Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Drzewo życia

Redakcja
Co jest sensem życia? Po co istniejemy? Dlaczego? Na te pytania nikt nie zna odpowiedzi. A jednak Terrence Malick postanowił na ich motywie nakręcić film "Drzewo życia”. I nawet dostał za to niedawno Złotą Palmę w Cannes!

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Urodzony w 1943 roku Malick jest filmowcem z innej planety. Nie kręci filmów z regularnością porannego ekspresu. W dorobku ma zaledwie pięć tytułów. Wszystkie zdobyły światowy rozgłos! "Badlands”, "Niebiańskie dni”, "Cienka czerwona linia”, "The New World” i najnowsze "Drzewo życia” potrafią zawładnąć wyobraźnią widza, urzeczonego niepowtarzalnym stylem amerykańskiego filmowca. Malick pozostaje outsiderem głównego nurtu, a zarazem jednym z najważniejszych twórców kina autorskiego za oceanem, zwłaszcza w latach 70. – był wtedy symbolem czegoś, co w kinie określa się mianem "americana”, czystej amerykańskości. Jego filmy przypominają stempel z trzykolorową flagą, odbijając tradycję i kulturowość mieszkańców USA.

Filmowiec postanowił w "Drzewie życia” wziąć na warsztat amerykańską rodzinę. Przygląda się jej perypetiom począwszy od chwili wielkiej tragedii. Fabuła przeskakuje następnie do tyłu, by pokazać wydarzenia, które doprowadziły do dramatu, trochę jak w "Matce Joannie od kotów” Pawła Sali. Przy okazji reżyser zadaje fundamentalne pytania dotyczące naszej egzystencji. Czyni to wprost, na podobieństwo filozofia piszącego traktat.

Niestety, na prostolinijność wypada chwilami prostacko. Nie znajdziemy tu wyrafinowanej alegorii czy obserwacji, jak choćby w kinie brytyjskim; odwołania są czytelne i podane bezpośrednio, począwszy od pierwszego kadru, gdy czytamy wersety z Księgi Hioba. Konstrukcja przypomina "Młyn i Krzyż” Lecha Majewskiego, który także posługuje się retorycznymi pytaniami. W polskim filmie służą one kontemplacji wspaniałego obrazu Bruegela, który zawiera w sobie filozoficzną przestrzeń. U Malicka do refleksji ma skłonić główny wątek – rodziny naznaczonej tragedią. Problem w tym, że brakuje mu oryginalności, tropy biegną w sposób oczywisty i przewidywalny.

Ten film byłby nieznośnie banalny, gdyby nie pewna umiejętność reżysera. Malick magnetyzuje publiczność, mistrzowsko posługuje się obrazem i dźwiękiem, wprawiając widza w rodzaj hipnotycznego transu. Swoim zwyczajem zderza ludzką przemijalność z potęgą i wiecznotrwałością natury. Oglądamy wspaniałe plenery makro– i mikrokosmosu, gwiezdnych przestrzeni, głębin oceanu czy serca wulkanu, które okazują się wyjątkowej urody malarskimi pejzażami, a zarazem przywołują na myśl kinowe ekomanifesty w rodzaju "Koyaanisqatsi” Godfreya Reggio.

"Drzewo życia” jest filmem wyrafinowanym, a zarazem dość niewymyślnym. Sposób filmowania i montażu zdradza mistrzowskie umiejętności. Historia, którą opowiada Malick, mogłaby jednak wypełnić film krótkometrażowy. Pozostałą część projekcji wypełniają atrakcyjne obrazki, na których – dosłownie i w przenośni – przelewa się woda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski