianą pałką w makutrze. Przygotowane w środku lata i skrzętnie ukryte w spiżarni przed dzieciarnią.
Czemu taka tajemnica? Cóż, przyznaję ze wstydem, iż kilkakroć popełniłem nielegalną konsumpcję pachnącej zawartości wyniesionych ukradkiem słoiczków. Ten smak, ten aromat!
Po trzecie technologia smażenia. Wielki gar rozgrzanego smalcu czy wieprzowego tłuszczu. W nim pływały kolejne porcje ręcznie lepionych pączków. Dzięki dobrej odporności smalcu na dymienie i pewnej wprawie kucharza, pączki nigdy się nie przypalały. Po osiągnięciu jednolitej, brązowej barwy łowiono je wielkim sitkiem, by spokojnie ociekły z tłuszczu. Pączki trzymały świeżość przez tydzień.
Smak, zapach nieporównywalny z niczym, co dzisiaj znajdziecie na sklepowych półkach. Z tego powodu na początku powiedziałem o baśni. Baśni,która powinna zacząć się od słów: dawno, dawno temu były sobie pączki…
POLECAMY - KONIECZNIE SPRAWDŹ:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?