MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Francja czeka na pomoc

REMIGIUSZ PÓŁTORAK
Dobrze zorganizowani terroryści przesunęli się na zachód kraju, a Francja ciągle czeka na wsparcie innych wojsk. Po pięciu dniach nieustannych ataków pomoc jest tylko zapowiadana.

WOJNA W MALI. Wszystko wskazuje na to, że francuskie samoloty bombardujące północne Mali przegoniły stamtąd islamistów. Pojawiły się jednak inne problemy.

Wątpliwości nie ma dzisiaj co do jednego. Społeczność międzynarodowa i zdecydowana większość opinii publicznej we Francji (w zasadzie poza skrajną lewicą) poparła decyzję prezydenta Francji o tym, że trzeba szybko powstrzymać niebezpieczny marsz islamistów w kierunku stolicy Mali. Obecnie takiego zagrożenia już nie ma. Coraz częściej pojawiają się natomiast pytania: co potem?

Na razie trzy duże miasta na północy Mali, okupowane od kwietnia ubiegłego roku przez dżihadystów z trzech różnych organizacji (w tym powiązanych z al Kaidą) - Gao, Kidal i Tombouctou - zostały odbite. Tak przynajmniej wynika z zeznań świadków. Mimo znacznych strat, islamiści nie złożyli jednak broni, a nawet przeszli do ataku w okolicach miasta Diabaly, 400 km od stolicy kraju Bamako. To oznacza, że francuskie naloty, jakkolwiek skuteczne, są jeszcze dalekie od tego, aby zniszczyć całkowicie islamskie, rozproszone bazy. A armia malijska jest zbyt słaba, by przeciwstawić się terrorystom. Kluczem w tym konflikcie jest ciągle sformowanie wojska złożonego z żołnierzy różnych państw afrykańskich. Zgodnie zresztą z rezolucją Narodów Zjednoczonych. Z tym zaś są problemy. Na papierze porozumienie wprawdzie jest, lecz w praktyce niewiele z niego wynika. Nigeria zapowiedziała wczoraj, że w ciągu 24 godzin wyśle 900 żołnierzy w rejon konfliktu. Byłoby to pierwsze afrykańskie wojsko zaangażowane w wojnę. Inne - z Burkina Faso, Nigru czy Senegalu - są w kolejce, ale zostaną wysłane najwcześniej za kilka dni.

Z nadmierną pomocą dla Francuzów nie spieszą się również potęgi zachodnie. Londyn zapowiedział jedynie wsparcie logistyczne, zaś Stany Zjednoczone - słowami Susan Rice, ambasador przy ONZ - mają wątpliwości, czy międzynarodowa misja wsparcia dla Mali, przewidująca stworzenie wielonarodowej armii, ma w ogóle szanse powodzenia. Stąd najwyraźniej bierze się dotychczasowy dystans władz USA do całej operacji.

Dzisiaj sytuacja wygląda więc tak, że wbrew przewidywaniom Francja tak naprawdę sama prowadzi wojnę w Mali. Na razie prezydent Francois Hollande wysłał tam 750 żołnierzy, ale minister obrony Jean-Yves Le Drian zapowiedział, że liczba ta będzie sukcesywnie wzrastać, aż do 2,5 tys. osób.

Wczoraj Hollande, z Abu Dhabi w Emiratach Arabskich, przypomniał trzy główne cele malijskiej wojny. - Musimy zatrzymać terrorystów, którzy chcieli przejąć kontrolę nad całym krajem, ochronić Bamako, gdzie mieszka wiele tysięcy naszych obywateli i zmierzać do tego, aby Mali odzyskało jedność terytorialną - przy pomocy sił afrykańskich i z naszym wsparciem - mówił Hollande.

Sprawa jest jednak dla Francji - dawnej potęgi kolonialnej, m.in. w Mali - nadzwyczaj delikatna, dlatego prezydent najwyraźniej poczuł się wczoraj zmuszony, aby podkreślić, że jego kraj "nie chce zostawać w Mali na dłużej". - To nie ma nic do rzeczy z praktykami, które były stosowane w dawnych (kolonialnych) czasach - tłumaczył Hollande.
Nie ma wątpliwości, że czas nie jest w tym przypadku sprzymierzeńcem Francuzów. Podobnie jak słowa terrorystów z organizacji Mujao. - Francja zaatakowała islam, my też uderzymy w jej serce - zagroził Abou Dardar, jeden z islamskich dowódców.

Były premier i minister spraw zagranicznych Alain Juppe nie ma wątpliwości: - To będzie długa i trudna operacja.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski