Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dłoń na klamce

Redakcja
"A najlepsze to,/ że przeoczyła moment, kiedy pojawił się ssak/ z cudownie upierzoną watermanem ręką".

Paweł Głowacki Wyznania szczerego entuzjasty teatru

    Wisława Szymborska
    "Tomasz Mann"
   
   W finale, gdy ostatni raz zostanie mu w uniesionej dłoni ostatnia niepasująca karta ostatniego pasjansa, co jak wszystkie poprzednie znów nie wyszedł - za drzwiami nie będzie już nikogo. Gdzieś nagle przepadł ludzki szmer.
   Unosi głowę, uważną jak zwykle. Od siedmiu lat jest tutaj. W Davos, na górze, w sanotorium dla gruźlików. Od siedmiu lat, od prologu czterogodzinnego przedstawienia Barbary Sass, słuchał nieprzerwanych dookolnych szmerów śmierci i miłości, a tu nagle pierwszy raz nic. Szklane milczenie opuszczonego powietrza. Tylko tyle. Bolesny dźwięk. Wypuszcza z palców damę pikową, ostrożnie wstaje z łóżka, wychodzi z pokoju. Chce sprawdzić. Czy przeźroczystą dłonią naciska mosiężny sopel klamki? Nie pamiętam…
   Hans Castorp (Krzysztof Zawadzki) chce sprawdzić. Szklany człowiek bada szklaną ciszę. W sali umierania nie ma już umierania. Same wydrążone prześcieradła. W pokojach chorych doskonała nieobecność szklanych towarzyszy. Jedynie poduszki wklęsłe, wciąż czułe. Na korytarzach tylko przygnieciony filcowymi pantoflami kurz. W jadalni - nawet cienia zapachu po ludzkich pokarmach. Idzie powoli, zwyczajnie. Jak każdy. Na dnie góry obojętnego powietrza obejmuje się ramionami, choć już prawie nie ma czego obejmować. W finale "Czarodziejskiej góry" Tomasz Mann zostawia go z pytaniem: "Czy z tych śmiertelnych zapasów, z gorączkowej orgii, która wokół ciebie zapala teraz dżdżyste niebo wieczorne, zrodzi się również kiedyś miłość?". Sass zostawia mu to, co teatr zostawia co wieczór. Ostatnią ciemność.
   Ostatnia ciemność. W czterech godzinach scenicznej opowieści - która to była ciemność z rzędu? Trzydziesta? Czterdziesta? Sass lepi opowieść z kilkudziesięciu kruchych scen-pestek, wydłubanych delikatnie z "Czarodziejskiej góry". Przetyka je brakiem światła i nutami Michała Lorenca, co są echem nut Mahlera. Sass jest Mannowi fabularnie wierna jak pies, ale i w każdej z tych scen-pestek wyraźnie czuć, że Sass nie ma złudzeń. Ma gorzką pewność, że jeśli chodzi o chętkę przełożenia arcydzieła Manna na cokolwiek, bo przecież nie tylko na teatr, psia wierność znaczy tyle, co ludzka niewierność. Nic nie znaczy. Tego masywu zwyczajnie nie da się nie zgruchotać w "tłumaczeniu", bo nie da się jego istoty oddać w żadnym innym stanie skupienia. Ani w filmie, ani w teatrze, ani w symfonii, ani w obrazie, ani w rzeźbie. Ten masyw można tylko czytać. Czemu więc porwała się na niemożliwe?
   Nie wiem, za to jedno wiem. Reżyser, który zdobywa się na "Czarodziejską górę" z pełną świadomością nieuchronnego fiaska, ma szansę na - szlachetność. Tak - szlachetność aktorstwa, szlachetność kolorów, ściegów i kształtów kostiumów, szlachetność intonacji aktorskich, szlachetność przestrzeni, szlachetność scenicznej ciszy i brzmień. Szlachetność zapowiedzianej bezradności. Takie to były cztery godziny. Raz chciałem wstawać, aby zabić Sass, a raz się zrywałem, aby ją utulić. Ale byłem bez wewnętrznych szans na wyjście. Ot, huśtawka. Nie mogę przepisać afisza, ale mogę rzec ogólnikowo - daj nam, Najwyższy, więcej tak porządnie zrobionych ról. Daj nam więcej Peeperkornów (Marcin Kuźmiński), radców Behrensów (Krzysztof Jędrysek), Ferdynandów Wehsalów (Błażej Wójcik) i pań Chauchat (Dominika Bednarczyk). Z drugiej strony - broń nas, Najwyższy, przed tandetą sceny balu noworocznego, nade wszystko, zaś broń nas przed takim Leonem Naphtą (Jerzy Światłoń)!
   Gdzie była Sass, gdy Światłoń zmieniał mannowskiego demona duchowych nieoznaczoności w plagiat niegdysiejszego, dobranockowego szpiega z krainy deszczowców, karrambaaa? Gdzie była, jak na widok niepalnego Naphty szeptałem: jeśli szpieg, to gdzie kucharz Bartolini Bartłomiej, herbu zielona pietruszka, mammamiaaa? Nie wiem, ale odpowiadam - lepiła z Mariuszem Wojciechowskim najistotniejszą z ról tej opowieści. Tworzyła Lodovico Settembriniego, przeżartego humanistycznym racjonalizmem oponenta Naphty. Swawolny Dyzio! Tylko pozornie swawolny. I tylko pozornie Dyzio.
   Settembrini Wojciechowskiego powoli stygnie. Jak opowieść Manna, jak przedstawienie Sass, jak światek sanatorium w Davos. Zanim Castorp wstanie, by przejść przez szklaną pustkę - to właśnie on jako ostatni rzeknie: żegnaj. Owszem, należy, a nawet nie ma sensu wytykać Sass fiask poszczególnych. Że intelektualne moce arcyprozy Manna skarlały na scenie. Że wiele jest tu minut zupełnie martwych, puszczonych, zbędnych. Wreszcie, że pakuły zwyczajnej nudy często gęsto wyłażą zza kulis. Należy, a nawet nie ma sensu - bo inaczej być nie mogło. I nie o obezwładniające intelektualne moce Manna tutaj chodzi. Tu chodzi o sprawę grubo poważniejszą. O niepojętą alchemię zdań Manna.
   Noblistka ma świętą rację. Natura, co racjonalnie nie dopuściła do realnego istnienia najcudowniejszych cudów ludzkości - pegaza, gryfa, syreny - szczęśliwie dla nas przeoczyła cud frazy Manna. Przeoczyła ssaka z cudownie upierzoną watermanem ręką. Sass wie, że albo znajdzie się znak teatralny na alchemię tych fraz, albo można sobie darować. Jest blisko i wie, że nigdy nie będzie w sednie. W ostatniej scenie jest bardzo blisko. Przez cztery godziny jej Castorp wziął pilną lekcję szmeru miłości i śmierci. Pojął, że do istoty świata naprawdę dochodzi się, idąc przez dno, chorobę, rozpad, stygnięcie. Kończy się inicjacja. U stóp cierpkiej góry świat znów głupieje militarnie. Już prawie nieruchomy Settembrini szepce: żegnaj. Ludzkie szmery gdzieś pierzchają. Zostały wydrążone prześcieradła, wklęsłe poduszki, resztki śladów po filcowych pantoflach i ani cienia zapachów w jadalni. Szklany człowiek idzie wolno przez opuszczone powietrze. Obejmuje się ramionami, bo już wie. Pewnie mruczy za Eklezjastą: gromadzenie wiedzy to gromadzenie goryczy. Z nieba schodzi ciepła ciemność.
   
   Teatr im. Juliusza Słowackiego. Tomasz Mann "Czarodziejska góra". Adaptacja i reżyseria Barbara Sass. Scenografia Andrzej Witkowski. Muzyka Michał Lorenc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski