MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dekoracja rusza człowieka, choć myśli się o bzdetach

Redakcja
Tomasz Majewski jest trzecim w historii kulomiotem, który obronił tytuł mistrza olimpijskiego Fot. PAWEŁ RELIKOWSKI
Tomasz Majewski jest trzecim w historii kulomiotem, który obronił tytuł mistrza olimpijskiego Fot. PAWEŁ RELIKOWSKI
- Po wszystkim nie mogłem spać. Po każdym konkursie tak mam. Jestem bardzo pobudzony, ciężko jest się wyciszyć, uspokoić. Leżałem, patrzyłem w sufit i myślałem.

Tomasz Majewski jest trzecim w historii kulomiotem, który obronił tytuł mistrza olimpijskiego Fot. PAWEŁ RELIKOWSKI

LEKKA ATLETYKA. Podczas konkursu byłem bardzo spokojny, aż sam się dziwiłem - mówi TOMASZ MAJEWSKI

Nie pamiętam nawet, o czym. Ale żadnych niesamowicie patetycznych myśli, że wszedłem do historii, czy coś takiego, nie miałem. To dziennikarze tak mówią i piszą. Ja jestem obok tego. Zasnąłem koło czwartej, wstałem o siódmej. Byłem trochę zmęczony - opowiadał kulomiot Tomasz Majewski, który w piątek wieczorem obronił tytuł mistrza olimpijskiego. O kolejnym wielkim sukcesie mówił konkretnie, czasem wręcz ze znudzeniem, bez uniesień i dużych słów. Bo Majewski, tak jak cztery lata temu, nadal jest antytezą gwiazdy. Zresztą posłuchajcie go, pardon, przeczytajcie sami.

- Medal dostałem dzień po konkursie. Trochę szkoda, wolałbym, żeby dekoracja była od razu, tak jak w Pekinie. Tam to wszystko było jakoś lepiej zorganizowane, rozplanowane co do minuty. Ale taka ceremonia to na pewno zawsze człowieka rusza, radość jest duża, choć w trakcie myśli się o bzdurnych rzeczach. Na przykład o tym, żeby dobrze wyglądać w telewizji. Żadne tam wielkie sprawy.

Pewnie, że się ucieszyłem z tego złota. Strasznie. I jednocześnie bawi mnie to, że znowu przechytrzyłem rywali. Są ode mnie lepsi, ale to ja wygrałem. I to w tych najważniejszych zawodach. Poza tym tylko dwóch kulomiotów w historii obroniło tytuł mistrza olimpijskiego - Amerykanie Ralph Rose i Parry O'Brien. Ten drugi to legenda, wymyślił technikę poślizgową, bił rekordy świata. To wielka sprawa być w takim towarzystwie, choć ja nigdy nie pomyślę o sobie: legenda. A czy ludzie tak będą mówić? Zobaczymy za dwadzieścia lat.

Żona nie groziła mi, żebym bez medalu nie wracał do domu. Bardzo mi kibicowała. Ten rok jest dla nas wyjątkowy, pojawił się syn i wiele rzeczy się zmieniło. Ale fajnie się zmieniło. Ten złoty medal jest dla nich.

Podczas konkursu byłem bardzo spokojny, aż sam się dziwiłem. Dopiero w ostatniej serii pojawiły się jakieś emocje. Wiedziałem, że jestem dobrze przygotowany. Gdyby trzeba było pchnąć powyżej 22 metrów, to myślę, że dałbym radę. Byłem gotów odpowiedzieć Dawidowi Storlowi, choćby i w ostatniej próbie. Cieszę się jednak, że nawet kiedy już wiedziałem, że wygram, zebrałem się na tyle, by jeszcze dołożyć coś do tego wyniku. Dzięki temu Dawid tak bardzo nie cierpiał, bo sam doskonale wiem, jak boli porażka o centymetr. A trzy centymetry są już do przyjęcia.

Ten chłopak to jednak przyszłość tej dyscypliny. Na razie ma taką technikę, że pali bardzo dalekie pchnięcia, ale już mu powiedziałem, że Rio de Janeiro jest dla niego. No, chyba, że ja dotrwam w zdrowiu i formie. Nie wszystko jednak zależy od mojego widzimisię. Motywacji na pewno nie zabraknie, w przyszłym roku na mistrzostwach świata w Moskwie mam zamiar po raz kolejny zapolować na tytuł, ale mam 31 lat i czuję, że jest inaczej. Moje ciało inaczej reaguje na trening i nie jest już tak łatwo jak kiedyś. Najlepszy wiek dla kulomiota to 26-30 lat, no, ale jeszcze nie składam broni. Chciałbym poprawić życiówkę, przerzucić te 22 metry. Teraz mam taką formę, że mogę to zrobić, muszę tylko trafić na dobry dzień. Na igrzyskach się nie udało, bo to nie jest dobra okazja do wielkich wyników. Wszystko długo trwa, trzeba parę razy się rozgrzewać, przerwy ciągną się w nieskończoność. Łatwiej jest na mityngach.
Pekin i Londyn? To dwie różne historie, ale radość i satysfakcja podobne. W Chinach to był inne zawody, nie tylko dlatego, że ja wtedy atakowałem, a w Londynie broniłem tytułu. Teraz było dużo chłodniej, a ja sobie w takich warunkach dobrze radzę.

Tak, chustka, którą miałem na głowie, to ta sama, co cztery lata temu. Czy jest szczęśliwa? Nie wiem, teraz można powiedzieć, że chyba tak. To jednak nie jest amulet, mam po prostu tylko jedną chustkę. Zakładam ją na najważniejsze zawody.

Po konkursie wbiegłem na bieżnię, chciałem tylko wziąć flagę z trybun i teraz wszyscy pytają mnie, czy widziałem, że trwa bieg. Pewnie, że widziałem, nic mnie nie oślepiło i wszystko było pod kontrolą. Przecież gdybym w nie wpadł, to bym je pozabijał. Niestety, nie mogłem sobie zrobić rundy honorowej, bo zepsułbym im wyścig.

Ze stadionu wyszedłem późno. Wracałem do wioski piechotą i zgubiłem drogę. Kiedy w końcu wróciłem do domu, nie było jakiegoś wielkiego przywitania. Spotkałem parę osób, dostałem gratulacje. Trudno zresztą mówić o budowaniu jakiejś atmosfery w wiosce, bo jest dość nieszczęśliwie zbudowana i zaplanowana, przynajmniej jeśli chodzi o jakąś integrację. Mieszkamy w jednym bloku, na różnych piętrach i generalnie rzadko się wszyscy wspólnie widujemy.

Zadzwonił za to prezydent Bronisław Komorowski z gratulacjami. Czułem się naprawdę zaszczycony. I dostałem też SMS-a od Chrisa Cantwella, że się cieszy z mojego sukcesu.

Popularność? Przerabiałem to już raz i przeżyłem, więc teraz też się uda. Dwa miesiące roboty i będzie spokój. Poza tym "Tańca z gwiazdami" chyba już nie ma.

Do Polski wracam ósmego sierpnia wieczorem. Do tego czasu będę dopingował Szymona Ziółkowskiego i Piotrka Małachowskiego. No i trzeba zacząć jakieś treningi od poniedziałku, bo mistrz nie mistrz, a pracować trzeba. Pewnie jak zwykle nie starczy mi czasu, żeby pójść na jakieś inne zawody niż lekka atletyka.

Przed igrzyskami mówiłem, że będziemy mieć 11 medali, ale trudno to będzie zrobić. Coś nam się nie układa ta impreza, ale może chociaż będzie więcej złotych? Coraz trudniej jest o medale, a za cztery lata będzie jeszcze trudniej. Tworzą się potęgi znikąd, teraz choćby Kazachstan kosi medale jak szalony. Świat się zmienia - podsumowuje kulomiot.

Może i świat się zmienia, tylko ten nasz Majewski ciągle taki sam.

PCHNIĘCIE KULĄ, WYNIKI

1. T. Majewski (Polska) 21.89 m, 2. D. Storl (Niemcy) 21,86 m, 3. R. Hoffa (USA) 21.23 m, 4. C. Cantwell (USA) 21.19 m , 5. D. Armstrong (Kanada) 20.93 m, 6. G. Lauro (Argentyna) 20.84 m, 7. A. Kolasinac (Serbia) 20.71 m, 8. P. Lyzhyn (Białoruś) 20.69 m, 9. R. Whiting (USA) 20.64 m, 10. D. Scott (Jamajka) 20.61 m, 11. M. Sidorov (Rosja) 20.41 m, 12. M. Chang (Tajwan) 19.99 m.

Przemysław Franczak, Londyn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski