MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dla dobra pacjenta

Redakcja
Prof. dr hab. med. Aleksander Skotnicki, kierownik Kliniki Hematologii CM UJ
Prof. dr hab. med. Aleksander Skotnicki, kierownik Kliniki Hematologii CM UJ
Setna rocznica urodzin profesora Juliana Aleksandrowicza, wielkiego lekarza, społecznika i humanisty, który przez 28 lat prowadził III Klinikę Chorób Wewnętrznych, dziś Klinikę Hematologii CM UJ, to wspaniała okazja do przemyślenia wartości Jego dokonań, idei, jakie po sobie pozostawił.

Prof. dr hab. med. Aleksander Skotnicki, kierownik Kliniki Hematologii CM UJ

W rocznicę urodzin Profesora

Miarą sukcesów w medycynie są przede wszystkim dobre wyniki leczenia - mówi prof. Aleksander Skotnicki, uczeń prof. Aleksandrowicza, prowadzący krakowską Klinikę Hematologii od 15. lat. Mój wielki poprzednik, od 50. lat XX wieku poszukiwał dróg profilaktyki i leczenia białaczek, jako pierwszy w Polsce przeprowadził w 1958 r. transplantację szpiku kostnego. Przewidział, że właśnie tą drogą będzie można uzyskać najlepsze efekty terapeutyczne. Od 10. lat wykonujemy 50 transplantacji rocznie i to jest niewątpliwie sukces, zarówno nasz, jak i Profesora.
Dzięki transplantacji możemy chorego uratować z mielosupresji - uszkodzenia szpiku - lecz zabieg taki (każdy trwa, od początku rozpoznania choroby do wyleczenia 3 - 6 miesięcy), wiążący się z dużym ryzykiem, wymaga przede wszystkim odpowiedniej wiedzy medycznej i doświadczenia lekarskiego.
Nasz sukces merytoryczny, to lata ogromnej pracy. Musieliśmy się nauczyć pobierać komórki macierzyste szpiku od zdrowego dawcy lub samego pacjenta, oceniać je, liczyć, sprawdzać jakościowo, zamrażać w ciekłym azocie. Trzeba było zdobyć specjalistyczną aparaturę, której koszt przed 10. laty wynosił prawie 2 mln dolarów. Stawiliśmy czoła nie tylko przeszkodzie intelektualnej, ale też trudnościom ekonomicznym i lokalowym. Sami angażowaliśmy się w remont kliniki, co było dla nas zadaniem dość abstrakcyjnym.
Profesor uczył nas, by nie zadowalać się aktualnym stanem wiedzy, zachować krytycyzm,

szukać nowych dróg.

Patrząc pacjentowi w oczy musicie z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że dostaje wszystko, co jest na świecie dostępne dla ratowania jego zdrowia. A jeśli nie, to trzeba wysłać chorego do Londynu lub Ameryki i zapewnić odpowiednie leczenie, bez względu na związane z tym koszty - mówił.
Kiedy chorowała w tej klinice Halina Poświatowska i tylko operacja serca mogła uratować jej życie, Profesor zwrócił się do Polonii amerykańskiej, zdobył pieniądze i wysłał ją osobiście do Ameryki na operację, jakiej w Polsce jeszcze wtedy nie wykonywano. Poświatowska skończyła tam studia, zrobiła doktorat i stała się wielką polską poetką.
Profesor przekonywał nas, lekarzy, że nie ma ludzi nieuleczalnie chorych, bo każdemu można w jakiś sposób pomóc. Nawet w latach 60., gdy w kraju panował głęboki socjalizm, potrafił wysłać pacjentkę za granicę na przeszczep, który dużo kosztował, gdyż tak pojmował ideę walki o chorego. Uważał, że lekarz jest adwokatem swojego pacjenta i wie jak mu pomóc, a jeśli nie ma ku temu możliwości, to powinien sam je stworzyć.
Profesor inspirował nas także do pracy innego rodzaju. Namawiał do budowania klinik w nowym kształcie. Nikt wam nie poprawi warunków leczenia, nie zdobędzie aparatury, jeśli sami sobie tego warsztatu pracy nie stworzycie - przekonywał. Szukaliśmy więc nowych możliwości. Podglądaliśmy, jak zorganizowane są nowoczesne ośrodki medyczne na świecie. Pamiętam, że wracając samolotem z jakiejś konferencji w Londynie, pisałem na bibułce co trzeba zrobić, by wyremontować 120-letni budynek, stworzyć separatki, sanitariaty, sterylność, wentylację. Podpatrzyłem to w jednej z angielskich klinik. To my sami, lekarze, podsuwaliśmy architektom pomysły na skomplikowane, techniczne rozwiązania.
Dziś, kiedy jesteśmy w Unii Europejskiej, łatwiej jest wszystko zorganizować, ale w tamtych czasach przeniesienie za "żelazną kurtynę" nowych idei czy technologii było rzeczą praktycznie niemożliwą. Profesor był człowiekiem odważnym, bez kompleksów. Pokonywał różne bariery swoją energią, intelektem, wiedzą, kulturą, kontaktami. Osiągnięcia światowej medycyny przenosił pod Wawel, do naszej kliniki. Najwybitniejsi przedstawiciele medycyny amerykańskiej i europejskiej przyjeżdżali do Krakowa, gdzie prof. Aleksandrowicz swoim autorytetem, nazwiskiem, pozycją organizował życie intelektualne. Dzięki temu mogliśmy publikować za granicą, co wtedy nie było łatwe. Profesor wiedział, że medycyna zasklepiona tylko w języku polskim nie przebije się na świat, a twierdził, że my też mamy światu coś do powiedzenia. Jego koncepcje były cytowane już w latach 40. i 50. w naukowej literaturze europejskiej. W latach 50. i 60. reprezentował polską medycynę na światowych kongresach hematologicznych w Europie, Japonii, Stanach Zjednoczonych.

Wszędzie chorzy są tacy sami

- mówił - mają identyczne problemy. Na Zachodzie były lepsze warunki finansowe, technologiczne, ale uważał, że my też powinniśmy starać się wdrażać nowe metody leczenia. Jedną z nich była transplantacja szpiku.
W latach 70., gdy otrzymałem stypendium Imperialnego Centrum Onkologicznego w Londynie i zwiedzałem oddział hematologiczny u prof. Johna Goldmana, mogłem naocznie stwierdzić jak wielka przepaść dzieli naszą medycynę od osiągnięć światowych. Przebrany w "kosmiczny" super sterylny strój, zostałem wprowadzony przez śluzę do miejsca, gdzie chory po transplantacji szpiku dochodził do siebie. W tym czasie w naszej krakowskiej klinice były 10-osobowe sale i jedna toaleta na końcu korytarza, do którego przylegało pięć sal z pacjentami. Gdybym powiedział komuś w Ameryce czy Anglii, że nasi pacjenci z białaczkami są leczeni w takich warunkach, to stwierdziliby, że tkwimy jeszcze w głębokim średniowieczu.
Chcąc pracować w klinice i leczyć pacjentów w miarę nowocześnie, w latach 80. i 90. prowadziliśmy remont kliniki dostosowując ją do światowych standardów. Jednak w 120-letnim budynku nie wszystko można było zmienić. Strych, na którym gnieździły się gołębie, zamieniliśmy na trzecie piętro. Zbudowaliśmy tam nowocześnie urządzone laboratoria. Dzięki temu posiadamy wyposażenie na poziomie europejskim i nie musimy się już wstydzić. Kiedy po 30. latach odwiedził nas wspomniany już prof. Goldman, ze zdumieniem pytał, skąd mamy tak wspaniałą aparaturę do badań cytogenetycznych, jakiej nawet on nie posiada.
Zasługą profesora Aleksandrowicza było, że potrafił w nas wpoić wiarę w siebie, że zaszczepił potrzebę stałego uczenia się, poświęcenia pacjentom swojej wiedzy, kontaktów i możliwości przez "25 godzin" na dobę - jak mówił. Szukajcie nowych dróg, bądźcie niepokorni, bo nie jesteście gorsi niż wasi koledzy w Ameryce lub zachodniej Europie i potraficie dzielące nas różnice w standardzie leczenia wyrównać, dać chorym wszystko, co najlepsze, oni na to zasługują tak samo jak ci za "żelazną kurtyną".
Czy jesteśmy po latach wytrwałej pracy spełnieni, szczęśliwi? W każdej pracy lekarskiej jest taki etap, kiedy powstaje refleksja - uratowałem 10. ludzi ale 11. zmarł, albo stan jednego pacjenta się pogorszył, mimo że zrobiłem wszystko, żeby mu pomóc. Profesor nas tego uczył - trzeba umieć spojrzeć w lustro i powiedzieć: zrobiłem wszystko, żeby uratować człowieka, ale, niestety, nie udało się. Lekarz musi być skromny, nie wszystko potrafi. Trzeba się nauczyć z tym żyć. Jesteśmy tylko ludźmi,

Potrafimy, ile możemy.

Mamy dziś znacznie lepsze warunki niż 10 czy 20 lat temu i zamiast jednego pacjenta spośród dziesięciu z ostrą białaczką, tak jak to dawniej było, ratujemy sześciu lub siedmiu. To dużo, choć chcielibyśmy uratować wszystkich.
Profesor mówił, że największą tragedią dla lekarza jest, gdy trzeba rozłożyć ręce i powiedzieć: już niczego nie mogę zrobić. Ale nawet wtedy można przynajmniej usiąść przy chorym, potrzymać go za rękę, aby w ostatnich chwilach nie był osamotniony. Oczywiście, nie zawsze jest to możliwe do zrealizowania, gdy w szpitalu, gdzie leży np. 40. chorych, z których co najmniej kilku jest w stanie ciężkim, dyżuruje tylko jeden lekarz.
Prawą ręką w naszej pracy są pielęgniarki. Jestem zawsze pełen szacunku dla ich oddania, zaangażowania. One codziennie patrzą w oczy ludzi cierpiących, narzekających, którzy swoje niezadowolenie przelewają na tzw. biały personel medyczny. Musimy to brać na siebie. Staramy się postępować tak, jak nas uczył Profesor - pacjent ma zawsze rację.
Przy tej ciężkiej, odpowiedzialnej pracy na pewno nie ułatwiają nam życia stałe próby reformowania służby zdrowia. Na ogół komplikują nasze z trudem wypracowane optymalne metody działania na rzecz pacjentów. Powoduje to zniecierpliwienie zespołu, przed którym nieustannie stoi dylemat: w jaki sposób zrefinansować drogie leki, które są dla chorych niezbędne. Jak zlikwidować dług nierozerwalnie związany z dobrymi wynikami leczenia. Koszt skutecznej, niestandardowej terapii przekracza miesięczny budżet, który jest nam sztywno przydzielony. A przecież w każdej chwili może do kliniki przyjechać ciężko chory pacjent, którego nie wolno nam odesłać do domu. Naszym obowiązkiem, wynikającym z ustawy o zawodzie lekarza, z przysięgi Hipokratesa, ale nawet ze zwykłej przyzwoitości lekarskiej, jest udzielenie choremu optymalnej pomocy. Czy wtedy mamy mu powiedzieć, że już przekroczyliśmy budżet? Czy pacjent jest temu winien?
Uważam, że tak jak uczył nas profesor Aleksandrowicz, musimy o dobro chorego walczyć nieustannie, a rolą ekonomistów, administratorów i prawników jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, jak te pieniądze, które się należą pacjentowi, zdobyć.
Profesor, gdyby tu dzisiaj był z nami, na pewno by powiedział: bierzcie pod uwagę wszystkie otaczające was uwarunkowania ekonomiczne i intelektualne, ale pamiętajcie, że dobro pacjenta jest najwyższym prawem - salus aegroti suprema lex. I tym musimy się zawsze kierować.
WYSłUCHAłA: DANUTA ORLEWSKA
Profesor Julian Aleksandrowicz, wybitny lekarz hematolog, humanista, społecznik, urodził się w Krakowie 20 sierpnia 1908 roku. Był asystentem w Szpitalu św. Łazarza, uczestniczył w kampanii wrześniowej 1939, w latach 1942-1944 kierował szpitalem w getcie krakowskim, współpracował z konspiracyjną grupą PPS w Wieliczce, był lekarzem oddziału partyzanckiego Armii Krajowej "Jodła".
Jest autorem wielu książek, m.in.: "Nie ma nieuleczalnie chorych", "Sumienie ekologiczne", "Wszechstronna nadzieja", "Kuchnia i medycyna" (wspólnie z Ireną Gumowską), "U progu medycyny jutra" (wspólnie z G. Dudą).
Dla uczczenia Jego pamięci powstała w Klinice Hematologii AM w 1991 r. Fundacja Profilaktyki Leczenia Chorób Krwi im. J. Aleksandrowicza, celem gromadzenia funduszy na leczenie chorych na białaczkę.
Z okazji setnej rocznicy urodzin i dwudziestej rocznicy śmierci Profesora, odsłonięta zostanie tablica pamiątkowa w miejscu, gdzie mieszkał (przy ul. M. Curie-Skłodowskiej 4). 12 września br. odbędzie się też sympozjum zorganizowane przez Uniwersytet Jagielloński, Polskie Towarzystwo Magnezologiczne im. Prof. J. Aleksandrowicza i Uniwersytet Warszawski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski