MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dwa razy "tak"

Redakcja
Obecna debata publiczna o powojennym antysemityzmie pokazuje - jak prawie każda ważna rozmowa o Polsce - swoje ideologiczne uwikłanie. Są tacy, którzy będąc niechętni nagłaśnianiu tego problemu, zarazem jednak sprzyjają odkrywaniu ciemnych kart historii PRL, dokonującemu się pod szyldem lustracji. I są tacy, którzy postępują dokładnie odwrotnie: łaskawym okiem patrzą na pisanie o owym powojennym antysemityzmie, ale nie chcieliby ujawniania dokumentów po byłej Służbie Bezpieczeństwa.

Trzy różne półprawdy

Postawa pierwsza (nazwijmy ją, świadomi uproszczenia, używając formuły: "Jedwabne - nie, agentura - tak") jest charakterystyczna dla ideologicznej prawicy. Dla tej orientacji ważne jest, by utrwalać mit o Narodzie Polskim jako o bycie zasadniczo bezgrzesznym. Polacy jako dobrzy chrześcijanie nie mogli na większą skalę, choćby pośrednio, współdziałać z nazistami, a jeśli ktoś to, mimo wszystko, robił, był narodowym wyrzutkiem, niegodnym miana Polaka. Agenturę za to należy, zgodnie z tymi założeniami, ujawnić, bo to zjawisko pokazuje knowania bolszewików w przebraniu polskich komunistów. Komuniści też nie zaliczają się zasadniczo do Narodu Polskiego, choćby i byli etnicznymi Polakami, zaś tajni pomocnicy komunistycznych służb specjalnych, godząc się na taką rolę, z Narodu Polskiego się poniekąd dobrowolnie wykluczyli.
Postawa druga ("Jedwabne - tak, agentura - nie") to cecha ideologicznej lewicy. Dla tych ludzi istotne jest z kolei coś innego: chcą pokazać nieusuwalną ciemnotę Polaków, ich chroniczne zacofanie, glebę, na której bujnie wyrasta i antysemityzm, i wrogość do wszelkiego postępu, jak też i do wszelkiego zewnętrznego wpływu na odwieczne wzory życia Polaków. Dla nich Jedwabne to tylko potwierdzenie naturalnych skłonności Polaków. Za to ujawnienie zjawiska agentury, jako obnażające jeszcze bardziej antynarodową postawę komunistów, jest czymś wysoce kłopotliwym. Chodzi o to, że dla tak pojętej lewicowości zjawisko komunizmu było jakoś możliwe do wytłumaczenia, a jego zbrodnie były jakoś możliwe do zrelatywizowania. PRL dało się przedstawić jako dziejową pomyłkę wprawdzie, ale nie jako system ze swej istoty przestępczy. Odkrywanie świata agentury, a tym bardziej mechanizmów rządzenia tamtego systemu, znacznie utrudnia zadanie owej relatywizacji. W tej mierze natomiast, w jakiej pokazuje komunistyczne uwikłanie pewnych ważnych w życiu publicznym po 1989 r. postaci i środowisk, utrudnia też bezkrytyczne spojrzenie na początki III RP.
Jest jeszcze - stosunkowo rzadziej spotykana - postawa tych, którzy obawiają się zarazem jednego, jak i drugiego. O ile przedstawiciele i pierwszej, i drugiej grupy od czasu do czasu nawołują do pokazania prawdy w pełnym świetle - tyle że zawsze tylko tej prawdy dla nich wygodnej, o tyle reprezentanci trzeciej grupy zachowują generalną rezerwę do historii. W historii czają się demony, lepiej o niej zapomnieć. To postawa "Jedwabne - nie, agentura - nie". Ci są przynajmniej konsekwentni. Ale też nie mają racji. To postawa typowa dla wielu ludzi Kościoła, w tym dla bodaj większości katolickich hierarchów. Sporo się ostatnio mówiło o liście kardynała Dziwisza do prezesa Wydawnictwa "Znak", Henryka Woźniakowskiego. Metropolita krakowski protestował przeciwko wydaniu przez "Znak" książki Jana Tomasza Grossa oceniając, że wywołuje ona demony antysemityzmu i antypolonizmu. Przypomnijmy, że Kardynał protestował też nie tak dawno temu przeciwko wydaniu (zresztą także przez "Znak") książki ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego "Księża wobec SB" opisującej m.in. zjawisko uwikłania duchownych katolickich w tajną współpracę z SB. Dla tej linii rozumowania wartością jest dyskrecja - tak w codziennych stosunkach międzyludzkich, jak i w odniesieniu do historii.

Cała prawda

Wydaje się, że w stosunku do mrocznych kart historii wskazana jest postawa integralna, nazwijmy ją na potrzeby niniejszych rozważań "Jedwabne - tak, agentura - tak".
Ta postawa myślowa zdaje się mówić: było, jak było, tego już wprawdzie nie zmienimy, ale nie jest bez znaczenia nasz dzisiejszy stosunek do tego, co się kiedyś wydarzyło. Przy takim podejściu trzeba - rzecz jasna - wystrzegać się łatwego szukania swoich przewag dziś w stosunku do czynów popełnionych niegdyś przez poprzednie pokolenia. Takie łatwe wywyższanie się to postawa ahistoryczna, intelektualne nadużycie, polegające na abstrahowaniu od ówczesnych uwarunkowań. Np. od tego, że w czasach Jedwabnego przemoc w ogóle, a przemoc wobec Żydów w szczególności, była dość powszechnie przyjętą metodą postępowania i trudno się było sprzeciwić zdziczeniu, które uchodziło niemal za normę. Albo od tego, że w czasach PRL na decyzję o współpracy z SB mogło mieć wpływ - powszechnie podzielane - przekonanie, że komunizm nie upadnie za życia ówcześnie żyjących pokoleń.
Powyższe zastrzeżenie nie może jednak stanowić alibi dla relatywizacji zła. Możemy jedynie zrozumieć, jak niekiedy trudno było w tamtych parszywych czasach być przyzwoitym człowiekiem. Niemniej nie możemy z tego powodu zachowań niegodnych nazywać godnymi. W tym sensie wyrażenie przez współczesne pokolenia żalu za grzechy swoich przodków jest moralnie uprawnione. Jan Paweł II w okresie Wielkiego Jubileuszu roku 2000 dlatego publicznie przepraszał za grzechy ludzi Kościoła sprzed kilku wieków nawet. Papież wyrażał w ten sposób przekonanie, że istnieją takie normy moralne, które obowiązują zawsze. Może spalenie Giordana Bruna było mniej ohydne w czasach, kiedy tego dokonano, niż byłoby dzisiaj. Jeśli jednak nie mamy zwątpić w człowieczeństwo, musimy przyznać, że i wtedy było moralnym złem. Tak samo moralnym złem było spalenie Żydów w Jedwabnem w roku 1941. Moralnym złem (chociaż znacznie mniejszego kalibru) było donoszenie na kolegów z podziemnej "Solidarności" w latach 1982 - 1989.

Dlaczego mordowali?

Być może Jan Tomasz Gross popełnił jakieś błędy: użył nieprawidłowej metodologii, doszedł do wyolbrzymionych wniosków etc. Nie mają racji ci zwolennicy Grossa, którzy twierdzą, że dzięki wyostrzeniu swoich tez lepiej się przyczyni do wszechstronnej dyskusji. Nie mają racji, bo książka gorsza jest zawsze gorsza, nigdy lepsza. Ale przy wszystkich swoich wadach ta książka stawia pytanie, wobec którego nie sposób przejść obojętnie: jak to było możliwe, że Polacy mordowali Żydów po Holocauście?
Może było tak, że mordercy nie uważali Zagłady za coś złego? Te mordy wydarzyły się dawno, z górą 60 lat temu. Ale jeszcze w naszych czasach możemy usłyszeć opinię, że Hitler miał jedną zasługę dla Polaków: rozwiązał problem żydowski w Polsce. To, że dziś jeszcze tolerowane bywają tego rodzaju opinie, pozwala choć trochę zrozumieć, dlaczego przed 60 z górą laty możliwe było mordowanie ludzi dlatego, że byli Żydami.
ROMAN GRACZYK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski