Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Garbaty

Redakcja
W Michałówku Mirosław Lachowski realizuje swoje marzenie o skrawku własnej ziemi. Jednak działacze mu na to nie pozwalają.

BOGDAN WASZTYL

BOGDAN WASZTYL

W Michałówku Mirosław Lachowski realizuje swoje marzenie o skrawku własnej ziemi. Jednak działacze mu na to nie pozwalają.

   Dzień zaczął się kiepsko. W nocy wataha zdziczałych psów napadła na ranczo Mirosława Lachowskiego i zagryzła dwa kozły afrykańskie. Kiedy wczesnym rankiem hodowca przyjechał nakarmić zwierzęta, zobaczył na śniegu rozszarpane zwłoki koziołków. W pobliżu nerwowo kręciły się strusie. - Poczułem straszny żal, a zaraz potem ulgę, że zagryzły kozły, a nie Kubusia albo strusie. Do kozłów miałem najmniej serca - przyznaje Lachowski.
Zkozłami miał nawet kłopot. Jeszcze na początku grudnia było ich siedem. Pięć odsprzedał innym hodowcom, ostatnie dwa padły właśnie teraz. Nie bardzo żałuje, bo kozły trochę rozrabiały. W lecie nauczyły się, bestie, otwierać zagrodę, wychodziły na zewnątrz i bodły mieszkańców wsi. Interweniowała nawet policja.
   - Panie Lachowski - ostrzegał komendant z Niemodlina - ludzie narzekają. Jak pan nie zrobi porządku z tymi rozbójnikami, to my będziemy musieli zrobić. Rozumiemy się?
   Więc jakkolwiek by patrzeć, Lachowski pospołu z bezpańskimi psami zrobili porządek, choć metod bezpańskich psów hodowca zdecydowanie nie popiera. Oczywiście, zawiadomił policję. Zastanawia się też, czy nie powiadomić Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Opolu. - Może ci ludzie po tej tragedii dadzą w końcu spokój moim zwierzętom, a zajmą się na przykład tymi zdziczałymi psami, które od roku terroryzują okolicę - łudzi się.

Inspekcja

   Józef Mateuszczyk, inspektor TOnZ, widzi sprawy zupełnie inaczej: - Po tym, co się stało z koziołkami, na pewno nie zmienimy naszego stanowiska. To tragiczne wydarzenie tylko potwierdza, że mamy rację. Zwierzęta są źle zabezpieczone, źle karmione i źle pojone.
   Działacze TOnZ działają bardzo prężnie. Niedawno wystąpili do burmistrza Niemodlina z wnioskiem o odebranie zwierząt Lachowskiemu. Stanisław Chalimoniuk nawet taką decyzję podpisał, ale wstrzymał jej wykonanie, kiedy Lachowski pojawił się w urzędzie i złożył na piśmie oświadczenie, że jego zwierzęta czują się dobrze, nie są głodne ani spragnione, niczego im nie brakuje, a tak w ogóle są jego.
   - Nie mam powodu, by nie wierzyć hodowcy - zapewnia Walerian Kaleński, szef Wydziału Gospodarki Komunalnej, Rolnictwa i Ochrony Środowiska niemodlińskiego magistratu. - Jego szybka reakcja na wystąpienie obrońców zwierząt świadczy o tym, że jest w Michałówku często i nie zapomniał o swoim stadku.
   Naczelnik Kaleński musi teraz prosić obrońców zwierząt o wycofanie wniosku o odebranie zwierząt Lachowskiemu. Jeśli tego nie zrobią, nie wie, jaka będzie dalsza procedura. Musieliby udowodnić, że zwierzęta są źle traktowane. Powinny więc zostać zbadane. To wszystko wymaga czasu i pieniędzy.
   Skąd działacze TOnZ wiedzą, że strusie i wielbłąd czują się źle na ranczu w Michałówku? Od ludzi z wioski. Od jakich ludzi? No, od ludzi. Nie mogą podać nazwisk, bo informatorzy sobie tego nie życzyli. W każdym razie sygnały były liczne. - Jak zjawiliśmy się we wsi, to przyszli do nas i błagali, byśmy się jak najszybciej zajęli tymi biednymi stworzeniami, które żyją w okropnych warunkach, są stale głodne i niepojone - mówi Urszuka Dembińska, kobieta w średnim wieku, o ciepłym spojrzeniu.
   Od tamtego dnia opiekunowie zwierząt wzięli ranczo Lachowskiego pod obserwację. Zdaniem Dembińskiej, obserwacja potwierdziła opinię mieszkańców Michałówka. - Gołym okiem widać, że zwierzętom u Lachowskiego źle. Niepokoiło nas bardzo to, że przez wiele tygodni nie widzieliśmy wielbłąda. Po wsi krążyły głosy, że hodowca mógł zabić zwierzaka. Teraz wiemy, że żyje. Siedzi zamknięty w szopie. Chwilowo jest bezpieczny, ale co się stanie, jak zacznie wychodzić na wybieg? Kiedy osaczy go sfora dzikich psów, nie będzie miał szans. Może podzielić los koziołków.
   - Z tymi kozłami to też interesująca sprawa - Józef Mateuszczyk rozwija wątek sensacyjny. - Jeszcze miesiąc temu było siedem sztuk. Co się z nimi stało? Strusi też podobno było więcej...
   Z dokumentacji TOnZ wynika, że tylko od listopada ubiegłego roku zespół złożony z Urszuli Dembińskiej i Józefa Mateuszczyka dokarmiał zwierzęta z Michałówka aż siedmiokrotnie.
   - Za zgodą właściciela?
   - Bez jego zgody. Pan Lachowski jest w ciągłym biegu, nie ma telefonu, trudno się z nim skontaktować. Może być u żony w Gdańsku, w Warszawie, za granicą... Nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się w Michałówku.
   Jak więc zespół dostał się na teren prywatnej posesji? Po prostu wszedł. - A co, mieliśmy dopuścić do tego, żeby te niewinne stworzenia się męczyły? Żeby padły z głodu i pragnienia?
   - Wniosek może być tylko jeden - podsumowuje inspektor Mateuszczyk. - Kaprys właściciela nie może być powodem, dla którego decyduje się on na posiadanie zwierząt. Interes ekonomiczny również. Do zwierząt trzeba mieć jeszcze serce i trzeba umieć się nimi zajmować, sporo o nich wiedzieć, znać ich potrzeby. Ja mógłbym chcieć mieć na przykład hipopotama, ale ponieważ jestem odpowiedzialny, nie kupię go, bo nie mógłbym mu zapewnić takich warunków, w których czułby się dobrze. Miejsce dla zwierząt pana Lachowskiego jest w zoo.
   Inspektor ma kota, który czuje się u niego dobrze.

Ranczo

   Można odnieść wrażenie, że Michałówek leży na końcu świata, choć to raptem 30 kilometrów od Opola. Niewielka wieś wdziera się wąskim klinem w gęsty las. Gdzieś na końcu tego klina, po lewej stronie drogi Mirosław Lachowski realizuje swoje marzenie o skrawku własnej ziemi. Spora działka (długa na 200 i szeroka na kilkadziesiąt metrów) ogrodzona jest solidnym, wysokim płotem. Trzy gustowne, drewniane domki, w których mogliby zamieszkać nawet ludzie. Pośrodku wybiegu paśnik.
   - Domki dla zwierząt?
   - A co się pan dziwi? - odpowiada pytaniem na pytanie Lachowski. - Zwierzę jest jak człowiek. Lepiej się czuje w przyjemnym otoczeniu, lubi mieć dobre warunki i estetyczne lokum.
   Lachowski - starszy, wysoki i tęgi mężczyzna - nie chce o sobie opowiadać. Kręciło mu się trochę w życiu, musiał zaczynać wszystko od nowa, szuka stabilizacji, swego miejsca na ziemi. Nie jest nim niewielkie mieszkanie na drugim piętrze w jednym z opolskich osiedli. Może nim być ranczo w Michałówku - las, cisza, spokój, zwierzęta... - Ja tu odpoczywam. To miejsce, obcowanie ze zwierzętami cieszy mnie i uspokaja - zapewnia hodowca.
   Za absurdalne uważa zarzuty, że zaniedbuje swoje zwierzęta: - Czy pan wie, ile kosztuje struś? Ja szanuję swoje pieniądze i nie wyrzucam ich w błoto.
   Pisklę strusia kosztuje 250 zł, jaja - 50 - 70 zł. Jednak hodowla tych ptaków jest bardzo opłacalna i - z tego powodu - coraz bardziej powszechna w Europie (w Polsce jest już ponad 20 tysięcy strusi). Sprzedaje się nie tylko mięso i jaja. Bardzo ceniona jest strusia skóra. Znajdują się kupcy na pióra, rzęsy, dzioby, pazury.
   Wielbłąd Kubuś jest ozdobą rozwijającej się hodowli, ale też nie lubi próżnować. W sezonie jest atrakcją wypoczynkowych miejscowości. - Plotkowano, że zabiłem Kubusia, a on przez kilka miesięcy po prostu zarabiał - wyjaśnia hodowca.
   Lachowski dojeżdża do Michałówka prawie codziennie. Wczesnym rankiem albo późnym wieczorem. Nakarmienie zwierząt zajmuje mu ponad godzinę. Nie ma się czemu dziwić. Taki struś na przykład waży 120 kilo. Gdyby nie był ciekawski z natury, może mniej by jadł. A strusie Lachowskiego są nadzwyczaj ciekawskie i ruchliwe. Mimo sporego mrozu wychodzą z ocieplonego domku, spacerują, biegają, podchodzą do ogrodzenia, przyglądają się przejeżdżającym samochodom. - Dużo się ruszają, dużo jedzą - podsumowuje Lachowski, podsypując im paszę z lucerny i zbóż.
   Teraz Kubuś, który waży ponad pół tony, stoi sobie w ciepłej szopie, bo nie lubi łazić dla samego łażenia. Nie można jednak powiedzieć, że się boi pracy, bo pracy Kubuś się nie boi. Nawet lubi. Ale gdy nie musi pracować, to rusza się mało. Choć dla niego 10-stopniowy mróz to żaden kataklizm, woli leżeć sobie w ciepłym domku niż stać na mrozie. A cóż ciekawego może on zobaczyć na tym wybiegu? Strusie? Kozły? Samochody? Jakiegoś człowieka? Dziwne mu to? Wszystko to już widział.
   Kubusiowi wystarczają te chwile bliskości z Lachowskim. Kiedy otwierają się drzwi szopy, podnosi się powoli i majestatycznie, bez pośpiechu rusza do wyjścia. Wystawia łeb, trąca Lachowskiego w ramię, ociera się o jego twarz, szuka dłoni, która - jak zawsze - poklepie go po szyi. - No, co Kubuś? Stęskniłeś się za swoim panem? - Lachowski pyta pieszczotliwie, patrząc wielbłądowi w oczy. Tamten chrapnie raz i drugi, potrząśnie łbem, jakby rozumiał, co się do niego mówi. - Nie bój się. Przecież wiesz, że nigdy cię nie zostawię. Nigdy... - głos Lachowskiego się łamie, a do oczu nabiegają łzy.
   - Kubusia nie oddam - zastrzega się mężczyzna. - Nikomu i nigdy. On jest mądrzejszy od tych wszystkich pań i panów, którzy lubią się opiekować nie swoimi zwierzętami i którzy twierdzą, że Kubuś jest głodny i mu u mnie źle.
   Zdaniem Lachowskiego Kubuś jest mądrzejszy od działaczy Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami z Opola, bo - w przeciwieństwie do nich - lubi Lachowskiego i mu u niego dobrze. Nie jest głodny ani spragniony, nie marznie. Pochodzi z dalekiej Azji i jest przystosowany do skrajnie trudnych warunków środowiska. Ma długie i gęste włosy, które chronią go przed zimnem, ale też pozwalają znosić potężne upały.
   W garbach magazynuje tłuszcz, więc może nie jeść bardzo długo. Je prawie wszystkie rośliny, nawet kolczaste krzewy (u Lachowskiego dostaje codziennie parę kilo marchwi i kilka litrów owsianej śruty). Aby zmniejszyć utratę wody z organizmu, zmienia między dniem a nocą temperaturę ciała. Może długo obywać się bez picia, bo - w razie potrzeby - potrafi utlenić tłuszcz zgromadzony w garbach. Znosi upały do 50 st. oraz mrozy do -30 st.
   - Co ci państwo od piwnicznych kotów wiedzą o wielbłądach? Jeśli ich to uszczęśliwi, niech wypuszczają nawet delfiny z delfinarium, ale od mojego Kubusia wara - denerwuje się Lachowski.

Ludzie i strusie

   W Michałówku nie sposób znaleźć kogoś, kto informował działaczy TOnZ o tym, że egzotycznym zwierzętom dzieje się krzywda. Wieś malutka, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, a jednak nikt się nie przyznaje do obywatelskiego donosu. - Złego słowa nie powiem o panu Lachowskim - zastrzega się Jadwiga Szachnowska, sołtyska. - Po prostu go nie znam. On tu nie ma przyjaciół, przyjeżdża tylko do zwierząt.
   Sołtyska pamięta, że kawałek pola w Michałówku Lachowski kupił przed kilkoma laty. Ładnie ogrodził, wszyscy myśleli, że będzie dom budował, a on wybieg zrobił jak się patrzy, paśnik i te domki dla zwierząt. - Fanaberie takie ma, ale może mieć, jeśli spokoju nie zakłóca. A nie można powiedzieć, żeby zakłócał - dodaje sołtyska.
   Tadeusz Bieniek ma dom naprzeciwko rancza Lachowskiego, po drugiej stronie ulicy. - Z początku trochę się ludzie dziwili tej egzotyce, ale szybko się przyzwyczaili - opowiada. - To nawet ładne jest i ciekawe. Zwierzaki dobrze się zachowują, nie hałasują, ułożone takie. Tylko te kozły trochę rozrabiały, ale to też nic strasznego.
   Bieniek nie wie, czy wielbłąd i strusie cierpią, bo nie zna się na wielbłądach ani na strusiach. - Mnie się nie skarżyły - żartuje.
   Podobnie uważa mieszkający w pobliżu Mieczysław Kiejza. Lubi popatrzeć na taką egzotykę. Szczególnie sympatyczny wydaje mu się ten garbaty. Jak go nie widział przez kilka miesięcy, to mu czegoś brakowało. Bał się nawet, że wielbłąd zdechł albo został sprzedany.
   Kiejza często widuje we wsi Lachowskiego: - Można go spotkać tylko wcześnie rano albo późnym wieczorem, jak karmi zwierzęta. Nikomu nie przeszkadza, a dzięki tym zwierzakom dzieci też mają jakąś rozrywkę. Nie muszą jeździć w świat albo do zoo, by zobaczyć ciekawe stworzenie.
   Kiejza jako jedyny zwrócił też uwagę na sforę zdziczałych psów, która krążyła przez cały dzień wokół rancza, a w nocy zagryzła koziołki. - W tej bandzie rządzi czarny kundel, wyrośnięty taki, który w lecie pogryzł jedną dziewczynkę z wioski.

Wolność w zoo

   Policja się dziwi. Słyszała o wałęsających się psach, ale o pogryzieniu dziewczynki nikt nie zgłaszał. Zawiadomienie o zbrodni, której niesforne psy dopuściły się na kozłach afrykańskich, złożył natomiast Mirosław Lachowski. - Będziemy badać obie sprawy - zapewnia pełniący dyżur aspirant sztabowy Wiesław Kozik.
   Działacze TOnZ ubolewają, że władze gminy wstrzymały całą procedurę zmierzającą do odebrania zwierząt Lachowskiemu. - Załatwiliśmy już dla nich miejsce w opolskim zoo, organizowaliśmy transport. Włożyliśmy naprawdę masę pracy w to, by uratować i uszczęśliwić te zwierzaki - przekonuje Józef Mateuszczyk.
   - Wielbłąda mogę wziąć od zaraz - deklaruje Lesław Sobieraj, dyrektor zoo w Opolu. - Dla koziołków też miałem miejsce. Gorzej ze strusiami, ale poradzimy sobie.
   Dyrektor nie chce wypowiadać się na okoliczność tego, czy zwierzętom Lachowskiego jest rzeczywiście źle. Jeśli działacze TOnZ dopełnią wszelkich formalności, to on zgodnie z prawem może uszczęśliwić te zwierzęta, znajdując dla nich miejsce w swojej placówce. Ale nic poza tym. On stroną konfliktu nie jest.
   "Zespół szybkiego reagowania" TOnZ (Dembińska, Mateuszczyk) zastanawia się już nad kolejnymi działaniami: - Może złożymy doniesienie do prokuratury... Interesuje nas, co się stało z pozostałymi kozłami pana Lachowskiego.
   - A co z tą sforą psów terroryzujących okolicę?
   - Przecież ich nie wyłapiemy. Nie mamy takich możliwości - kapitulują.
   Mirosław Lachowski traci już cierpliwość: - Jak mam udowodnić, że nie jestem - za przeproszeniem Kubusia - wielbłądem? Mam jadać z moimi zwierzakami z jednej miski? Czy wtedy ten pan od kota da mi spokój?
BOGDAN WASZTYL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski