Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fotografował sukcesy w kombinacie i papieża, którego nikt nie witał

Tomasz Piwowarczyk
Stanisław Gawliński fotografuje do dzisiaj
Stanisław Gawliński fotografuje do dzisiaj Marcin Kądziołka
Portret. - Kiedyś otrzymałem zlecenie pod tytułem "Huta dba o pracowników, dostarcza im napoje". Robiłem zdjęcia w punkcie wydawania wody. Uwieczniłem panią wydającą, która akurat pokazała figę - Stanisław Gawliński wspomina historię zdjęcia, z którego musiał się tłumaczyć.

Nowa Huta była oczkiem w głowie poprzedniego ustroju. Nie pozostało to bez wpływu na pracę dziennikarzy, którzy chcieli pisać o kombinacie i go fotografować.

- Huta była bardzo pilnowana, w myśl zasady "czujność towarzysze, wróg nie śpi" - opowiada o ówczesnych realiach i obawach najwyższych władz nowohucki fotograf Stanisław Gawliński. O pozwolenie na fotografowanie kombinatu nie było łatwo, ale w końcu udało mu się je zdobyć. Jednak obostrzenia nadal były bardzo surowe.

Można było fotografować tylko określone rzeczy. Należało uwieczniać tematy pozytywne, pokazywać, jak ustrój troszczy się o obywateli.

- Kiedyś otrzymałem zlecenie pod tytułem "Huta dba o pracowników, dostarcza im napoje". Robiłem zdjęcia w punkcie wydawania wody. Uwieczniłem panią wydającą, która akurat pokazała... figę - wspomina historię zdjęcia z ,,Głosu", z którego musiał się długo tłumaczyć. Każdy dziennikarz poruszający się po kombinacie miał przydzielone towarzystwo osoby z "działu specjalnego".

Wizyta papieża bez tłumów

Poza miejscem bicia rekordów produkcyjnych Nowia Huta była także sceną przełomowych wydarzeń politycznych, z bardzo mocnymi akcentami religijnymi.

- Zmiany to był szok - przyznaje. - W tamtym układzie i ustroju to było nie do pomyślenia - wspomina. Wielkim wydarzeniem była pierwsza wizyta papieża Jana Pawła II w 1979 roku. Polak był osobą publiczną, o określonych poglądach, którego przyjazdu nie można było pominąć. Propaganda miała jednak nadal wiele do powiedzenia.

Dziennikarze nie mogli uwieczniać i pokazywać w prasie lub telewizji tłumów witających papieża i uczestniczących w jego mszach. Mimo to fotografowie chcieli mieć z wydarzenia jak najciekawsze zdjęcia.

- Zapowiadano wizytę papieża w klasztorze Cystersów. Wiedziałem, że tam będzie tłum dziennikarzy, a nie chciałem mieć takich samych zdjęć jak inni - opowiada fotograf, który zawsze chciał uwieczniać coś, czego nie miałby nikt.
- Dowiedziałem się, że Ojciec Święty ma lądować na stadionie Hutnika. Chciałem sfotografować szefostwo kombinatu witające Jana Pawła II. Niestety, papieża na Suchych Stawach nie witał nikt - wspomina, dodając, że i tak z wizyty ma ciekawe zdjęcia: błogosławiącego na trasie papieża z kominami w tle.

Później swoboda w robieniu zdjęć była coraz większa. Udało się zarejestrować zdjęcia z pierwszej mszy w kombinacie i z akcji wieszania krzyży. W ,,Głosie" znalazło się nawet zdjęcie zdemolowanego Cmentarza Orląt Lwowskich.

Został nauczycielem gimnastyki

Stanisław Gawliński pierwsze zdjęcie wykonał we Lwowie. Po wojnie przez kilkadziesiąt lat rejestrował najważniejsze wydarzenia w Nowej Hucie. I nadal, mimo emerytury, nie może rozstać się z aparatem, który nazywa "breloczkiem".
Już w wieku dwunastu lat potrafił robić zdjęcia i wywoływać odbitki. Przygoda z fotografowaniem rozpoczęła się we Lwowie. Dziadek Stanisława był znanym geologiem, odkrywcą rudy manganowej. Miał swoją katedrę na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza. Poznał wówczas dwóch wnuków słynnego geografa, Eugeniusza Romera.

Ich ojciec zajmował się robieniem zdjęć jeszcze przed wojną i zaraził tym swoich synów, a oni młodego Stanisława. Pierwsze zdjęcia to były rodzinne portrety - wujków i dziadków.

Po wojnie pan Stanisław wylądował na Dolnym Śląsku, w Karpaczu. Tam rozpoczął przygodę narciarską, zarówno w zjeździe, jak i w skokach. Szczególnie dobrze czuł się w zawodach slalomowych - w mistrzostwach Dolnego Śląska zawsze był w czołówce. A do wygrania były nie tylko medale, ale także ułatwiona droga do studiowania na Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego we Wrocławiu.

- Na początku chciałem iść na medycynę. Jednak w tamtych czasach, z moim inteligenckim pochodzeniem nie było to możliwe - przyznaje. Jak to się wówczas mówiło: "dyktatura proletariatu to nieograniczone przez prawo i oparte na przemocy panowanie proletariatu nad burżuazją".

Starania o studia medyczne odradził mu dyrektor liceum. Pozostała więc Wyższa Szkoła Wychowania Fizycznego. Tam zdobył tytuł dyplomowanego nauczyciela gimnastyki. Oprócz tego był sekretarzem klubu sportowego Budowlani Karpacz, dorabiając w międzyczasie jako fotograf. Po 1956 roku trafił do pracy w szkole w Sierszy Wodnej. Tu także przydawały się umiejętności fotograficzne.

Pierwsze kroki żeglarskie

To był okres, gdy echo tuby propagandowej rozsławiło po Polsce wieść o budowie sztandarowego miasta socjalizmu.

- O Nowej Hucie dowiedziałem się w czasie akcji "Służba Polsce" - sięga pamięcią wstecz pan Stanisław. Wspomina obowiązkowe wysyłki ludzi do pracy przy budowie kombinatu i nowej dzielnicy. Trafił tam m.in. jego kolega. Sam tego uniknął, ponieważ pełnił funkcję drużynowego w harcerstwie. Nowohuckie kontakty nawiązał później, dzięki... żeglarstwu. Gdy podjął pracę w Krakowie, zachwyciło go to środowisko, które wyróżniało się spośród innych sekcji sportowych.

- Piłkę to każdy potrafił kopać. A żeglarze to byli ludzie z pasją - wspomina. Pierwsze kroki żeglarskie stawiał na Bagrach. Brał udział w Mistrzostwach Polski i innych regatach. Wyruszył także na rejs na Mazury jako sternik.
W załodze miał dziennikarza ,,Głosu Nowej Huty". Po powrocie z rejsu jego zdjęcia z wyprawy zostały zamieszczone w nowohuckiej gazecie. Fotografie się spodobały i otworzyło to mu drogę do stałej współpracy z ,,Głosem".

Musiał rozpychać się łokciami

Jak to zwykle bywa, początki nie były łatwe. Pierwsze zlecenia dla młodego fotografa dotyczyły... śmieci.
- Nie narzekałem, tylko robiłem to, co mi zlecano - wyjaśnia. Dodaje, że konkurencja w gazecie była duża i nie mógł sobie pozwolić na to, żeby wybrzydzać. Musiał rozpychać się łokciami, żeby cokolwiek wydrukować.

Zwłaszcza że niektórzy fotografowie pracowali w ,,Głosie" od lat i niechętnie patrzyli na młodych i ambitnych pretendentów. Ale nie wszyscy mieli takie podejście. Od niektórych można było się wiele nauczyć.

- Dużo dał mi kontakt z Henrykiem Makarewiczem. Nauczył mnie, że gdy zobaczy się fajny obrazek, to nie wolno zwlekać. Trzeba pstrykać - wyjaśnia jeden z wielu tajników przebijania się na łamy najważniejszych gazet.
Innym sposobem jest dobór tematyki. Trzeba podrzucać takie zdjęcia, które przelicytują inne. Należy szukać tego, co będzie się sprzedawać. I co trafi w zapotrzebowanie i koniunkturę. Np. brygady pracy socjalistycznej.

Pokazanie ich sukcesów w gazecie to była "podpucha produkcyjna". Mobilizowano w ten sposób innych do pobijania rekordów w wyrabianiu norm.

- To były czasy wielkiej propagandy. Jakby ktoś był sprytny, to powstałby z tego niezły kabaret - ocenia. Mimo uwarunkowania politycznego i uwikłania w tryby propagandowej machiny dziennikarstwo mu się spodobało. A legitymacja prasowa otwierała wiele drzwi. Nawet te strzeżone w sposób szczególny.

Trzeba pokazywać ręce, które coś robią

Po przejściu na emeryturę pan Stanisław nawiązał kontakt z nowo powstającą, nowohucką Telewizją Dami. Zrealizował w niej kilka tematów, m.in. poświęcenie samochodów w parafii na osiedlu Dywizjonu 303. Później przez kilka lat współpracował z Telewizją Kraków.

- Większość zrealizowanych przeze mnie materiałów to były moje własne propozycje - opowiada o kontynuacji swojej niezmiennej, dziennikarskiej zasady: zarejestrować coś, czego nie miał nikt inny.

- Tak powstały moje materiały o dzikich kąpieliskach, żeglarstwie, crossach samochodowych, samolotach - wymienia. Jakie jeszcze są według niego tajniki materiałów, które zainteresują odbiorców?

- Na zdjęciach trzeba pokazywać wydarzenie. Jeśli robimy materiał o pani handlującej na straganie, to nieważne, czy widać jej ucho, czy nie. Trzeba pokazać ręce, które coś robią. Jeśli robimy zdjęcia bawiących się dzieci, to mama musi wyjść z pokoju - dziecko musi mieć swobodę. Trzeba rejestrować tak, żeby do zdjęcia wystarczył krótki podpis - wyjaśnia. Mimo upływu lat nadal rejestruje to, co dzieje się w naszej dzielnicy.

- Nowa Huta znów jest w budowie. Na spacery zawsze biorę swój "breloczek", jak nazywam miniaturowe, nowoczesne aparaty, i gdy coś mnie zaciekawi, to sobie "pstrykam".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski