Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dworzec na peryferiach

Redakcja
Prywatni przewoźnicy muszą walczyć o ułatwienia dla podróżnych. Przeciwnikiem jest władza samorządowa, której interes rozmija się z oczekiwaniami mieszkańców.

GraŻyna Starzak

GraŻyna Starzak

Prywatni przewoźnicy muszą walczyć o ułatwienia dla podróżnych. Przeciwnikiem jest władza samorządowa, której interes rozmija się z oczekiwaniami mieszkańców.

   Podróżni w Miechowie mają teraz komfortową sytuację, bo wsiadają i wysiadają w centrum miasta. Samorządowcy chcą jednak zlikwidować ten przystanek. Od trzech lat robią wszystko, aby mieszkańcy korzystali z dworca autobusowego na peryferiach.
   Drewniane ławeczki ustawione na przystanku, który ma być zlikwidowany, już od rana są zajęte przez pasażerów. Helena Molenda z miejscowości Buk kilka razy w tygodniu oczekuje tu na swój bus. Ta starsza kobieta objuczona kilkoma różnymi pakunkami mówi, że nie wyobraża sobie, żeby musiała chodzić z tym bagażem na dworzec. Siedząca obok Janina Korcz z Charsznicy argumentację władz Miechowa, które tłumaczą, że likwidują przystanek w trosce o pasażerów, bo nie ma tu np. szaletów i kierującego ruchem, uważa za absurdalną.
   - Szalety miejskie mamy naprzeciw, koło poczty, a rozkład wisi tuż nad ławką. Poza tym, dlaczego władza ma decydować o tym, co jest dla nas dobre?
   Siedzący obok pasażerowie kiwają potakująco głową. - Naszej władzy w głowie się przewróciło. Tu nie chodzi o to, żeby pasażerowie mieli lepiej, tylko o to, żeby pokazać prywatnym przewoźnikom, kto tu rządzi - twierdzi Jan Michalski ze Słomnik.
   - Jeszcze trzy lata temu nasze stosunki z władzą były poprawne. Zaczęły się psuć od momentu, gdy dworzec, należący niegdyś do PKS, został oddany w dzierżawę Lidze Obrony Kraju - mówi Piotr Kwiecień, właściciel firmy przewozowej, jednej z najstarszych na tym terenie. Z jego słów wynika, że prywatni przewoźnicy też brali udział w przetargu na dzierżawę dworca, ale przegrali. Wybrano ofertę LOK.
   - Dzierżawca postawił warunki finansowe, których nie możemy przyjąć - kontynuuje Piotr Kwiecień. - Żąda 2,5 zł za każdy wjazd na plac. Nie zgodziliśmy się, bo niektórzy z nas kilkanaście razy dziennie wjeżdżają do Miechowa, a przy takich stawkach poszlibyśmy z torbami. Dogadaliśmy się więc z małżeństwem Korzeniowskich, którzy przed swoim sklepem przy ul. Sobieskiego w centrum miasta mają wyasfaltowany placyk. Ustawiliśmy tam ławeczki, wywiesiliśmy rozkład jazdy i wszyscy są zadowoleni: i podróżni, i właściciele sklepu, i my, bo płacimy kilkadziesiąt razy mniej niż żądano od nas na dworcu. Władza nie zostawiła nas jednak w spokoju. Zaczęła szukać dziury w całym.
   I odtąd, zamiast rozwijać firmy, poprawiać jakość obsługi, korespondujemy z urzędami: prosząc, tłumacząc, wyjaśniając. Wiele razy próbowaliśmy pójść na ugodę. Bo żaden z nas nie chce takiej walki. Ale na wszystkie nasze propozycje zawsze była jedna odpowiedź: porozmawiamy, kiedy zejdziecie na dworzec - cytuje słowa miejscowych urzędników Piotr Kwiecień.
   - Miechowskie władze, komplikując nam życie, utrudniają je równocześnie pasażerom. Każda okazja jest dla nich dobra, żeby ponowić próbę szantażu i zmusić nas do korzystania z dworca - mówi Jan Nowak, właściciel innej firmy przewozowej. Daje przykład jednego z kolegów, który złożył w starostwie podanie o uruchomienie dodatkowych kursów na swojej linii. Janusz Skóra, naczelnik Wydziału Komunikacji, odpisał mu, że warunkiem uzyskania zgody jest odjazd z dworca autobusowego. Taką samą odpowiedź otrzymał sołtys z gminy Gołcza, który kilka miesięcy później złożył w starostwie petycję, podpisaną przez mieszkańców swojego terenu, w sprawie uwzględnienia w rozkładzie jazdy kursów w soboty i niedziele.
   - Przecież mamy wolny rynek. Każdy z nas szuka sposobów, żeby zdobyć klienta. Jednym z nich jest dogodne dla pasażera miejsce odjazdu. Kilka lat temu przystanek w centrum nie budził niczyich wątpliwości. Do dzisiaj mam zgodę na korzystanie z tego placu, podpisaną przez władze Miechowa. A były to te same osoby, co obecnie. Ich zdanie w tej sprawie zmieniło się z chwilą, gdy oddali dworzec w dzierżawę Lidze Obrony Kraju. Wtedy postawiono nam takie warunki, których nie możemy przyjąć. Chyba nigdzie nie ma takiej sytuacji jak w Miechowie. Samorząd w Pińczowie np. bez żadnych ceregieli wydzielił prywatnym przewoźnikom specjalny pas przy dworcu. W innych powiatach też

idą nam na rękę.

   A w Miechowie musimy walczyć. Na szczęście mam wiele kursów poza powiatem miechowskim, ale inni przewoźnicy musieliby płacić za korzystanie z dworca nawet 5 tys. zł miesięcznie - mówi Jan Nowak.
   - Moja firma nie jest duża, a dochody z niej takie, że wystarczają akurat na życie. Już nawet nie bardzo jest co odłożyć. Gdybym zgodził się na warunki, jakie stawia LOK, groziłaby mi plajta i niechybnie poszedłbym na bezrobocie - mówi Józef Śliwa, przewoźnik ze Słomnik.
   Piotr Kwiecień w trakcie konfliktu nabawił się nerwicy. Mówi, że długo szukano na niego haka. I w końcu przyczepiono się do ławeczki z zadaszeniem, którą postawił przy przystanku na kawałku własnego gruntu przy ul. Warszawskiej. - Starałem się sprawę załatwić urzędowo - opowiada Piotr Kwiecień. - Jednak nie dostałem zezwolenia na tę niby-budowę. Dano mi do zrozumienia, że mam się wynieść na dworzec.
   - Koledzy poradzili, żeby postawić wiatę na kółkach. Taki obiekt nie jest budowlą w świetle prawa. Wtedy nasłano strażników miejskich. Tak długo szukali, aż znaleźli cztery śruby z nakrętkami po obu stronach obiektu, świadczące o prowadzonych w czasie bezpośrednio przed oględzinami robotach polegających na oddzieleniu obiektu wiaty od elementów stalowych podłoża. Na tej podstawie powiatowy inspektor nadzoru budowlanego wydał decyzję o rozbiórce wiaty, która ponoć nie mieści się w planie zagospodarowania przestrzennego miasta.
   - W planach nie ma przystanku ani przy ul. Sobieskiego, w centrum, ani przy ul. Warszawskiej. Dlatego upieramy się, aby przewoźnicy korzystali z dawnego dworca PKS. Robimy to

w trosce o pasażerów.

   Na dworcu jest poczekalnia, szalety, informacja o rozkładzie jazdy - argumentuje burmistrz Włodzimierz Mielus. Na uwagę, że samorząd nie ma prawa zmuszać przewoźników do korzystania wyłącznie z jednego miejsca postoju, odpowiada, że w prawie są luki i dlatego na rynku usług przewozowych robi się zwykła partyzantka.
   - Pan burmistrz zasłania się prawem. A jak wytłumaczy fakt, że w tym samym czasie, gdy nasłał na mnie inspektora nadzoru, który kazał mi rozebrać wiatę, podpisał innemu przewoźnikowi - panu D., swojemu kuzynowi, zgodę na odjazdy z tego samego miejsca. Tam, gdzie są grunty należące do gminy - odbija piłeczkę Piotr Kwiecień.
   - Podpisał pan? - twarz Włodzimierza Mielusa zmienia się, gdy zadaję to pytanie.
   - Podpisałem, ale tylko na rok. Poza tym, to nie jest żaden mój krewny - tłumaczy się burmistrz.
   - Jak to? Jednego przewoźnika pan stamtąd wygania, a drugiemu zezwala na postój w tym samym miejscu? - dociekam.
   - Doniesiono nam, że pojazdy pana Kwietnia jeżdżą przepełnione, więc trzeba było jakoś rozładować ten ruch...
   Pan D., jak się okazuje, bez trudu załatwił sobie również korzystny dla siebie rozkład jazdy. Jego busy odjeżdżają pięć minut przed należącymi do Piotra Kwietnia, zabierając mu pasażerów, których od lat wozi na tej linii. - Gdy próbowałem tłumaczyć naczelnikowi Wydziału Komunikacji, że takie decyzje powodują niepotrzebne zadrażnienia i konflikty między przewoźnikami, zamiast odpowiedzi usłyszałem słowa: - Może teraz wreszcie nauczy się pan__szanować władzę - relacjonuje Piotr Kwiecień.
   Dowolne, bez udziału zainteresowanych, manewrowanie rozkładem jazdy to jeden z zarzutów, jakie przewoźnicy z Miechowa stawiają miejscowej władzy. Piotr Kwiecień i Józef Śliwa, którym konsekwentnie odmawia ona prawa do tzw. aktualizacji, czyli utrzymania rozkładu jazdy w niezmienionej postaci, poskarżyli się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Dwukrotnie kolegium stwierdziło, że decyzja ta nie jest zgodna z prawem. W miechowskich urzędach nikt się tym jednak nie przejął.
   Janusz Skóra, naczelnik Wydziału Komunikacji Starostwa Powiatowego, uważa, że jeśli coś nie jest zabronione, to jest dozwolone. Taka jest jego odpowiedź na pytanie, dlaczego pozwala przewoźnikowi, który dopiero zaczyna obsługiwać daną linię, odjeżdżać pięć minut wcześniej niż ten, który jest na niej od lat.
   Władze Miechowa i powiatu szukają różnych sposobów, aby zmusić prywatnych przewoźników do korzystania z dworca. Niektóre przypominają kabaret. Np. ten, żeby wydać właścicielom placu, na którym jest przystanek, nakaz zerwania położonego tam sześć lat temu asfaltu.
   - Jesteśmy zdumieni tą decyzją, bo podwórko, gdzie położyliśmy asfalt, tworzy razem ze sklepem obszar, na którym prowadzimy działalność gospodarczą. Sześć lat temu uzyskaliśmy wszystkie zezwolenia na budowę sklepu i prowadzenie tam działalności handlowej. Nikt nie wymagał od nas odrębnego wniosku w sprawie asfaltu - mówi Jolanta Korzeniowska, współwłaścicielka placu.
   Marian Włosowicz, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego, przyznaje, że wiata na kółkach należąca do Piotra Kwietnia i asfalt na placu państwa Korzeniowskich nie są najważniejszymi spośród 900 spraw, którymi zajmuje się ten urząd. Dlaczego zatem inspektorzy poświęcili im tyle czasu i energii? - Pan Kwiecień świadomie

złamał prawo.

   Powiadomiło nas o tym Starostwo Powiatowe. A na utwardzenie placu też jest wymagana zgoda. Państwo Korzeniowscy jej nie mają. Dlatego wydałem decyzję, że muszą zerwać asfaltową nawierzchnię - odpowiada Marian Włosowicz.
   Przypominam mojemu rozmówcy, że asfalt na wspomnianym placu położono już sześć lat temu, gdy budowano tu sklep. Czy to możliwe, że wcześniej nikt go nie zauważył, mimo że plac znajduje się w centrum miasta, niedaleko od budynków, w których mieści się Urząd Nadzoru?
   - Zanim wydałem decyzję, próbowałem przemówić panu Korzeniowskiemu do serca i do umysłu; próbowałem go przekonać... no, wie pani, do czego - inspektor Włosowicz zawiesza na chwilę głos.
   - …do tego, żeby wyrzucił z placu przewoźników - kończę za niego ostatnie zdanie.
   - To pani powiedziała.
   Domyślam się, że ponieważ swój urząd sprawuje z woli starosty, niezręcznie byłoby mu mówić o pewnych sprawach do końca.
   Żeby zrozumieć upór miechowskich władz w sprawie dworca, trzeba się cofnąć ponad dwa lata wstecz. Pod koniec 2000 r. samorządowcy postanowili kupić dworzec autobusowy od syndyka masy upadłościowej tamtejszego PKS. Dlaczego zdecydowali się wydać kilkaset tysięcy złotych na tę akurat inwestycję? Włodzimierz Mielus pełniący również w tamtym okresie funkcję burmistrza twierdzi, że ulegli naciskom różnych grup miejscowej ludności. Plotka głosi, że do tego pomysłu przekonał samorządowców jeden z radnych, który prowadził w okolicy dworca działalność gospodarczą i bał się konkurencji. A trzeba dodać, że dworzec był już właściwie sprzedany, bo syndyk podpisał stosowną umowę z jednym z okolicznych przedsiębiorców, który chciał tam zbudować hurtownię. Władze Miechowa dopiero w tym momencie zdecydowały się skorzystać z przysługującego im prawa pierwokupu.
   Burmistrz utrzymuje, że zwlekano z kupnem, bo pierwotna cena była zbyt wysoka. Zareagowano dopiero wtedy, gdy urzędnicy dowiedzieli się, iż syndyk zamierza sprzedać dworzec przedsiębiorcy za cenę o połowę niższą, czyli za 300 tys. zł. - Ponieważ miasto nie mogło zajmować się prowadzeniem działalności gospodarczej, zorganizowaliśmy przetarg na dzierżawę dworca - opowiada Włodzimierz Mielus.
   Najlepszą ponoć ofertę przedstawiła Liga Obrony Kraju, która zobowiązała się wpłacać co miesiąc do budżetu gminy 6,5 tys. zł. Z wypełnieniem tego zobowiązania są jednak kłopoty, bo z dworca korzystają głównie kierowcy autobusów dalekobieżnych, a ponieważ nie ma ich zbyt wiele, LOK nie osiąga dochodów, o jakich marzył. W Miechowie mówi się, że kierownictwo LOK jest zaprzyjaźnione z miejscową władzą. I to ma być powód, dla którego postawiła ona sobie za

punkt honoru

zmuszenie prywatnych przewoźników do korzystania z tego miejsca, oczywiście, za sowitą opłatą.
   - Tak, znam dobrze kierownictwo LOK-u. Chodzę tam czasem na zebrania. Trudno, żeby było inaczej, gdy od lat mieszka się w jednym mieście - broni się przed tymi zarzutami burmistrz Włodzimierz Mielus. Nie ukrywa jednak, że wydzierżawiając dworzec, chciał pomóc tej organizacji poprawić swój byt.
   W siedzibie LOK-u bywa także Janusz Skóra, naczelnik Wydziału Komunikacji Starostwa Powiatowego. Gdy próbowałam się z nim spotkać tuż przed świętami, najlepiej poinformowana w rozkładzie dnia swojego kierownika urzędniczka tego wydziału powiedziała mi, że jej szef wizytuje... ośrodki LOK-u.
   Dobre stosunki z miejscową władzą prawdopodobnie nie pomogą tej organizacji utrzymać w swoich rękach dworca. Jak się nieoficjalnie dowiedziałam tuż przed opublikowaniem tego tekstu, dworzec zostanie niebawem wystawiony na sprzedaż. Cena wywoławcza - 336 tys. zł - nie zrekompensuje zapewne strat, jakie budżet miasta i gminy poniósł nabywając trzy lata temu ten obiekt. Być może pozwoli jednak uniknąć kolejnych. Podobno LOK ma chrapkę na to, aby przejąć teren dworca od miasta za symboliczną złotówkę.
   - To nie wchodzi w grę - ucina owe spekulacje gospodarz miasta i gminy, który podczas naszej kolejnej rozmowy potwierdził, że niebawem, podczas obrad Rady Miasta, zostanie poddana pod głosowanie uchwała w sprawie sprzedaży dworca. Przyznał również, że decyzja o kupnie obiektu od syndyka nie była

przemyślana do końca.

   - Przewoźnicy powinni być zadowoleni, bo ten, kto kupi dworzec, nie będzie musiał ponosić kosztów dzierżawy, więc stać go będzie na obniżenie stawek - mówi Włodzimierz Mielus. Ale, w jego opinii, sytuacje konfliktowe wewnątrz tej grupy zawodowej nadal będą występowały, bo liczba przewoźników w regionie jest niewspółmiernie duża w stosunku do potrzeb. Burmistrz uważa, że w takiej sytuacji zawsze ktoś będzie się czuł pokrzywdzony.
   - W dobie wolnego rynku dobrze się boksuje, gdy ktoś trzeci pomaga. Oni chcą, żebyśmy pomagali raz jednemu, raz drugiemu, żebyśmy zawsze opowiedzieli się po którejś stronie. A potem jeden czy drugi oskarżają nas o kumoterstwo - konstatuje burmistrz Miechowa.
   - My nie chcemy, żeby nam ktokolwiek pomagał. Bo żaden z nas nie boi się walki konkurencyjnej. Byle tylko odbywała się zgodnie z pewnymi, z góry ustalonymi regułami. Najgorzej jest wtedy, gdy zamiast walczyć o klienta, musimy toczyć walkę z urzędem - odparowuje burmistrzowi Piotr Kwiecień.
   W gminach i powiatach Małopolski działa 1500 firm przewozowych. Miechów nie jest pod tym względem rekordzistą. Jednak choć w innych powiatach też zdarzają się zatargi pomiędzy przewoźnikami a władzą, to jednak nigdzie sytuacja nie jest tak napięta jak w Miechowie. Tę opinię podzielają zarówno Marek Dyszy, szef Małopolskiego Stowarzyszenia Przewoźników Osobowych, jak i Dariusz Tarnawski z Departamentu Gospodarki i Infrastruktury Urzędu Marszałkowskiego w Krakowie.
   - Ustawa prawo przewozowe nakłada na wójtów, burmistrzów, starostów obowiązek koordynacji i aktualizacji połączeń lokalnych, ale celem nadrzędnym takich działań winno być dobro mieszkańców - przypomina Dariusz Tarnawski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski