Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego Tadeusz Mazowiecki?

Roman Graczyk
Tadeusz Mazowiecki w Sejmie po przegłosowaniu jego kandydatury
Tadeusz Mazowiecki w Sejmie po przegłosowaniu jego kandydatury archiwum
12 września 1989 na czele rządu staje redaktor naczelny "Tygodnika Solidarność". Jego mianowanie poprzedziły długotrwałe spory wewnątrz obozu "S" i negocjacje ze stroną partyjno-rządową.

Gdy 19 lipca 1989 roku gen. Wojciech Jaruzelski został wybrany na prezydenta PRL, sytuacja polityczna w Polsce była osobliwa. Z jednej strony obóz Solidarności był silny niedawnym zwycięstwem w wyborach, które rozsadziło ramy kontraktu politycznego zawartego z komunistami przy Okrągłym Stole. Z drugiej jednak - zwycięska Solidarność musiała się pogodzić z tym, że w Polsce rządzą komuniści. Czy na pewno musiała? W połowie lipca 1989 takie opinie zdecydowanie przeważały w kręgach przywódczych "S". Nie chodziło tylko o to, że przy Okrągłym Stole tak się liderzy opozycji umówili z liderami PZPR.
Także o to, że opozycja wydawała się (i faktycznie była) nieprzygotowana do rządzenia. Ale najważniejszy czynnik był inny: istniał ciągle Układ Warszawski, a komuniści rządzili w Europie Środkowej. Wprawdzie w Moskwie wiały wiatry "pieriestrojki" i "głasnosti", lecz nikt nie potrafił ocenić, na ile te procesy są trwałe ani czy partyjny beton w innych krajach nie zechce ruszyć z "bratnią pomocą" do Warszawy.

Mazowiecki w "Tysolu"

W lipcu 1989 r. przyszły premier był na politycznym bocznym torze. Od czasu konfliktu o kształt reprezentacji opozycji w wyborach kontraktowych nie należał już do ścisłego grona doradców Lecha Wałęsy, gdzie ucierała się strategia opozycji. Kierował wtedy, już po raz drugi, "Tygodnikiem Solidarność" - co było stanowiskiem prestiżowym, ale nie bardzo wpływowym. Jak na potencjał, doświadczenie i ambicje naczelnego redaktora to było zesłanie do drugiej ligi. Dlatego gdy miesiąc później Wałęsa zaproponował właśnie Mazowieckiemu stanięcie na czele solidarnościowego rządu, stanowiło to spore zaskoczenie.

Ale żeby wyczerpująco naświetlić proces przejęcia władzy przez Solidarność, cofnijmy się do lipca 1989 r.W Warszawie przebywała wtedy delegacja Światowej Konfederacji Pracy, która spotkała się z Mazowieckim. Uczestnik tej rozmowy z ramienia "TS" Bogumił Luft wspominał później: "(...) przez dwie godziny ostrzegali Mazowieckiego przed neokapitalistycznymi reformami, mówili, że jest to nieszczęście, które rujnuje Trzeci Świat. Ich zdaniem Solidarność nie powinna do tego ręki przyłożyć. Mazowiecki prawie w ogóle nie mówił. Czasem zadawał jakieś pytanie, słuchał". Ta scena dobrze pokazuje dylematy moralne, jakie musiały już wtedy stać przed Mazowieckim. Wprawdzie nie spodziewał się szybkiego przejęcia władzy przez Solidarność, ale wiedział, że kiedy to wreszcie nastąpi, nieuchronne będzie zaprowadzenie mechanizmów rynkowych, co dokona się kosztem głównie wielkich socjalistycznych zakładów pracy - a były to przecież bastiony związku. Zatem ta scena rozmowy ze związkowcami z ŚKP jest antycypacją radykalnego wyboru polityki gospodarczej przyszłego premiera - mówiąc skrótem, jest antycypacją stawki na Balcerowicza.

Kontrakt Okrągłego Stołu dawał władzę komunistom poprzez taki mechanizm ordynacji wyborczej, który gwarantował im (i ich politycznym wasalom: SD i ZSL) zawsze 3/5 mandatów w Sejmie. Ale oto kilka tygodni po wyborach okazało się, że mimo tych zabezpieczeń komuniści nie są w stanie politycznie skonsumować tego, co nominalnie dawała im ordynacja wyborcza. Twórcy kontraktu nie przewidzieli bowiem, że spoistość obozu władzy zacznie się kruszyć.

Rozpad obozu władzy
Początkiem tego procesu był, mówiąc symbolicznie, 18 czerwca. Wtedy okazało się, że kilkudziesięciu posłów koalicji PZPR - ZSL - SD zdobyło mandaty dzięki protekcji Solidarności. Wynikało to stąd, że obóz władzy wystawił po kilku kandydatów do jednego mandatu (Solidarność konsekwentnie tylko po jednym), a ponieważ tylko nieliczni zdobyli mandaty w pierwszej turze, w drugiej rozgorzała prawdziwa walka. A wobec euforii po 4 czerwca siła oddziaływania "S" była ogromna: jej wskazania, na kogo spośród kandydatów obozu władzy oddać głos, zazwyczaj były skuteczne. W rezultacie w ławach PRZP, SD i ZSL w Sejmie zasiadła pewna liczba posłów, którzy zawdzięczali mandat Solidarności.

2 sierpnia Sejm powołuje gen. Czesława Kiszczaka na premiera. Za wnioskiem głosuje 237 posłów strony prokomunistycznej, ale aż 29 posłów tego obozu, w tym 21 z ZSL, głosuje przeciw. To wyraźny sygnał, że większość się kruszy.

Niektórzy przywódcy opozycji już wcześniej trafnie przewidzieli te procesy dekompozycji obozu rządzącego. 9 czerwca, a więc zaledwie kilka dni po pierwszej turze, Adam Michnik w rozmowie z gen. Kiszczakiem rzucił uwagę, że komuniści mogą napotkać w Sejmie trudności z utworzeniem większości i że w tej sytuacji premierem mógłby zostać kandydat Solidarności. Rozmówca Michnika nie podjął wtedy tematu, ale wkrótce sprawa wróciła.

3 lipca naczelny "Gazety Wyborczej" publikuje artykuł "Wasz prezydent, nasz premier", w którym ponawia ofertę złożoną wcześniej Kiszczakowi.

"Spiesz się powoli"
Komuniści jeszcze nie są gotowi. Co ciekawe, gotowi do tego skoku na głęboką wodę nie są także przywódcy opozycji. Wśród nich Tadeusz Mazowiecki, który drukuje na łamach "Tygodnika Solidarność" tekst polemiczny wobec pomysłu Michnika, zatytułowany "Spiesz się powoli". Przyszły premier pisze: "Czy po naszej stronie istnieje program. który można przedstawić społeczeństwu jako zwartą koncepcję wyjścia z kryzysu gospodarczego, czy byłby on przez to społeczeństwo zaakceptowany i czy jest to program możliwy do (...) realizacji?".

A jednak gdy 16 sierpnia Wałęsa proponuje Mazowieckiemu stanięcie na czele rządu, ten prosi tylko o jedną noc do namysłu, po czym daje przewodniczącemu Solidarności odpowiedź pozytywną. Co się stało, że miesiąc po opublikowaniu "Spiesz się powoli" Mazowiecki gotów był stanąć na czele solidarnościowego rządu? I co się stało, że Wałęsa, który miał wtedy w ręku prawie wszystkie karty po stronie opozycyjnej, nagle przywołał Mazowieckiego z politycznego zesłania?

Odpowiedzią na pierwsze pytanie jest niezwykle szybka ewolucja stosunków politycznych w Polsce latem 1989 roku. Dekompozycja obozu władzy, o której była już mowa, jest tak spektakularna, że inna jest siła przywództwa PZPR 2 sierpnia, kiedy jeszcze udaje się przegłosować w Sejmie wotum zaufania dla Kiszczaka jako premiera, a inna kilka dni później, kiedy nowemu premierowi już się nie udaje sformować rządu. W konsekwencji 14 sierpnia Kiszczak rezygnuje z misji. Co z tego, że PZPR, ZSL i SD mają nominalną większość, skoro z tej większości już nie da się politycznie sklecić rządu?

Dlaczego Mazowiecki?

Odpowiedź na drugie pytanie dotyka kwestii gotowości przywódców opozycji - lub jej braku - do radykalnego zerwania z komunizmem. Przełom polityczny, jakim bez wątpienia było utworzenie rządu kierowanego przez obóz Solidarności, dokonał się według jednego z trzech scenariuszy. Był scenariusz Jarosława Kaczyńskiego: utworzenie koalicji OKP - ZSL - SD i zepchnięcie PZPR do opozycji, co oznaczałoby kurs na szybką dekomunizację. Mazowiecki go nie przyjął, bo - jak tłumaczył, nie bez racji - nie było w świecie przypadku, żeby opozycja, która faktycznie dysponuje policją polityczną i wojskiem, pozostała lojalna. Był scenariusz Michnika - Geremka: koalicja z reformatorską częścią PZPR, co by oznaczało wbicie klina w spoistość partii komunistycznej i kurs na umiarkowaną - by tak rzec: wynegocjowaną z partyjnymi reformatorami - dekomunizację. Mazowiecki i tego scenariusza nie przyjął. Wypracował własną, trzecią koncepcję formalnej koalicji wszystkich sił parlamentarnych i rządu autorskiego. To znaczy, że podstawa polityczna rządu jest bardzo szeroka, ale skład rządu ustala premier. Ta koncepcja, włączająca PZPR do nowego obozu władzy i rezygnująca z podsycania konfliktów wewnętrznych wśród komunistów, oznaczała wariant dekomunizacji instytucjonalnej, przez budowę nowych, demokratycznych już, mechanizmów ustrojowych. Ale oznaczała też brak dekomunizacji pojętej jako polityka wykluczania komunistów z życia publicznego i - szerzej - jako polityka ich rozliczania.

Lech Wałęsa zaproponował nowym koalicjantom z ZSL i SD, a potem prezydentowi Jaruzelskiemu, trzy kandydatury na premiera: Jacka Kuronia, Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego. Ale wiedział, że zarówno koalicjanci, jak i Jaruzelski wybiorą Mazowieckiego.

Wałęsa miał pewien kłopot z Mazowieckim, mianowicie obawiał się jego politycznej podmiotowości. Wolałby kogoś, kto będzie mu posłuszny. Ale ważniejsza była dla niego stawka na ostrożne odchodzenie od starego systemu, co zdawał się gwarantować Mazowiecki. To przesądzało spór.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski