Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Elektryczne lwiątko

Redakcja
Wizualnie model nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ta sama karoseria, podobne zegary w środku, tak samo wygodne wnętrze. Jedynie klapka na prawym przednim błotniku zakłóca nieco harmonię kształtów "106", a brak dźwigni zmiany biegów onieśmiela kierowcę, przyzwyczajonego do tradycyjnych pojazdów. Zasadnicza różnica tkwi jednak pod maską. W miejscu tradycyjnego silnika spalinowego pojazd otrzymał silnik elektryczny, który przekazuje napęd na koła przednie. Źródłem energii jest dwadzieścia baterii umieszczonych w bagażniku i pod zespołem elektronicznym z przodu pojazdu.

Peugeot 106 i siostrzany citroen saxo są jednymi z nielicznych modeli segmentu B, które weszły do seryjnej produkcji jako pojazdy elektryczne


     Podczas wizyty we Włoszech mieliśmy okazję dokonać jazd próbnych elektrycznym modelem. Zdziwi się ten, kto przypuszcza, że można go porównać do meleksa czy wózka akumulatorowego. Jest to pełnoprawny samochód, tyle tylko, że dużo cichszy.

Niby tradycyjny, a pełen niespodzianek...

     Po wejściu do wnętrza przekręcamy kluczyk w stacyjce i oświetlamy zegary na desce rozdzielczej. Przekręcamy kluczyk w następne położenie i… nic. Silnik nie pracuje, a w samochodzie panuje nadal cisza. Tymczasem to położenie kluczyka umożliwia już jazdę. Przekonuje nas o tym strzałka obok prędkościomierza, wskazująca kierunek jazdy: "przód". Naciskamy więc na pedał przyspieszenia i pojazd energicznie rusza z miejsca. Bez zmiany przełożeń, szarpnięć jak w "automacie", peugeot uzyskuje prędkość 80 km/h. Według danych producenta, "elektryczny lew" może przyspieszać od 0 do 50 km/h w czasie 8,3 s, co jest zupełnie wystarczające do szybkiego poruszania się w terenie zabudowanym. Po pierwszych metrach, kiedy jadących opuściła trema, przychodzi czas na sprawdzanie własności jezdnych. Ponieważ droga testu przebiegała przez serpentyny i ostry podjazd, mieliśmy doskonałą okazję, by przekonać się, ile wart jest "electric". Z zadowoleniem można stwierdzić, że pojazd nie zatracił doskonałej stabilności. Jak w "106" z silnikiem spalinowym, pokonywanie zakrętów nie nastręczało żadnych problemów. Samochód trzymał się drogi i mimo większej masy własnej nie miał tendencji nadsterowności czy podsterowności. Po zapoznaniu z "elektrycznym maluchem" i ochłonięciu z pierwszych wrażeń można było spokojnie rozejrzeć się po wnętrzu. Deska rozdzielcza ma dwa duże analogowe wskaźniki. Pierwszy z prawej jest tradycyjnym prędkościomierzem pokazującym aktualną prędkość. Obok niego umieszczono wskaźnik energii pokazujący ilość energii zmagazynowanej w akumulatorach (odpowiednik wskaźnika paliwa w modelach tradycyjnych). Pomiędzy tymi dwoma zegarami znajduje się ekonoskop obrazujący pobór energii i informujący o normalnym (kolor zielony), podwyższonym (kolor pomarańczowy) czy nadmiernym (kolor czerwony) jej zużyciu.
     Wprawdzie producent podaje prędkość maksymalną na ok. 80 km/h, ale podczas jazdy kilkakrotnie zdarzyło nam się przekroczyć tę wartość. O tym, że jest to jednak zbyt duże obciążenie, ostrzegała strzałka ekonoskopu znajdująca się cały czas na czerwonym polu. Podczas takiej ostrej jazdy zasięg, oceniany na ok. 100 km maleje do 60 km.
     Po podjeździe na parking zaszła konieczność jazdy tyłem i zaparkowania. Należało więc włączyć bieg wsteczny. Ponieważ pojazd nie ma lewarka, kierowca nerwowo zaczyna rozglądać się po kokpicie. Tymczasem "wsteczny" włącza się poprzez naciśnięcie przycisku na desce rozdzielczej (przycisk identyczny jak ogrzewania tylnej szyby). Wówczas następuje zmiana strzałki na wskaźniku obok prędkościomierza i… możemy już cofać. Jazda tym pojazdem nie jest więc żadnym problemem, nawet dla osoby pierwszy raz wsiadającej do samochodu.
     Ciekawostką jest fakt, że pomimo zasilania pojazdu energią elektryczną, nie wyeliminowano konieczności wlewania benzyny. Tyle tylko, że nie podlega ona spaleniu w silniku, ale jest podczas spalania źródłem ciepła w systemie ogrzewania.
     Najwięcej problemu przy eksploatacji takiego pojazdu stwarza jego "tankowanie". Naładowanie baterii pozwala na przebycie maksimum 100 km. Po pokonaniu takiego dystansu samochód powinien odstać 6 godzin z wtyczką włączoną do prądu i ponownie zmagazynować energię. Jeżeli jednak ktoś musi użytkować pojazd dalej niż 100 km, może skorzystać z... dystrybutora na stacji benzynowej. Podczas badań, jakie dokonywano we francuskim mieście La Rochelle, postawiono kilkanaście dystrybutorów, gdzie po podłączeniu wtyczki kierowca mógł szybko "zatankować". Piętnaście minut takiego szybkiego ładowania pozwala na przejazd 15 kilometrów.
     Próby dokonane w La Rochelle (a jest to już przeszło milion kilometrów przejechanych przez kilkadziesiąt samochodów elektrycznych) wykazały, że pojazdy elektryczne mają swoje uzasadnienie. Niewiele osób pokonywało bowiem dziennie trasę większą niż 80 km. Po przyjeździe do domu podłączano pojazd do kontaktu i na rano znowu był gotowy do podróży.
     Czy jednak konserwatyzm i wygoda użytkowników samochodów pozwolą zaistnieć prywatnym modelom elektrycznym?
Bogusław Korzeniowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski