Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdów. Przy wielkanocnym stole

Barbara Rotter-Stankiewicz
Świąteczne spotkanie w Gimnazjum im. św. Brata Alberta
Świąteczne spotkanie w Gimnazjum im. św. Brata Alberta Barbara Rotter-Stankiewicz
Od kilkunastu lat mieszkańcy gminy spotykają się przy świątecznym stole. Dla wielu z nich, borykających się z problemami zdrowotnymi i materialnymi to jedyny uroczysty akcent tych dni. Otoczeni są życzliwością, uwagą, troską, których niekiedy brakuje im w codziennym życiu.

- Jak ja bym chciała, żeby mi się czas cofnął o jakieś 5o lat - wzdycha pani Maria Wróbel z Bilczyc. - Byłabym wtedy szczęśliwa.

Pół wieku temu była 24-latką, życie się do niej uśmiechało. Wcześniej też miała powody do radości - a już w święta szczególnie. Bo Wielkanoc tak po prawdzie zaczynała się już w Wielki Czwartek i to od...psot. Psoty w noc z czwartku na piątek wyczyniali głównie chłopcy, ale i dziewczyny nie chciały być gorsze.

- Najczęściej zdejmowało się bramę, albo - zabijało drzwi. Jak ktoś we wsi był szczególnie dożarty, to przy drzwiach wejściowych zaczepiano kij, tak, żeby jak będzie chciał wyjść z domu - oberwał. Można też było zadrutować wygódkę - albo na odwrót - zabrać z niej drzwi - opowiada pani Maria. Dziewczyny gustowały w „pracach” wymagających mniej wysiłku - na przykład zamalowywaniu okien wapnem.

- Jak były okna porządnie umyte, to łatwo się po nich malowało - wspomina z sentymentem. - Teraz, jak by ktoś takie głupoty zrobił, to od razu by sąsiedzi policję wzywali.W Wielki Piątek - wiadomo - trzeba było iść do kościoła, w sobotę najważniejsze było święcenie koszyczków, w niedzielę znów do kościoła, a w poniedziałek, to już od świtu do nocy - lanie wodą - opowiada pani Maria.

Na uroczystym spotkaniu przed Wielkanocą w gdowskim Gimnazjum im. sw. Brata Alberta jest nie po raz pierwszy. Jeszcze do niedawna przychodziła tu z mężem. Teraz, od roku jest już sama, chociaż na święta zobaczy się z dziećmi i wnukami. Z jednym z synów mieszka razem, ale widują się tylko wieczorami, bo on pracuje w Krakowie. W Krakowie mieszka też najstarsza córka, drugi syn z rodziną w Raciborsku, a najmłodsza córka w Liplasie. Jest też piątka wnuków - najmłodszy w piatej klasie, a najstarszy - już żonaty. Jest więc szansa na prawnuka. Wszyscy mają mało czasu i wiele problemów . - Ale na święta będą na pewno - mówi pani Maria.

Pan Mieczysław Stencel ze Świątnik Dolnych nie ma takiej nadziei. Dziewięć lat temu zmarła żona, dzieci nie mieli. Jest sam. Chociaż nie całkiem. - To moja koleżanka. Ona mnie trzyma - mówi i demonstruje opartą o krzesło kulę. Kłopoty z chodzeniem ma od dawna, ale się nie daje - ćwiczy codziennie. I stara się nie zauważać problemów z sercem - mimo że jest po operacji bypasów.

- Rano wpada sąsiadka na dziesięć minut, pyta jak się czuję. No i obiad mi przynoszą. Tyle mojego gadania...Przez cały dzień siedzę sam i muszę sobie jakoś radzić. Najgorzej, jak się przewrócę - wzdycha, ale zaraz dodaje: -Dobrze, że jest jeszcze „dziadek”, który chodzi i bije. To mój zegar, tak go nazywam - wyjaśnia. - Z nim przynajmniej zawsze mogę pogwarzyć.

Pan Mieczysław ma 86 lat i tyle Świąt Wielkanocnych za sobą. Jakie były? - Zawsze wesołe. Póki żona żyła, to i goście przychodzili, cała rodzina. Odkąd jej nie ma, stałem się dla wszystkich obcy. Nikt mnie nie odwiedza - dodaje ze smutkiem.

To świąteczne spotkanie, na którym gości ponad setka osób (w gimnazjalnej kuchni przygotowano 130 porcji pysznego żurku z kiebasą, jajek wędlin, sałatki i ciast) jest dla niego dniem wyjątkowym. Zastawione, pięknie udekorowane stoły, występ chóru „Serenada”, ciepłe słowa życzeń od gospodarzy gminy i księży, miłe uśmiechy gimnazjalistek, które podawały do stołu. To zdarzenie i tę atmosferę pan Mieczysław będzie długo rozpamiętywał.

Pani Franciszka Widomska z Kunic w świątecznych spotkaniach, organizowanych przez gminę Gdów od roku 2008, bierze udział już od kilku lat. To okazja, żeby spotkać się już w znanym gronie, powspominać, spróbować tradycyjnych potraw.

- W czasach mojego dzieciństwa i młodości na święta czekało się bardziej niż teraz. Bo to była okazja, żeby zjeść coś lepszego. Teraz ciasto jest na stole w każdą niedzielę, wędliny na co dzień. Dawniej było o wiele skromniej- mówi.

- Jak byłam dzieckiem, podlotkiem zawsze było radośnie i wesoło, chociaż biedniej. A już w śmigus-dyngus śmiechu i pisków było mnóstwo. Pamiętam, że u sąsiadów, gdzie były panny na wydaniu, chłopcy przystawiali drabinę do okna i lali wodą dziewczyny. I jakoś nikt się nie obrażał - wspomina pani Franciszka. - Teraz to się ledwo popsikają wodą, jak perfumami i mówią, że to śmigus-dyngus - krytykuje ze śmiechem.

Jej sąsiadka, pani Franciszka Hankus z Kunic też wspomina świąteczne zwyczaje. Zwłaszcza „psoty”. Pół biedy, jeśli sąsiad znalazł swoją bieliznę wiszącą po drugiej stronie ulicy. Gorzej, gdy na ktoś ustawił ostrewki. A same święta? Pewnie częściowo spędzi je z rodziną - mieszka razem z synem, synową i wnukiem.

- Nie ma o czym mówić, nie waro wspominać, jest jak jest i lepiej nie będzie - to odpowiedzi innych gości czwartkowego spotkania. Trudno skłonić ich do zwierzeń, bo oni nie chcą pamiętać, że kiedyś było lepiej, ani nie wierzą, że jeszcze los się odmieni. Żyją obecną chwilą. Tym, że są między ludźmi, przy suto zastawionym stole, dającym namiastkę świąt w rodzinnym gronie. I dobrze słyszeć im życzenia radości, uśmiechu, wiosny. I tego, by „Ten, który zwyciężył śmierć i przyniósł życie, sprawił, by pokój zagościł w ich sercach i sercach ich najbliższych”.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski