Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdyby nie głodne gołębie

Paweł Głowacki
Dostawka. Pan doktor praw Bohumil Hrabal, gdyby żył, 28 marca tego roku skończyłby sto lat.

Gdyby nie głodne gołębie, które wielbił prawie tak szaleńczo jak koty, pilnujące jego leśnej chałupiny w Kersku niedaleko Pragi, gdyby 3 lutego 1977 roku kilka, kilkanaście minut przed piątą po południu gołębie na trawie pod murem praskiego szpitala na Bulovce nie były głodne, i gdyby nogi Hrabalowi pozwoliły - 28 marca tego roku dowlókłby się do gospody, najpewniej byłby to Złoty Tygrys, i na cześć swych setnych urodzin postawiłby wszystkim, jak to przez długie lata czynił bez okazji, po ogromnym kuflu piwa z "kija", po pięknej, litrowej dawce złocistego "moku", bez którego świat był dlań zbyt ciemny. Tak, gdyby tylko gołębie nie były głodne... I powtórzyłby zamówienie.

Powtórzyłby, bo dlaczego miałby nie powtórzyć? 28 marca tego roku pod Złotym Tygrysem wszystko byłoby jak zawsze. Mało by mówił, mocno by słuchał. Jak zawsze. A po entym "moku", żeby piwnym druhom lżej było trwać, żeby choć na moment rozjaśnić uporczywe zagadki świata, zacząłby recytować wiersze Eliota w oryginale, co potężniejsze frazy ad hoc przekładając na czeski. Jak zawsze. Albo kolejny raz głosiłby nieogarnioną magię "Sklepów cynamonowych" Brunona Schulza, które nauczyły go wracać do początków, tworzyć mitologię epoki dzieciństwa.

Bądź znów snułby opowieść o hipnotycznej potędze pustych miejsc w "Ulissesie" Jamesa Joyce'a. A później pożegnałby się, wyszedłby, a wszyscy mieliby niewzruszoną pewność: jutro, o tej samej porze, w miejscu tym samym, albo w innym - pod
Złotym Tygrysem, bądź w innej gospodzie. Jak zwykle. I Hrabal przyszedłby na drugi dzień. Jak zwykle.

Przyszedłby i wszystko by się powtórzyło. Rytuał "moku" rozpraszającego ciemności, milczenie, słuchanie, Eliot, Schulz, "Ulisses", pożegnanie. Gdyby pojawił się grafik Josef Jira z mikrym niby orzeszek pieskiem w kieszeni marynarki, a pojawiłby się niechybnie, Hrabal karmiłby pieska szynką morawską, która od zawsze była z "mokiem" w związku wielkiej zgody smakowej.

Może na blacie znów pojawiłaby się flaszka polskiego spirytusu i pan doktor praw znów by zmartwychwstał ze studziennego milczenia, a druhowie jego znów by płakali ze szczęścia, bo oto dane im było wypić cud. Może też - jak zawsze, kiedy odbierał honoraria za książki - przyszedłby z reklamówką pełną pieniędzy, za które można by kupić kilka samochodów marki Škoda, a na odchodnym rzuciłby pełną reklamówką w barmana i jak zwykle oznajmiłby: "Panowie, idę umrzeć!". I nie mówiłby o pisaniu, bo przecież wszystko byłoby już napisane.

Tak, wszystko jest już napisane, całe XIX tomów "Dzieł Zebranych". Więc gdyby 3 lutego 1977 roku gołębie nie były głodne, dziś Hrabal stuletni nic, tylko czekałby sobie w starych dekoracjach, czekałby spokojnie. Komuś by to przeszkadzało? Nikomu. Ale 3 lutego 1977 roku gołębie były głodne pod szpitalem na Bulovce.

Przed 17.00 Hrabal dowlókł się do okna sali na piątym piętrze, wtaszczył się na parapet, stanął twarzą do świata i zaczął zrzucać okruszki chleba. Był niczym karmiący gołębie najświetniejsi jego bohaterowie. Jak w "Pociągach pod specjalnym nadzorem", opowieści o młodym samobójcy, dyżurny ruchu Całusek; jak w "Obsługiwałem angielskiego króla" Jan Dzieciątko - najpierw pikolak i sprzedawca parówek, a na końcu milioner, któremu odebrano wszystko.

Gdy skończyły się okruszki - poleciał. Powiadają, że z tymi gołębiami to jest melancholijna bujda. Być może. Ale to, że poleciał - to prawda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski