Przypomnę, że w naszym kraju frekwencja wyborcza z reguły nie przekracza 50 procent, a w pamiętnym referendum dotyczącym naszego wejścia do UE z trudem przekroczyła ten próg (ważny, bo tylko wtedy referendum jest w Polsce wiążące), mimo iż do głosowania zachęcał także Jan Paweł II, a samo głosowanie trwało 2 dni.
Czy receptą na wyższą frekwencję byłaby poważniejsza rozmowa na poważniejsze tematy, czy wręcz przeciwnie, należałoby jeszcze głośniej krzyczeć o głupotach, i jeszcze bardziej wyzywać się od najgorszych w mediach społecznościowych? Obawiam się, że ani jedna, ani druga recepta nie byłaby skuteczna. Być może zadziałałyby bodźce ekonomiczne. Są kraje w Europie, w których nieuczestniczenie w wyborach jest karane grzywną, ale u nas by to zapewne nie przeszło.
Być może bodziec odwrotny, „marchewkowy” (nie kij, a marchewka) byłby skuteczniejszy. Gdyby każdy aktywny wyborca dostał na przykład 5 PLN, to koszt dla budżetu nie przekroczyłby 100 milionów, a tyle przecież kosztowało nas kompletnie nieudane wrześniowe referendum.
Inna sprawa, że znając naszą niemoc organizacyjną, czuję, że przy wypłacaniu tych 5 złotych doszłoby do przekrętów i afer.
A swoją drogą, bardzo ciekaw jestem, jak wyglądałyby wyniki wyborów, gdyby udział w nich wzięło powiedzmy 85 proc. obywateli? Wcale niewykluczone, że byłoby to dość straszne państwo, ale za to z jaką legitymacją!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?