Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Floodland” The Sisters Of Mercy

Redakcja
Założyciel The Sisters Of Mercy – Andrew Eldritch, w pierwszych miesiącach swojego rockowania grywał na bębnach w kilku lokalnych zespołach punkowych w Leeds. Potem (1979) wraz z niejakim Gary Marxem powołali do życia The Sisters. Zaraz potem Siostry Miłosierdzia zaczęły przybierać na wadze, bo najpierw dołączył do nich basista Craig Adams, a dotąd pałkerujący i śpiewający Eldritch kupił automatycznego perkusistę, którego ochrzcił Dr Avalanche.

Jerzy Skarżyński: NIEZAPOMNIANE PŁYTY HISTORII ROCKA SUPLEMENT (78)

W następnych latach zespół poszerzył się jeszcze o drugiego gitarzystę – Bena Gunna, którego później zastąpił Wayne Hussey. Wtedy to grupa zarejestrowała swój pierwszy longplay – "First And Last And Always”. Po tournee go promującym, Hussey oraz Adams pożarli się ze swoim szefem i z hukiem (medialnym) odeszli aby stworzyć własny projekt – The Mission (pisałem już o nim).

W 1987 r. The Sisters Of Mercy reaktywowało się w składzie "trzyosobowym”. I tak obok Andrew Eldritcha i Dr Avalancha pojawiła się w nim basistka i wokalistka – Patricia Morrison. Jak po latach wspominał Eldritch (Avalanche w tej sprawie zachował dyskrecję), Patricia została przyjęta, bo... miała najbardziej niesamowite włosy, jakie kiedykolwiek widział i... bo lepiej wyglądała niż grała. No cóż, biorąc to pod uwagę, musiała być sporej urody, bo jako instrumentalistka radziła sobie całkiem dobrze. Okrągłym tego dowodem jest nagrany z nią długograj "Floodland”. No to słuchanko...

Godzinny "Floodland” zaczynają złączone w jedną całość tematy "Dominion” i "Mother Russia”. Dr Avalanche narzuca jednostajny, nieludzko precyzyjny rytm, a nad nim unoszą się nieco porażający, niski głos Eldritcha i dość wysoki, wtórującej mu, Patrycji. Jest podniośle, jak w gotyckich katedrach. Numer dwa ("Flood I”), to przewalające się stuki–puki Avalancha i sporo elektroniki. Z pewnością wampiry lubią ten numer. Gdy zaczyna się "Lucretia”, nogi same zaczynają nam podrygiwać, a głowa podskakuje jak piłka. Rewelacyjny refren i motoryczność. Klasyka dekady! Następny utwór – "1959”, to delikatna (tylko fortepian) opowieść o roku, w którym Andrew pojawił się na tym łez padole. Piątkę wspaniale zaczyna Wagnerowski chór, w który nagle włamują się "bębny”. Świetna partia wokalna (wiele głosów) i kolejny porywający refren. Te 11 minut to słynne "This Corrosion”. A potem: w "Flood II” jest znów elektronicznie; w "Driven Like The Snow” monotonnie i zimno (cold vawe); w "Never Land” potężnie oraz ponuro; w "Torch” inaczej, bo ze śpiewem "pod” Davida Bowie; a w finałowym "Colours” elektronicznie i blisko Joy Division.

"Floodland” – sama radość dla "pogodnych inaczej”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski