Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dyrektorka broni lekarki

Redakcja
- Nie jesteśmy jednostką ratownictwa medycznego. Gdyby lekarz jechał do każdego zasłabnięcia, praca przychodni zostałaby sparaliżowana - przekonuje Marta Nawrot, dyrektorka przychodni w Michałowicach.

"Mógłby żyć?" - ciąg dalszy

- Nie jesteśmy jednostką ratownictwa medycznego. Gdyby lekarz jechał do każdego zasłabnięcia, praca przychodni zostałaby sparaliżowana - przekonuje Marta Nawrot, dyrektorka przychodni w Michałowicach.

   W środę w artykule "Mógłby żyć?" informowaliśmy o tragedii, do jakiej we wtorek doszło na jednej z posesji w Michałowicach pod Krakowem. Mężczyzna pomagający przy budowie domu letniskowego nagle zasłabł. Właściciel posesji, Andrzej J., natychmiast pojechał do pobliskiego ośrodka zdrowia i poprosił dyżurującą lekarkę, by udzieliła mężczyźnie pierwszej pomocy. Lekarka odmówiła, twierdząc, że nie może opuścić przychodni. Rola ośrodka ograniczyła się do wezwania "erki", która przyjechała pół godziny później. Niestety, za późno.
   Już we wtorek usiłowaliśmy zapytać w Michałowicach, dlaczego umierającego człowieka pozostawiono bez pomocy, ale nikt nie chciał z nami rozmawiać. Dopiero w środę udało się nam skontaktować z dyrektorką ośrodka (we wtorek była na szkoleniu). Nie widzi ona nic nagannego w postępowaniu lekarki. - Sprawa jest wyjaśniana i ostatecznych decyzji jeszcze nie podjęłam, ale z moich dotychczasowych ustaleń wynika, że pani doktor nie złamała prawa. Gdyby lekarz z przychodni biegł do każdego zasłabnięcia na terenie Michałowic, praca ośrodka byłaby kompletnie sparaliżowana - _przekonuje dyrektor Marta Nawrot. - _Tym bardziej że w tych godzinach dyżurowała tylko jedna lekarka. Skąd mogła wiedzieć, że ów mężczyzna faktycznie jest umierający? Poza tym nie mamy sprzętu niezbędnego do takich interwencji, np. przenośnego EKG. Do tragedii doszło nie z naszej winy, winne jest źle zorganizowane ratownictwo medyczne. Gdyby zostały wreszcie wdrożone przepisy ustawy o ratownictwie, w ciągu kilku minut przyleciałby helikopter bądź dojechałaby "erka", bo stacje pogotowia ratunkowego byłyby rozmieszczone także na obrzeżach Krakowa.
   Innego zdania jest rzecznik odpowiedzialności zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej, dr Jolanta Orłowska- Heitzman. W jej ocenie, w opisanym przypadku pomocy powinien udzielić każdy lekarz, z wyjątkiem sytuacji, w której w tym samym czasie zajmowałby się innym chorym, potrzebującym natychmiastowej interwencji medycznej.
   - Nie widziałem u pani doktor żadnego pacjenta - mówi Andrzej J. - Proponowałem, że podwiozę ją do chorego samochodem i odwiozę z powrotem. Wszystko zajęłoby kilkanaście minut, a dzięki temu mój znajomy przypuszczalnie żyłby. Być może wystarczyłoby fachowo zrobione sztuczne oddychanie i podanie nitrogliceryny pod język, by dotrwał do przyjazdu "erki" - Andrzej J. nadal nie potrafi pogodzić się z tym, co się wydarzyło.
   Dzisiaj ma zostać zakończone postępowanie wyjaśniające w ośrodku. Nie wiadomo natomiast, kiedy swoje czynności zakończy policja.
DOROTA STEC-FUS

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski