MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dobro narodowe? Nie, to mój dziadek

Redakcja
Dorota Wyspiańska-Zapędowska, jedyna wnuczka Stanisława Wyspiańskiego nosząca jego nazwisko Fot. Jacek Babicz
Dorota Wyspiańska-Zapędowska, jedyna wnuczka Stanisława Wyspiańskiego nosząca jego nazwisko Fot. Jacek Babicz
DOROTA WYSPIAŃSKA-ZAPĘDOWSKA niedawno została oficjalną spadkobierczynią Stanisława Wyspiańskiego. Sprawa spadkowa wyciągnęła na światło dzienne smutne historie rodu, które do tej pory tkwiły w krakowskich archiwach.

Dorota Wyspiańska-Zapędowska, jedyna wnuczka Stanisława Wyspiańskiego nosząca jego nazwisko Fot. Jacek Babicz

- Jest Pani jedyną osobą z nazwiskiem Wyspiańska, mogącą się powołać na pokrewieństwo z artystą.

- Jedyną i już ostatnią. Syn nosi nazwisko swojego ojca. Też piękne i znane - Zapędowski.

- Spotykamy się jednak, by rozmawiać o Pani dziadku Stanisławie Wyspiańskim. Okazja jest szczególna, bo krakowski sąd orzekł, że jest Pani jedną z dwóch jego spadkobierczyń.

- Wyspiański związał się z chłopką Teodorą Teofilą Pytko. Na tamte czasy był to mezalians wręcz niebywały. Teofila miała już nieślubnego syna Teodora. Ze związku z malarzem urodziło się dwoje dzieci. W 1895 roku na świat przyszła Helena, 4 lata później - Mieczysław. W 1990 para wzięła ślub i na świat w 1901 roku przyszedł Stanisław, czyli mój tata.

- Kim jest druga antenatka Wyspiańskiego?

- Helena miała dwoje dzieci: Adama, który był lekarzem i zmarł dość młodo, oraz Krystynę, która wyszła za mąż za warszawskiego lekarza, rodem z Krakowa. Ich córka Iwona jest właśnie drugą spadkobierczynią Wyspiańskiego. Ma czworo dzieci i mieszka w stolicy.

- Panią los rzucił do Lublina.

- I wcale tego nie żałuję. Przyszłego męża poznałam w Krakowie, studiował na AGH. Nie wyobrażał sobie jednak życia poza Lublinem. Tu mieszkała cała jego rodzina. Zostawiłam więc Kraków i przyjechałam z dwuletnim wtedy synem. Nie miałam tu nikogo, ale byłam szczęśliwa. A może chciałam zostawić Kraków, bo podskórnie czułam, że coś jest nie tak.

- Drobne rodzinne nieporozumienia?

- Nie nazwałabym ich tak. Dzięki mojemu pełnomocnikowi prawnemu, panu Michałowi Wężowi, na światło dzienne wyszły straszne rzeczy dotyczące tej rodziny. Poraziły wszystkich. Nawet sędzia prowadzący sprawę spadkową powiedział, że zadaje mi jedynie pytania zdawkowe, bo jak przeczytam całą historię zgromadzoną w aktach, będzie to horror. Okazuje się, że saga rodu Wyspiańskich jest bardzo smutna.

- Jest Pani w stanie o tym opowiedzieć?

- Powód był banalny: pieniądze. Wszystko zaczęło się po śmierci Wyspiańskiego. Dziadek wiedział, że jest śmiertelnie chory. Nie narzekał jednak. Starał się zrobić wszystko, by zabezpieczyć byt żonie i dzieciom. Choć kochał Kraków, rok przed śmiercią kupił dla rodziny ponad 34-hektarowe gospodarstwo w Węgrzcach. Chciał obsadzić żonę w krajobrazie, z którego pochodziła. Jednocześnie miał chyba świadomość, że Teofila nie będzie umiała sama dobrze zaopiekować się jego ukochanymi dziećmi. Dlatego u najznamienitszego krakowskiego archiwisty, pana Chmiela zdeponował swoje obrazy na rzecz dzieci i zostawił maluchy pod jego opieką.

- A Chmiel się nie wywiązał?

- Niestety. Zabrał obrazy, a po-tem sprzedał je i przywłaszczył sobie pieniądze. Żeby oddać mu sprawiedliwość, trzeba dodać, że wysłał Helenę do Szwajcarii do szkoły dla dobrze urodzonych panie- nek, gdzie miała zostać przysposobiona do małżeństwa i prowadzenia domu. Przy matce nie zostali także synowie.

- Dlaczego?

- Matka chyba się nimi nie zajmowała. Nie wylewała za kołnierz. A rok po śmierci Wyspiańskiego ponownie wyszła za mąż. Zaczęła nowe życie. Wtedy kuratorzy uznali, że nie jest to środowisko dla dzieci, które muszą iść do szkoły. Mój tata i wujek Mieczysław zostali oddani do gimnazjum jezuickiego w Chyrowie. Kuratorzy zrobili to chyba na złość dziadkowi, który nie znosił szkół jezuickich.
- Jak potoczyły się ich losy?

- Teodor poszedł do wojska. Mimo że był tylko synem przysposobionym przez Wyspiańskiego, kochał go nad życie. Bardzo przeżył więc jego śmierć. Załamał się, trafił do szpitala i tam zmarł. Do armii wstąpił też Mieczysław. Zginął w 1921 roku, gdzieś pod Moskwą, a jego siostra Helena, otrzymawszy tę informację, wystąpiła do sądu o jego wydziedziczenie! Żadnej rozpaczy, tylko lęk przed tym, że informacja o zgonie może nie być prawdziwa i Mieczysław kiedyś wróci.

- Prawa do spadku miał więc oprócz Heleny tylko Pani ojciec.

- I dlatego postanowiła go zniszczyć. Wtedy nie wiedzieliśmy dlaczego. Prawda wyszła na jaw dopiero podczas rozprawy. Okazało się, że oficjalnie tylko mój tata był prawym synem Wyspiańskiego. Oczywiście nie kwestionuję tu biologicznego pokrewieństwa, jest ono oczywiste. Jednak Mieczysław i Helena urodzili się przed ślubem rodziców. W ich aktach urodzenia wpisana jest matka - Teofila Pytko. Ojciec zaś nie jest znany.

- Jak to się mogło stać?

- Chyba z powodu artystycznego roztargnienia dziadka. Nie oznacza to, że nie kochał dzieci. Uwielbiał je. Po prostu nie dopełnił formalności. Helena o tym wiedziała i bała się, że to ją wykluczy z dziedziczenia po ojcu. Robiła więc wszystko, by pozbyć się rywali.

- A na drodze stał Pani ojciec - prawowity dziedzic.

- Helena Chmurska strasznie postępowała z moim tatą. Wy-korzystując to, że miał problemy z alkoholem, ubezwłasnowolniła go najpierw częściowo, a potem całkowicie. Mimo to mój tata bardzo ją kochał.

- Miała więc Pani ciężkie dzieciństwo.

- Nieprawda. Nigdy nie widziałam taty pijanego. Nigdy nie był agresywny. Jego nałóg polegał na tym, że raz na 1-2 lata zaczynał pić. Potem zmęczony alkoholem zgłaszał się do szpitala po pomoc. Po odtruciu przez jakiś czas był nerwowy. Helena wykorzystywała ten stan. Zapraszała go wtedy do siebie do domu, a potem prowokowała awantury. Robiła to po to, by wsadzać go do aresztu.

- Jego także wydziedziczyła?

- Tak. Zrobiła to w sposób wyjątkowo podły. Wzięła pod koniec życia Teofilę do swojego domu. Babcia była wtedy już zniedołężniała i miała sklerozę. Córka woziła ją po prawnikach i notariuszach. Zmyślając przeróżne historie, wydziedziczyła tatę. Mówiła np., że spadek mu się nie należy, bo bił matkę, albo że podpalił jej stodołę.

- Pani mama nic nie robiła?

- Mama była osobą delikatną i uległą. Mam nawet do niej trochę żal, że nie umiała postępować z tatą. Może pił, bo ta cała sytuacja z ciotką źle się na nim odbiła? W aktach sprawy jest ocena biegłego sądowego lekarza, z którym tata rozmawiał podczas jednego z kolejnych odtruć. Medyk stwierdził, że ojciec był bardzo inteligentny. Miał jednak problemy. Skarżył się na złe kontakty z siostrą, która wykorzystywała jego słabości. Bardzo go to bolało. Jednocześnie nie umiał zerwać z nią kontaktu. Sprawa doszła do takiego absurdu, że ciotka pobierała nawet wypłatę mojego ojca.
- Pamięta ją Pani?

- Była nieprzeciętnie zarozumiała. Wszystkich traktowała per noga, bo... miała sławnego ojca, bogatego męża i sama odziedziczyła majątek. Pamiętam wynajmowane przez nią olbrzymie mieszkanie w Krakowie na rogu Karmelickiej. Mieli pokojówkę i kucharkę. Pamiętam też sześć pekińczyków z kokardkami, leżących na sześciu poduszkach.

- Nie lubiła jej Pani?

- Wtedy tak, ale po tym co wiem teraz - już nie. Doskonale rozumiem teraz, dlaczego tata dał mojej mamie metrykę chrztu, mówiąc: "Pamiętaj Lodziu, przekaż Dorotce i zaznacz, że ja byłem jedynym synem z prawego łoża". Być może to, że tak smutno potoczą się sprawy Wyspiańskich, przewidział sam Stanisław. Gdy umierał, mój tata miał 6 lat i był jego ukochanym dzieckiem. Dziadek już w agonii poprosił asystującą mu ciotkę o podanie kawy i powiedział "Widzę Stasia".

- Chce Pani napisać książkę o piekiełku Wyspiańskich.

- Ma już roboczy tytuł "W obronie Śpiącego Stasia". Chcę napisać o tym, bo we wszystkich wydawnictwach o Stanisławie Wyspiańskim pokazany jest landrynkowy obraz rodziny. Chciałabym napisać, jak jest naprawdę. Nie udało mi się zdobyć na to stypendium ministerstwa kultury. Może znajdę prywatnych sponsorów.

- Wnuczka Wyspiańskiego nie jest bogata?

- Nie jest. Skończyłam studium bibliotekoznawstwa. W Krakowie pracowałam w bibliotece. W Lublinie od lat szukam pracy. Prowadziłam dom zamożnym osobom, gotowałam, sprzątałam, zajmowałam się dziećmi.

- Pani? Dysponująca tytułem szlacheckim?

- A co to ma do rzeczy? Szlachectwo polega na czymś innym niż leżenie na jedwabnych poduszkach. W Lublinie ktoś mi powiedział, że Muzeum na Zamku szuka sprzątaczek. Zgłosiłam się, bo chciałam być obok obrazów dziadka, ale się nie udało. Wciąż czekam, że ktoś zadzwoni. W tzw. międzyczasie pisuję do czasopism.

- Lubi Pani twórczość dziadka?

- Ludzie często pytają: Czytała pani wszystkie dzieła? Zna je pani na pamięć? Nie wstydzę się przyznać, że nie. To trudne dzieła. Kocham za to obrazy. Zwłaszcza portrety, bo to przecież część mojego dziedzictwa. Znajduję na nich dziadka, babcię, ojca. To ludzie mi najbliżsi!

- Czuła Pani w swoim życiu ciężar nazwiska?

- Zwłaszcza w szkole. Gdy w liceum źle postawiałam akcent w łacińskiej strofie, moja nauczycielka waliła linijką w stół i krzyczała: "Dziadek się przewraca na Skałce". Jak zdawałam maturę, na salę wbiegli dziennikarze, żeby zrobić zdjęcia, jak to wnuczka Wyspiańskiego zdaje egzaminy. Na szczęście koleżanki traktowały mnie zawsze normalnie. Były też miłe chwile. W czasie gdy brałam ślub, Wajda kręcił "Wesele". W gazetach ukazał się wtedy tekst: "Dwa wesela i jeden ślub". Było też moje ślubne zdjęcie. Było mi bardzo miło. Jestem też zapraszana na uroczystości związane z moim dziadkiem. To także niezwykle przyjemne.

Rozmawiała

Agnieszka Kasperska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski