Jest środa, więc Kazimierz Wojtasik nie musi się nigdzie wybierać. Można go odwiedzić w mieszkaniu w bloku na proszowickim osiedlu Partyzantów. Siedzi w swoim ulubionym fotelu i gdyby nie opatrunek na lewym przedramieniu, trudno byłoby się domyślić, jak bardzo jest schorowany. Ma cukrzycę, a jego serce pracuje dzięki wszczepionemu rozrusznikowi. Ale najwięcej kłopotów sprawiają nerki.
Starszy mężczyzna trzy razy w tygodniu musi być poddawany dializie. Tak jest od dziewięciu lat. To właśnie stąd opatrunek na ręce. Pod nim kryją się żyły, które urosły do monstrualnych rozmiarów. W tym miejscu znajduje się „wejście”, przez które co drugi dzień wpływa i wypływa kilkadziesiąt litrów krwi.
Również Zdzisław Chmielarski w środy ma „wolne”. Mieszka kilometr dalej, w domu przy skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Podgórze. Jest młodszy od pana Kazimierza. Również żyły na jego lewej ręce nie są jeszcze tak nabrzmiałe. - Ja mam dializy dopiero niespełna trzy lata - tłumaczy. Z powodu cukrzycy stracił nogę. Porusza się dzięki protezie.
Człowiek, którego nerki przestają pracować, może przeżyć tylko dzięki hemodializie. Trzy razy w tygodniu jego krew musi zostać oczyszczona. To oznacza konieczność poddania się żelaznemu rygorowi, od którego nie ma odstępstw. Rygorowi, który nie uznaje świąt, długich weekendów, wakacji i urlopów. Urlop od dializy oznacza wyrok śmierci. Dlatego co drugi dzień trzeba się poddać powtarzanemu do znudzenia rytuałowi. Rano lub przed południem (pacjenci są dializowani zmiano-wo) pod dom podjeżdża samochód, który zabiera po 3-4 osoby i - gdy już zbierze wszystkich - zawozi ich do stacji dializ. Z reguły do jednej ze stacji krakowskich, choć w rejonie Proszowic są też osoby dializowane w Miechowie. Tam przechodzą krótkie badania i czekają na swoją kolej.
Pan Kazimierz jest pacjentem I zmiany, więc u niego trwa to zwykle krócej. Pan Zdzisław należy do II zmiany i czasem zdarza mu się czekać. - Po dializie urządzenie musi się przez godzinę oczyszczać. Jeśli poprzedni zabieg się przedłuży, to ja też muszę czekać - tłumaczy.
Gdy już zostaną podłączeni do aparatury, czekają ich ponad 4 godziny zabiegu. W tym czasie cała krew jest „wyprowadzana” na zewnątrz, do dializatora, który - działając jak sztuczna nerka - oczyszcza ją z toksyn i produktów przemiany materii. Pacjent w tym czasie zachowuje się biernie, ale to tylko pozory. - Po skończonej dializie człowiek czuje się jak wyżęta ścierka. Taki jest słaby - mówi obrazowo Kazimierz Wojtasik.
Zdzisław Chmielarski opowiada o towarzyszącym całemu procesowi bólu. - Dializa wykręca nogi, stawy. Wszystko boli. Dokuczają skurcze. Ja muszę brać cały czas środki przeciwbólowe, inaczej bym nie wytrzymał. Do tego spada ciśnienie - mówi. U wielu pacjentów na porządku dziennym są krwotoki i wymioty. Do tego mają poczucie chłodu. Każdy marzy tylko o tym, żeby położyć się we własnym łóżku i odpocząć, tymczasem czeka ich droga powrotna.
Kazimierz Wojtasik w tej chwili ma to szczęście, że prosto z Krakowa wraca do Proszowic. Doskonale pamięta jednak czasy, gdy samochód dowożący pacjentów na dializy krążył, rozwożąc pacjentów po okolicznych wioskach. W dodatku droga do Krakowa była pełna dziur. Do domu wraca około 16-17.
Zdzisław Chmielarski dojeżdża na dializy z osobami, które mieszkają w rejonie drogi sandomierskiej. Dlatego często wraca do domu okrężną trasą. Trwa to różnie.
- Czasem na Wzgórzach Krzesła-wickich albo na Igołomskiej utkniemy w korku. W samochodzie oprócz kierowcy jest nas troje lub czworo. Okna otworzyć nie można. W dodatku bywa, że ktoś zaczyna krwawić lub wymiotować. Zdarzało mi się, że wracałem do domu cały pobrudzony krwią - wspomina.
W tej sytuacji pacjentom trudno się dziwić, że niecierpliwie czekają na uruchomienie zbudowanej jeszcze jesienią 2014 r. stacji dializ przy ul. Szpitalnej w Proszowicach. Wszyscy mają nadzieję, że po jej otwarciu skończą się przynajmniej niedogodności związane z koniecznością odbywania wyczerpujących podróży.
Bohaterowie naszego tekstu nie są odosobnieni. Dr Ewa Miłkowska, prezes firmy Pro-Dial, która zbudowała stację, pokazuje długą listę dializowanych pacjentów z Proszowic i okolic. Liczy prawie 60 nazwisk. Są na niej osoby m.in. z Klimontowa, Kowali, Więckowic, Śmiłowic, Radziemic, Koszyc, rejonu Skalbmierza i Kazimierzy Wielkiej. Ci ostatni muszą w drodze na zabieg i z powrotem pokonać ponad 100 kilometrów. Jak obliczyła dr Miłkowska, uruchomienie stacji w Proszowicach spowodowałoby, że samochody dowożące pacjentów na dializy, jednego dnia przejeżdżałyby o ponad 1100 kilometrów mniej!
Stacja na Szpitalnej od wielu miesięcy jest gotowa na przyjęcie chorych. Jej właściciele czekają tylko na zawarcie kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia. Ten zapowiada, że może się to stać w połowie roku, gdy wygasną umowy zawarte z podmiotami, które w tej chwili dializują chorych. Choć prawo daje taką możliwość, NFZ nie zdecydował się na rozpisanie uzupełniającego konkursu, tłumacząc to brakiem rezerwy finansowej.
Pacjenci liczą teraz, że przynajmniej w czerwcu skończą się ich wyczerpujące podróże, które męczą i zabierają kilka godzin dziennie. Niektórzy z nich mogliby dotrzeć do proszowickiej stacji w ciągu zaledwie kilku minut. Nie mogą się już tego doczekać.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?